Opowiadania grupowe - forum Depesza

Opowiadania grupowe

Nie jesteś zalogowany na forum.

#11 2020-01-21 04:00:14

Faworek
Pochwalony Faworek Depeszek
WindowsChrome 79.0.3945.117

Odp: Laevheim

WOI7Fqj.png

W pierwszych słowach, które rozpoczynały opowieść o siostrach Khanya, podkreślano, że dziewczyny nie chcą rozmawiać o przymusie rozstania, bo doskonale wiedziały, że kompromis, który pozwoliłby im wciąż żyć razem, a jednocześnie zadowoliłby obie, był trudny do osiągnięcia. Nie chciały poruszać tego tematu nawet wtedy, kiedy zdawały sobie sprawę, że Noraoi wykorzysta podróż do Ra'var, aby opuścić granice Lecheoye i zaginąć bez śladu. Migały się od decydującej konfrontacji, choć powinny były ustalić, jakie decyzje podejmą - czy Siyo ruszy wraz z siostrą czy będzie stać przy swoim wyborze - i jakie kłamstwa będzie musiała opowiadać o zniknięciu Noraoi, żeby ukryć jej dezercję, jeśli wybierze drugą z opcji. Nie robiły tego, bo bały się usłyszeć, że spełnienie własnych celów jest ważniejsze niż możliwość bycia razem. Spodziewały się, że powiedzenie tego głośno zaboli dużo bardziej niż podejrzewanie, że tak właśnie wygląda prawda.
Lecz kiedy doszło wreszcie do chwili, którą usilnie starały się odłożyć w czasie, ich kłótnia toczyła się właśnie w ten sposób:
- Czemu nienawidzisz tak swojego życia? - spytała Siyo - Sama je wybrałaś, uciekając z domu, więc co ci w nim nie odpowiada? Mamy tu przecież wszystko, czego nam potrzeba. Ja nie chcę tego zostawiać.
- Co niby mamy? Otwórz oczy, Siyo. Nic tutaj tak naprawdę nie jest nasze. Nic w ten sposób nigdy nie osiągniemy, a kiedy pewnego dnia nasze ciała osłabną i przestaniemy być potrzebne, pozbędą się nas przy pierwszej dogodnej okazji. Jeśli patrzysz na zbiorowisko tych ludzi jak na rodzinę to...
- To co? - Siyo weszła Noraoi w słowo. - Wbiją mi nóż w plecy, bo nie łączą nas więzy krwi? A czy ludzie, z którymi takie więzy nas łączyły, potraktowali cię lepiej? Nie? Więc na jakiej podstawie  stawiasz osądy? Naszej biologicznej rodzinie również zależało bardziej na pieniądzach.
- Właśnie! - Noraoi nie dawała za wygraną. - Z grona ludzi, którzy chcieli na mnie zarabiać trafiłam w grono, które nie robi nic poza tym! Nic się nie zmieniło, choć wcześniej przynajmniej robiłam to, co lubię. Siyo, nie bawi mnie życie jako pasożyt czerpiący z bogactw innych ludzi. Nie czujesz tego samego?
- Nie. To jedyne, co potrafię. Ciebie rodzice nauczyli złotnictwa. Ze mną nie chcieli popełniać drugi raz tego samego błędu. Nie byłam nikomu potrzebna zanim pojawił się Raywarin. Przyprowadził mnie tutaj, gdzie ludzie dostrzegli mnie i poświęcili mi czas, abym mogła stać się tacy jak oni.
- Owszem. I teraz obie jesteśmy jak te tresowane małpy, które znoszą właścicielom daktyle.
Siyo przemilczała komentarz siostry.
- Więc mam rozumieć - kontynuowała Noraoi - że jeśli postawię ci ultimatum: nowe życie ze mną albo obecne życie pozbawione szans na nasz kontakt to bez chwili zastanowienia wbijesz mi nóż w serce i wybierzesz rozłąkę?
- Nie. Będę zastanawiać się nawet dwie chwile, jeśli miałoby cię to pocieszyć. Dlatego nie każ mi wybierać już dziś. Potrzebuję czasu.
- Zadanie zaczyna się za cztery dni. Tyle wystarczy?
- Mam lepszą propozycję i wiem, że kochasz mnie na tyle, by na nią przystać.
- To ciekawe, co mówisz...
Noraoi podważyła pewność siebie, jaką Siyo ukryła w swym stwierdzeniu. Niesłusznie, ponieważ zgodziła się na plan siostry. Jeśli miały być to ich ostatnie dni razem, nie było powodów, aby nie zrobić Siyo chociaż tyle przyjemności.
Kolejne cztery doby upłynęły im szybko, choć dni w Lecheoye są zwykle gęste i jak miód lepią się do wskazówki zegara, walcząc ze swym końcem długimi zachodami słońca.  Spędzały je na przygotowaniach do wypadu w góry. Raywarin zamówił dla nich ciepłe odzienia, aby okryły się przed panującym tam mrozem, a one same zbierały wiedzę na temat korzystania z ram i obrazów teleportacji, ponieważ miało to być ich środkiem transportu, które zaprowadzi je prosto do wnętrza świątyni, oszczędzając im czas i trudy podróży na nogach.
Reywarin prezentował im metodę teleportacji przez lustra o bliźniaczych ramach - jedno stało na ten czas w jego domu, a drugie u Mogorosiego. Zasada teleportacji z wykorzystaniem obrazu różniła się delikatnie od tej poprzez obrazy, ale były na tyle zbliżone, że oswojenie się z jedną miało im pomóc w swobodnym skorzystaniu z drugiej. Siyo była tym podekscytowana. To było dla niej coś świeżego, nietypowego i zabawa w skoki między miejscami bawiła ją jak nowa zabawka. Noraoi zdążyła znudził się tym po trzech pierwszych próbach, ale przyjemność sprawiało jej patrzenie na radość siostry.
W chwilach wolnych od przygotowań Siyo próbowała obmyślić sposób, aby zniechęcić Noraoi do jej decyzji. Noraoi natomiast witała w różnych domach, odwiedzając ludzi i spłacając zaciągnięte kiedyś długi. Nie chciała zostawiać niedokończonych spraw na barkach Siyo. Robiła to, gdyby jej młodsza siostra decydowała się zostać, choć Noraoi miała nadzieję, że Siyo nie będzie umiała się z nią pożegnać. Możliwe, że opisy ich ostatnich kłótni nie były tego dowodem, ale obie dziewczyny były ze sobą zżyte. Były niczym nieszczęścia, które chodzą parami. Nawet los, przypadek ani przeznaczenie nie pomyślały nigdy o rozdzieleniu takiej pary na stałe.
Każdy wieczór w ciągu tego czasu spędziły w posiadłości Raywarina, choć działo się to niby przez zbieg okoliczności. Sięgały po jego plansze do gry i namawiały go do wspólnej potyczki różnymi zakładami: czasem to zakład decydował, czy mężczyzna z nimi zagra, a czasem to gra była zakładem.
Potem Noraoi zaczynała szykować kolację dla całej trójki, rozgaszczając się w jego kuchni. Raywarin rozpoczynał wtedy opowieść - mówił o swoich przygodach, które przeżył samemu będąc jeszcze byle złodziejaszkiem, albo opowiadał historie innych państw Śródziemia oraz legendy o bogach i o obdarzanych przez nich magów. Siyo potrafiła zasnąć w ich trakcie. Jeśli tak się nie działo, mężczyzna po kolacji śpiewał ballady niczym kołysankę, po której najedzona i utulona błogim pozorem rodzinnej atmosfery, kładła głowę na poduchach, odpływając. Zostawiali ją wtedy w ciszy, by mogła spokojnie odpoczywać, a sami brali butlę z winem i siadali w ogrodzie, rozmawiając. Kiedy byli sami, Noraoi mówiła prawdę. Nauczyła się, że okłamywanie Raywarina nie ma celu. Orientował się, kiedy próbowała i kolejnymi pytaniami zapędzał ją w kozi róg i zmuszał do przyznania się do nieszczerości.
- Ayene - zwrócił się do niej, nazywając ją imieniem nadanym jej przy narodzinach. Porzuciła je, aby rozstać się z przeszłością i nie lubiła, gdy było przywoływane. Raywarin wiedział o tym, ale podobno lubił jej pierwsze imię. Uważał, że pasuje do niej lepiej niż obecne. Noraoi miała jednak wrażenie, że zwracał się nim w jej kierunku, aby przypomnieć, że ma nad nią przewagę, znając te warstwy jej osobowości, które chciała zatuszować.
- Ray - odpowiadała, mszcząc się za jego nawyki. Nie życzył sobie, by jego imię było zdrabniane.
- Nie złościsz się za to, że zmusiłem was do przyjęcia misji? - zapytał.
- Nie. Przywykłam, że szantażem i groźbą przypominasz nam, kto ustala zasady współpracy.
Noraoi wpatrywała się w odbicia roślin na tafli basenów, przy których przesiadywali. Ogród Raywarina był bujnie obsadzony różnego rodzaju palmami i krzewami. Rosły w swego rodzaju dzikim chaosie, ciasno, w intymnej roślinom bliskości, stykając się liśćmi, dzieląc się cieniem i wodą. Nie spotykało się takich miejsc w Lecheoye. Tutejsi ludzie nazwaliby to miejsce zaniedbanym, ponieważ uwielbiali harmonię i wyraźny podział, więc w większości ogrodów każda roślina rosła tam, gdzie jej na to pozwolono, lub podkasała korzenie i musiała szukać innego miejsca dla siebie.
Raywarin  wzruszył ramionami, nie ukazując wyrzutów sumienia.
- Nawyki zawodowe.
Dziewczyna zanurzyła dłoń w wodzie, wabiąc doń ryby mieszkające w basenie.
- Kiedyś ich nie miałeś.
- Nie znałaś mnie wtedy.
- Opowiedz mi o tym.
- Co chcesz usłyszeć konkretnie? - wymruczał Raywarin niskim głosem. Nie dziwiła się, że Siyo zasypiała, wsłuchując się w niego.
- Chcę wiedzieć, jak stałeś się złodziejem.
Mężczyzna marszczył chwilę czoło, dopierając słowa.
- To historia podobna to twojej. Próbowałem coś osiągnąć i zauważyłem szansę na to, przybierając imię Raywarin.
- Kim byłeś wcześniej?
- Tym, kim jestem dziś. Zmienił się wyłącznie dźwięk, który sprawia, że widzisz mój obraz w swych myślach.
- Czuję się oszukiwana, gdy spławiasz mnie ogólnikami. Tak jakbym błądziła we mgle, goniąc za błędnym ognikiem.
Noraoi wyjęła rękę z wody, gdy kaczki podpłynęły w jej stronę. O ile zabawa z rybkami, skubiącymi palce była przyjemna, o tyle walka z twardymi dziobami ptaków nie było tym, co lubiła. Wytarła dłoń o udo, ale na spoconej, wilgotnej skórze nie został po tym odznaczający się ślad.
- Nikt nie zmusza cię, byś za nim biegała - odparł, zaglądając jej w oczy. - Właściwie nawet nie powinnaś tego robić.
- Wiem, ale czerpię przyjemność, robiąc niepoprawne rzeczy.
Noraoi zabiło mocniej serce, gdy odważyła się na te słowa, ale reakcja mężczyzny ją rozczarowała. Raywarin uśmiechnął się jedynie i odwrócił głowę. Wzruszyła więc ramionami. Tak, jak on kilka minut temu i dodała:
- Nawyki zawodowe.
Zaśmiał się szczerze i donośnie, a dalsza ich rozmowa kończyła czwarty dzień. Następnego ranka miały być gotowe do zadania.
Spakowały w torby okrycia, które miały założyć przed teleportacją. Gdyby zrobiły to teraz, zagotowałyby się. Czekała na nich droga przez skropiony upałem, piaszczysty teren wzdłuż rzeki. Ich celem było miasto Lahbabi. W tamtejszej bibliotece wisiał obraz, przez który miały przejść.
Raywarin wypożyczył dla nich wierzchowce i odprawił je bez dłuższych ceregieli. To miała być szybka wyprawa. Nie później  niż jutro wieczór powinny być z powrotem.
Podróż konno minęła im bezproblemowo poza tym, że doskwierał im skwar i upał, przed którym nie dało się schować nawet na moment. Cienie dachów i drzew zostały w mieście za sobą, ale identyczne rzeczy z pewnością mogły znaleźć również w Lahbabi, więc nie pozwalały zwierzętom na zmniejszanie tempa. Wynagradzały im to krótkimi postojami, podczas których pozwalały im zanurzyć pyski w nurcie rzeki. Same również zmywały sól ze swoich czół i warg.
Kiedy dotarły do celu, wynajęły w stajni boksy, po czym znalazły zacieniony plac pod altaną, na którym przeżuły kilka pajd chleba, popijając wodą. Siyo nie potrafiła usiedzieć zbyt długo w miejscu, więc zaczęła okrążać miejsce, przyglądając się ustawionym tam rzeźbom i zdobionym donicom. Skakała po schodkach, które prowadziły do ciągnącego się niżej, płytkiego kanału i machała wioślarzom przepływającym obok na łodziach trzcinowych. Zanim wybrały kierunek biblioteki, spacerowały jeszcze ulicami miasta. Wykorzystywały okazję, aby zachłysnąć się odrobiną nowego otoczenia - trasami, których jeszcze nie znały i zaułkami pozbawionymi znajomych twarzy. Potem stanęły przed bramą biblioteki. Weszły do środka głównym wejściem, jak zwykli obywatele, ponieważ prawo skorzystania z ksiąg miał tu każdy. Wewnątrz ujrzały biel łukowych sklepień i zieleń liści, które porastały filary i balustrady antresoli. Przechodziły przez kolejne ażurowe bramy i mijały coraz więcej fontann, rozglądając się po ścianach w poszukiwaniu obrazu. Znalazły go w jednej z czytelni schowanych na północnej stronie budynku. Na zmianę czatując, ubrały dodatkowe warstwy odzienia. Gdy były gotowe, Siyo chwyciła siostrę za dłoń i zwróciły się twarzami do malowidła, które przedstawiało ich cel w Kraju Północy. Właściwie na obrazie nie było nic poza szarymi skałami obsypanymi białymi plamami - Raywarin nazywał je śnieg. Jakkolwiek niemądrze brzmiało to słowo, śnieg był żywiołem, którego podobno nie powinno się bagatelizować.
Gdzieś wśród skał i śniegu na obrazie rysowała się również ogromna, kamienna brama pomiędzy dwoma pilnującymi ją posągami. Noraoi zmrużyła oczy, próbując dojrzeć ich szczegóły, ale nagle jej wzrok padł na sylwetkę kobiety, która wyłoniła się zza dolnego brzegu ramy. Zwrócona plecami do dziewczyn kierowała swe kroki do bramy, walcząc z siłą targającymi nią powiewami wiatru. Nagle zatrzymała się, odwróciła i przeszyła Noraoi parą dwubarwnych oczu - jedno było fioletowe, drugie zaś czarne. Kobieta zwróciła się z powrotem ku wejściu do świątyni i zniknęła w jego cieniu, a Noraoi zrozumiała, że wymieniła spojrzenie sama ze sobą.
- Widziałaś to? - szepnęła przerażona, ale nie dostała odpowiedzi. Jej brak uzmysłowił jej, że nie czuje na skórze uścisku dłoni Siyo. Gwałtownie przekręciła głowę w stronę, gdzie powinna stać, ale jej młodsza siostra zniknęła. Tak samo jak wnętrze czytelni wraz z biblioteką. Noraoi stała wśród gęstej, otumaniającej ciemności otaczającej ją z każdej strony. Nie wiedziała, czy może się ruszyć. Nasłuchiwała jakichkolwiek  dźwięków, które mogły być wskazówką, co się dzieje. Miała poczucie, że ten stan nie był naturalny. Teleportacja przez lustra nie wiązała się z takimi skrzywieniami świata realnego.
- Obróć się - usłyszała znajomy głos za plecami. Wykonała polecenie i znów ujrzała kobietę z obrazu. Ujrzała siebie. Ją. Była otoczona łuną blasku, której granice rozpływały się w ciemności niczym w mleku.
- Czym jesteś? - zapytała Noraoi.
- Dumą - odpowiedziała sobie. Kobieta odpowiedziała. To odpowiedziało. Nie poruszało ustami, a mimo to Noraoi wiedziała, że słowa pochodzą od niej. Od tego.
- Gdzie jest moja siostra?
Duma milczała, ale podeszła bliżej, stając przed Noraoi w odległości dwóch palców.
- Tylko ja ci zostałam.
- Gdzie ona jest? - powtórzyła Noraoi, bardziej donośnie.
Duma zrobiła kolejny krok w przód i przeszła przez ciało Noraoi. Żołądek dziewczyny zacisnął się, szarpnęły nią torsje, padła na kolana i zwymiotowała. Duma zniknęła, a przed Noraoi pojawiły się drzwi. Podniosła się, stękając i szarpnęła za klamkę, wpuszczając przez nie wiatr, światło słońca i chłód. Po chwili niczym dmuchawce zaczęły przez nie leniwie wypływać białe, maciupeńkie gwiazdki. Złapała kilka w dłoń ale każda topiła się pod wpływem ciepła i pozostawiała po sobie ledwie kroplę wody. Nagły powiew wdmuchnął za jednym razem cały ich kosz i rozrzucił po ziemi, tworząc z nich delikatny puch u jej stóp.
To śnieg, pomyślała Noraoi. Udało się. Jestem w Ra'var.
Przeszła przez drzwi. Wiatr się wzmógł. Świszczał jej w uszach, ciął chłodem po policzkach i problemem było wziąć oddech przez nos. Zmrużyła oczy, bo gwiazdki w szaleńczym tańcu próbowały  zamienić się w jej łzy, ale spomiędzy powiek widziała przed sobą białą ścianę, a na niej dwa cienie zbliżające się do niej w zawrotnym pędzi. Spojrzała w bok i dostrzegła Siyo. Chciała zrobić krok w jej kierunku, by chwycić jej dłoń, ale pod stopami zabrakło jej gruntu. Dopiero wówczas zorientowała się, że grunt leży przed nimi, a one lecą twarzą w dół prosto w ramiona zamarzniętej ziemi. Nim zetknęła się z powierzchnią, zdążyła jedynie osłonić ramieniem głowę, ale lądowanie okazało się miękkie. Zamiast uderzenia, poczuła jak się toczy. Śnieg pod nią zaczął robić się ciężki. Chociaż mógł to być również śnieg na niej - nie potrafiła już określić, gdzie znajduje się góra, a gdzie dół. Ciężar śniegu nie pozwalał się jej ruszać, a jego wszechobecność - oddychać. Znów nie wiedziała, gdzie jest Siyo i poczuła się z tym fatalnie. Miała ją pilnować i chronić, a jedyne co mogła zrobić to przekląć swą bezradność.


Nie ucz Fawora wafle robić.

Offline

#12 2020-01-23 21:47:43

Arbalester
Szeryf Depeszy
WindowsChrome 79.0.3945.130

Odp: Laevheim

tumblr_inline_pdoj47LrAf1r8jbqm_75sq.gifv

igP7jsl.pngNajpierw rozbrzmiał róg. Jego niski dźwięk zmącił taflę basenu, na którego krawędzi siedziała. Przez prawe ramię widziała zamek, liczne zdobne wrota prowadzące do strzelistych wież i przestrzennych dziedzińców. Śnieżnobiałe kamienie pokrywała siatka błękitnych żył sidru, oplatając całą budowlę i emanując chłodnym światłem, w przeciwieństwie do widoku, jaki miała po lewej. Promienie słoneczne rozświetlały gęste chmury, barwiąc je żywym złotem i skrząc, jakby obsypano je drobnym pyłem. Miejscami pokrywały je liliowe cienie świata poniżej, nadając im głębi, a odejmując boskości, przypominając, że przestrzeń nie kończyła się na nich.
igP7jsl.pngMachnęła bezwiednie nogą, ciągnąc za sobą jak pędzlem smugę świetlistych chmur, która za chwilę zniknęła. Dźwięk rogu zaś rozbrzmiał ponownie, wraz z niecierpliwymi, głośnymi krokami na posadzce tarasu. Nie musiała tam spoglądać by wiedzieć, kogo niosło w jej stronę. Nie miało to związku z jej darem; tej kulawej nogi nie dało się z nikim pomylić. Udawała jednak, że niczego nie słyszy, jedną stopą wirując w powietrzu, a drugą spuszczając do ciepłej wody, wzrok zaś utrzymując w złocistym krajobrazie.
igP7jsl.pngZawołał ją po imieniu, nie szczędząc tytułów. I w tym przypadku nie zdawała się na dar, by odgadnąć, w jakiej przybył sprawie. Odwlekając nieuniknione, z gracją ześlizgnęła się do wody. Towarzyszył temu plusk tak subtelny, jakby z taflą zderzyła się pojedyncza kropla. Lekkie, zwiewne szaty natychmiast namokły, nabierając ciężaru. Dryfowały jak macki meduzy, wijąc się, oplatając wokół jej kończyn. Często zastanawiała się, czy taki widok mógł zbrzydnąć. Dla niej złociste chmury już dawno straciły swój urok.
igP7jsl.pngWynurzyła się tuż pod jego stopami. Cofnął się w popłochu, kiedy ona lekko wskoczyła na mozaikę. Ten obraz na kaflach był jedynym, którego nie miała ochoty rozbić. Nie opowiadał historii, ani nie przedstawiał nikogo, prezentował krajobraz miejsca, za jakim gorąco tęskniła. Wiele jej odebrano, ale wspomnienia tamtych wzgórz zostaną na zawsze z nią.
igP7jsl.pngOdchrząknął, spojrzeniem uciekając jak najdalej od jej ciała, obnażonego przez przejrzysty materiał. Ich strach bawił ją i złościł jednocześnie. Wiedziała, że wybierani są tacy nie bez powodu, a przecież było tylu odważniejszych, wyzywających, zabawniejszych. Bardziej rozrywkowych. Wybrani zaś snuli się jak cienie - bynajmniej nie przez skrytość czy ciche stąpanie. Stawali się nikim, zaledwie cieniem swych dawnych dusz po przybyciu w to miejsce. Gdy się nad tym zastanowiła, ogarnęła ją żałość; być może lepiej, by ciekawsze dusze nie marnowały tu żywota.
igP7jsl.png- Matka chcę cię widzieć, Strażniczko Czasu.
igP7jsl.pngDawniej kochała, kiedy tak się do niej zwracano. Nadawano jej kolejne tytuły, a każdy następny wspanialszy od poprzedniego. Zagarniała je z dumą ramionami, a gdyby mogła, nosiłaby je wytatuowane na piersi, ramionach, wszędzie.
igP7jsl.pngPóźniej została przez Czas, którego była rzekomą strażniczką, zweryfikowana i tej próbie nie podołała. Teraz rozpościerała się przed nią druga szansa - wąską ścieżką z różanych kolców. Wymagała wielu poświęceń i śmiałych kroków, ale czuła się już gotowa na ich podjęcie.
igP7jsl.png- Przekaż Matce, że zobaczy mnie na uczcie. - Woda kapała cicho z jej ubrań, tworząc pod nią coraz większą kałużę. Do czarnej skóry połyskującej w porannych promieniach słońc, lepiły się śnieżnobiałe włosy. Oczy, bez widocznego zarysu tęczówek czy źrenicy, wymusiły na słudze spojrzenie.
[...]

7kzbLo8.png
The blue planet

igP7jsl.png- Czuję, że pytanie ciśnie ci się przez zęby. Wyrzuć to z siebie.
igP7jsl.pngSidrif obserwowała, jak Farid opiekał wędzone mięso wysoko nad płomieniami i nie mogła powstrzymać się od osądzającego spojrzenia. Nie spodziewała się, że to dostrzeże, bo wszyscy skupili się przy ogniu, zaś ona usadowiła u wylotu jaskini, rozkoszując smaganiami mrożącego wichru. Nie, żeby jej to jakkolwiek przeszkadzało. Jego opinia ani trochę jej nie obchodziła.
igP7jsl.png- Chyba nie muszę tego werbalizować - odparła, odwracając głowę i wpatrując się w śnieżne krajobrazy, choć nie takie same, to już bliższe jej ojczyźnie.
igP7jsl.png- Słuchaj. - Mężczyzna westchnął teatralnie. - Wiem, że jesteś chodzącą bryłką lodu, ale niektórzy potrzebują ludzkiej temperatury do funkcjonowania, a ciepła strawa rozgrzewa.
igP7jsl.png- Skoro tak mówisz... Człowieku.
igP7jsl.pngNie pozwoliła jeszcze dać się ściągnąć do rzeczywistości. Jej myśli odleciały daleko ku załodze Shoenar; zastanawiała się, czy dalej próbują dostać się tutaj i kiedy w końcu się poddadzą. Ufała swojej załodze - położyłaby swe życie na szali, mając ich za swymi plecami. Jednak zaufanie to nie to samo co wiara, a Sidrif nie wierzyła, by nie napotkali któregoś dnia przeszkody na tyle uciążliwej lub przerażającej, by zrezygnowali z samobójczego pościgu za nią.
igP7jsl.pngW sercu znów zaognił się gniew na wspomnienie zerwanego przez nich kontaktu, by uniknąć wysłuchania rozkazu. Nie chciała, by tutaj przybywali. W tej krainie nie mogli istnieć jako załoga Shoenar, a przecież to spoiło ich ze sobą. Rekrutacja na dzień dobry, wyprawa na obiad, palenie zmarłych na kolację. Wspólne bitwy, blizny, łzy i śmiech. Razem wznosili kufle piwa do świętowania i razem bili w żałobne bębny. Kiedy kłótnie zaostrzały się niebezpiecznie, wchodzili między ujadające wilki. Wybaczali sobie błędy, ale nie zapominali ich, by się z nich uczyć. Poczynając od jednostki, stworzyli zgodny organizm, któremu przyświecał jeden, wspólny cel. Chwała. Sława. Mieli zapisać się na wieczność w księgach Diamentowej Iglicy. Artefakty, jakie by zdobyli, przybliżyłyby im boskie wrota na wyciągnięcie ręki. A potem... Nie zastanawiali się, co dalej. Na to, wydawało im się, przyszedłby jeszcze czas. Kim zaś byliby w Vanhildrze? Niechcianymi obcymi, naukową ciekawostką, elementem do wyzysku? Jaka przyszłość ich tutaj czekała? Uzależnienie się od żywiołu wody, uczenie fachu na nowo? Zebranie ludzi, bo na pewno tylko garstka poświęciłaby swój dom, by podążyć za kapitanką. Zaufanie - ale nie wiara.
igP7jsl.pngJeśli miałaby spojrzeć prawdzie w oczy, przyznałaby prawdziwy powód, dla którego nie chciała tu swych najbliższych towarzyszy i nie był to lęk o ich bezpieczeństwo.
igP7jsl.pngSidrif nie chciała okazać się niekompetentna.
igP7jsl.pngDługo i ciężko pracowała, by wybić się w tej grze, wspinała się uparcie po drabinie, ćwiczyła i studiowała nocami, obserwowała pilnie za dnia, a teraz nagle zasady się zmieniły. Mało tego, została wplątana w boski spisek. Nie znała jeszcze żadnych szczegółów, ale już włosy jeżyły jej się na karku. Zetknęła się raz z ich prawdziwą mocą i magią, z ich skrzywionym żywotem i historią; nie była już po tym taka sama. Tak jak bitwy, i to spotkanie zostawiło na niej bliznę, wyjątkowo głęboką, choć niewidoczną. To ona zsyłała na Sidrif koszmary w nocy, budząc ją spoconą, przerażoną, roztrzęsioną, jakby znów stała się małą dziewczynką, kryjącą się pod pokładem statku ojca, wyczekującą chwili, gdy bandziory wyłamią drzwi i zamordują ją brutalnie. To przez tamtą bliznę wciąż czuła na sobie niewidoczne oko, śledzące każdy jej ruch, ostrożnie teraz ważony, obawiający się przeszłości zapisanej pod stopami. Została złamana, tak jak łamie się zwierzęta, by były posłuszne.
igP7jsl.pngŚwiadomość załogi obserwującej jej upadek, byłaby kolejnym ciosem, tym razem prosto w serce i dumę - ostatni bastion, jaki jej pozostał. Trzymała się niej jak tonący deski. Jeśli z klęczek, na które padła, ma się teraz modlić, to zrobi to tylko po to, by w odpowiednim momencie się wybić i uderzyć ze zdwojoną siłą, nawet jeżeli będzie to ostatnia rzecz, jaką zrobi.
igP7jsl.pngDlatego nienawidziła ich za podjęcie decyzji za nią. Nienawidziła tego, jak mocno tęskniła za ich głosami, jak bardzo oczom brakowało ich widoku, a oni w jednej chwili odebrali jej to wszystko. Uświadomiła sobie, że uzależniła się od swojej załogi. Nie planowała tego, wręcz wypierała. A jednak stało się.

Stampede

igP7jsl.pngNa jej głowę zsunęła się kapka śniegu. Strząsnęła ją z siebie i zerknęła w górę. Małe grudki spadały na szorstką powierzchnię jaskini. Pozostali nie zwrócili na to uwagi, ale Sidrif wstała, tknięta złym przeczuciem. Wyszła na pożarcie smagań wichru. Osłoniła dłonią twarz i wbiła wzrok gdzieś daleko w górę. Zmrużyła oczy, bo dostrzegała tylko białą mgłę.
igP7jsl.pngChwilę zajęło jej zorientowanie się, że to nie źle widzące oczy, ale sunąca ku nim lawina. Szybka ocena sytuacji wystarczyła, by podjęła decyzję. Rzuciła się do wnętrza jaskini i zabrała swój lichy dobytek. Może ich jaskini nie zasypałoby po brzegi, ale śnieg od powierzchni może ich oddzielić na wiele metrów. Nie zamierzała polegać na obcym mężczyźnie, którego siły magii ani zdolności jej kontrolowania nie znała. Znajdowali się w dolinie, w możliwie najgorszym miejscu.
igP7jsl.png- Wychodzimy, jazda, jazda! - jej krzyk poniósł się wzmocniony po jaskini, podrywając wszystkich na nogi. Patrzyli się na siebie, mocno zdezorientowani. - Jak nie chcecie zostać pogrzebani żywcem, to BIERZCIE DUPY W TROKI!
igP7jsl.pngKolejny raz nie musiała powtarzać. Farid rzucił resztki mięsa w palenisko, jego tragarz zadziwiająco zwinnie porwał bagaże, a Coen już czekał na zewnątrz. Wskazał kierunek ich dalszej wędrówki, ale nie prowadził. Sidrif przewyższała ich obu znacznie, swobodniej przedzierała się długimi nogami przez hałdy śniegu, przyzwyczajona do tych warunków. Nad zbitą śnieżną skorupą zebrała się gruba warstwa świeżego śniegu; spadł w zaledwie parę godzin. Nic dziwnego, że zerwała się lawina. Lata bez skrzydeł, uderza bez dłoni, widzi bez oczu...
igP7jsl.pngDobiegł ich już hałas zsuwającego się ku nim ciężaru. Chmura zbliżała się w zastraszającym tempie. Mięśnie paliły już z wysiłku, podobnie jak płuca, zmrożone mroźnym powietrzem. Przed nimi rysowało się zejście na skalną półkę, a po stronie przeciwnej do zbocza... pustka. Jakby gigantyczna pięść dawno temu sięgnęła między te góry i wyrwała z nich garść kamieni, zostawiając poszarpane ostrza. Wyobraziła sobie, jak lawina ścina ich z nóg i niesie tam daleko, na dno...
igP7jsl.pngPróbowali oddalić się od jej źródła,a el wciąż znajdowali się w jej zasięgu. Sidrif traciła nadzieję. Nie wiedziała już, czy lepiej zatrzymać się, czy ryzykować porwanie na półce... Usłyszała krzyki, więc odwróciła się. Coen wołał coś do Farida i gestykulował gwałtownie przy tym. Ale to nie stąd...
igP7jsl.pngZwalniając, spojrzała znów w górę i dostrzegła coś. Ciemne punkty pojawiające się i znikające wśród bieli. Pędziły prosto na nich, dwie sylwetki. Rif na sekundę zacisnęła powieki i znów zmierzyła się z przepaścią. Stanęła na jej skraju. Była głęboka, a miejscami spod śniegu wyzierały zabójcze kikuty skał. Zdawała sobie sprawę, że spadek terenu z góry zawsze budził większe przerażenie, niż w rzeczywistości powinien. To nie pionowa ściana, powtórzyła kilka razy w myślach. Zrobiła jeszcze kilka kroków naprzód, by towarzysze mogli do niej dołączyć. Sekundę potem z wrzaskiem spadło na nią ciało, pociągnęło ją za krawędź. Przez moment znajdowała się w niebycie, w przestrzeni bez gruntu, odruchowo zamykając oczy. Próbowała machać skrzydłem, ale nie mogło jej unieść. Plecami zderzyła się ze zboczem, łopatka łupnęła o kamień, obracając ją w drugą stronę, ból pobiegł wzdłuż kręgosłupa. Tuż przed tym, jak przykryła ich śnieżna pościel, zobaczyła pod sobą nicość.

NaudiR

igP7jsl.pngMogła oddychać. Odepchnęła śnieg od twarzy i wzięła kolejny, niepewny wdech. Panika prędko wkradła się do serca; machała rękami i nogami jak tonący w morzu. Nie była pewna, czy dobrze się kieruje, ale wydawało jej się, że dostrzegała jasność powierzchni. Odgarniała z trudem śnieg, aż jej dłoń nie natrafiła na opór. Próbowała się podciągnąć na zewnątrz, ale było jej wyjątkowo ciężko. Na powietrzu zorientowała się, dlaczego - obca kobieta przyczepiła się do jej pleców.
igP7jsl.png- Zejdź ze mnie - warknęła, wstrząsając ciałem, by chwilę potem to ciało wstrząsnęło nią. Skrzywiła się, sięgając prawą dłonią do lewego ramienia. Materiał ubrania rozciął się, podobnie jak jej skóra. Nie była pewna, czy jej kość również się nie uszkodziła. Większy ból sprawiało skrzydło, które bez wątpienia zostało złamane.
igP7jsl.png- Siyo? Siyo!
igP7jsl.pngDamski głos niósł się po dolinie. To najwyraźniej ruszyło pasażera, bo dziewczyna drgnęła i po chwili zaczęła odsuwać się od Sidrif jak najdalej.
igP7jsl.png- Kim jesteś?
igP7jsl.png- Kim ja jestem? Pchnęłaś mnie prosto na skałę! - syknęła Rif w odpowiedzi.
igP7jsl.pngNieznajoma trzęsła się z zimna, blada. Jasne oczy wypełniało zdezorientowanie i strach. Nie dziwiła jej się; serce Sidrif także nadal nie mogło się uspokoić po tym zdarzeniu. Nie potrafiła wyjść z szoku, że przeżyła. Nagle jednak jej myśli zaprzątnęło co innego - towarzysze podróży. Wstała obolała i rozejrzała się wokół. Zadziwiające, jak niewiele różnił się teraz krajobraz. Wydawałoby się, iż powinien przypominać pobojowisko, scenę jak plaża po sztormie. Po prostu przybyło więcej śniegu.
igP7jsl.png Niedaleko dostrzegła czyjeś szmatki. Z trudem tam podbiegła i poczęła odgarniać śnieg. Wkrótce odkopała twarz Coena. Uderzyła go parę razy w policzki, próbując ocucić. Nim zdążyła sprawdzić oddech, oprzytomniał nagle, siadając gwałtownie. Rozglądał się w ten sam sposób, co przed chwilą tamta nieznajoma. Sidrif podniosła się znów z klęczek, starając się wypatrzeć Farida. Do poszukiwań wkrótce dołączył i Coen, ale powoli tracili nadzieję i energię. Udało im się jedynie znaleźć martwą szkapę Brekhusa, który w pewnym momencie poddał się i zabrał za przerabianie zwierzęcia jucznego na źródło mięsa. Sprawczynie wypadku lawinowego, jak mniemała Rif, odnalazły się i stały teraz, obejmując się ciasno, jakby na coś czekały.
igP7jsl.pngByć może świadom widowni, Farid odnalazł się głośno i wyraźnie, kiedy spod warstwy śniegu wystrzeliła kolumna wijącego się ognia. Iskry jak z pocieranych kamieni rozsypały się wokół z wesołym trzaskiem, wytapiając dziury w białej pokrywie. Wreszcie spośród tych czerwonych języków wyłoniła się postać ciemnoskórego mężczyzny z wyjątkowo chmurną miną. Stąpał wściekle w ich kierunku, co dawało dość komiczny efekt. Tego człowieka nie stworzono do panujących w Ra'varze warunków. Przypominał domowego kota wrzuconego do wody lub rybę szamoczącą się na brzegu.
igP7jsl.png- Znaleźliście mojego tragarza?
igP7jsl.pngPokręcili jedynie głowami. Choć nie czuła wyziębienia, Sidrif i tak ogarniało coraz większe zmęczenie i widmo uśnięcia w śniegu, nim dotrą do schronienia, stawało się dla niej coraz bardziej realne. Farid tymczasem kręcił się w miejscu wokół wyczarowanego przez siebie ognia i klął wniebogłosy i rozpaczał nad straconym dobytkiem. Stracone życie niewiele zdawało się go obchodzić. Za to źródło ciepła przyciągnęło dwie kobiety, co dla odmiany przykuło uwagę mężczyzny.
igP7jsl.png- Zbliżcie się, wystarczy dla wszystkich - zachęcił je z szarmanckim uśmiechem, a kobiety bez dalszych zachęt podeszły i wyciągnęły ochoczo ręce do płomieni. - Jak się tu znalazłyście?
igP7jsl.pngSpojrzały po sobie, próbując porozumieć się bez słów. Przez fałdy futra Sidrif dostrzegała w ich rysach podobieństwo, choć na pierwszy rzut oka różniły się znacząco. One również lustrowały ich trójkę, oceniając. Ich wzrok zatrzymał się dłużej na Svalhildrance.
igP7jsl.png- Jestem Noraoi - przedstawiła się ta z dwukolorowymi oczami, wołająca wcześniej "siyo". Sidrif spięła się, dostrzegając ten detal. Dwie barwy oczu oznaczały dwulicowość. Uważała to za ludowe baśnie, dopóki nie przekonała się o tym na własnej, sinej skórze. - A to moja siostra, Siyo. Przeniósł nas tu portal... Obraz, mówiąc konkretnie.
igP7jsl.png- Zrzucił nas z powietrza i grunt natychmiast usunął nam się spod stóp - wtrąciła prędko białowłosa siostra. - Nie miałyśmy się tu znaleźć. Miałyśmy pojawić się w św...
igP7jsl.pngUrwała, przejęta nagłym kaszlem. Można byłoby śmiało założyć, że to wina zimna, ale Sidrif dostrzegła ten drobny, ledwo zauważalny gest, który wykonała Noraoi. To wyglądało jak bezdźwięczny nakaz milczenia.
igP7jsl.png- Proponuję - rzekł stanowczo Brekhus - byśmy opowieści zostawili na później, jeśli chcemy dożyć ich finału. - Zwrócił się potem do Noraoi, którą, zapewne tak jak Rif, uznał za roztropniejszą: - Próbujemy dostać się do Grimsgilu. Podejrzewam, że wy też, bo to jedyna wioska w tej okolicy.
igP7jsl.png- Pójdziemy gdziekolwiek, byle przetrwać tę pogodę. - Noraoi skinęła głową.
igP7jsl.png- Na dalszą drogę lepiej zgasić ogień; nie chcemy przyciągnąć kolejnych kłopotów. - Coen rozejrzał się wokół, jakby nagle wywęszył krwiożercze bestie. Na twarzach każdego z nich, bez wyjątku, odmalował się niepokój. - Czy wszyscy się zagrzali?
igP7jsl.pngTylko Sidrif powstrzymała się od twierdzącego skinienia. Nie marzła, ale ścinająca się teraz z powrotem woda, którą roztopił ogień Farida, okraszała ją warstwą lodu, sztywną i drapiącą. Zeskrobywała ją z siebie paznokciami, gdy wznowili marsz. Bardzo szybko zachód zmienił się w zmierzch, a teraz po niebie rozsypywały się kolejne gwiazdy. Wiatr ustał, przegoniwszy najwyraźniej już wszystkie chmury, jakie chciał, odsłaniając gołą, granatową perzynę nieba. Rif zapatrzyła się w ten widok, wyobrażając sobie Shoenar, sunącą gdzieś tam wysoko, na pełnych żaglach. Farid zrównał z nią krok.
igP7jsl.png- Czy tam niebo jest inne? - zapytał, a w jego melodyjnym głosie brzmiała czysta ciekawość, więc odpowiedziała:
igP7jsl.png- Tak. Jest bardziej.
igP7jsl.png- Bardziej jakie? - Zerknął na nią, marszcząc brwi.
igP7jsl.png- Po prostu... Bardziej. - Nie wiedziała, jak mu to wytłumaczyć. - Bardziej intensywne. Przestrzenne. Większe. Jego barwy utrzymują się dłużej i jest ich więcej, a gwiazdy święcą mocniej. Sam wiatr może cię ponieść.
igP7jsl.png- A co jeśli spadniesz?
igP7jsl.png- Nic. - Wzruszyła ramionami i natychmiast skrzywiła się boleśnie. Miała nadzieję, że rana nie była poważna. - Po prostu spadasz.
igP7jsl.png- Nie ma dna? Lądu na samym spodzie?
igP7jsl.png- Nie ma dna, ani sklepienia. Spadasz, aż na coś trafisz - dryfującą wyspę, drapieżne istoty niżu. Wielu próbowało to zbadać, ale nikomu nie udało się wrócić, by swą historię spisać.
igP7jsl.png- To musi być niesamowite.
igP7jsl.pngRif spojrzała na Farida, pewna, że kpił sobie z niej, ale jego twarz aż jaśniała podekscytowaniem i fascynacją. Uśmiechnęła się, przyznając mu rację.
igP7jsl.pngZ każdym kilometrem zwalniali kroku, świeży śnieg coraz bardziej utrudniał im posuwanie się naprzód. Sidrif zdrętwiały plecy. Temperatura nie tylko spowolniła krwawienie, ale też ścięła ranę; mimo tego wciąż odczuwała ból. Skrzydło próbowała trzymać przy sobie - na szczęście mogła nim nadal dość swobodnie poruszać - ale wiatr znów się wzmagał i szarpał nią, wywołując kolejne fale bólu. Starała się traktować to jako momenty wybudzenia, bodziec zachęcający do dalszej wędrówki. Coen polecił jej, by ukryła magią skrzydło, kiedy zbliżą się do wioski, a właśnie w oddali dostrzegli światła. Kolejne zasoby cennej energii ulatniały się, ale nadzieja na ciepłą strawę i spoczynek zagrzewały, by się nie poddać.
igP7jsl.pngZbliżywszy się, dostrzegli niewielką łunę ognia i ciemny dym, wznoszący się ku niebiosom.
igP7jsl.png- Chyba odbywa się pogrzeb. To dobrze. - Coen poprawił juki na obolałym ramieniu i wyjaśnił: - Ludzie będą spokojniejsi.
igP7jsl.pngWeszli pomiędzy surowe, niewysokie domy z kamienia, a podmuchy wiatru natychmiast ustały - dookoła wioski ciągnął się wysoki, lekko połyskujący nienaturalnie mur. Błyszczał tak, jak tęcza na krawędziach kryształu - pogrywał z okiem, rozświetlając się na moment, by zaraz zniknąć, kwestionując twoją poczytalność. Drogi wydeptano, więc nie musieli już dłużej przedzierać się przez hałdy śniegu; ich nogi dziwnie lekko stąpały teraz na przód, pozbawione oporu. Gdzieś dalej brzmiało zniekształcone beczenie owiec, ale wokół ani duszy. Skierowali się ku miejscu, gdzie ogień barwił pobliskie budowle pomarańczowym blaskiem i skąd dochodziły pieśni, niskie groźne i wysokie rzewne. Tuż przed tym, jak zza zakrętu wyłonił im się płonący stos pogrzebowy, głosy ucichły. Sidrif zadrżała, nawiedzona wspomnieniami. U nich też pali się zmarłych, bo ziemia jest zbyt twarda, aby w niej kopać. Był taki czas, kiedy specyficzny zapach palonego mięsa i kości przestał wywoływać w niej mdłości, stał się bardziej powszedni niż obiad, bo częściej wtedy ginęli, niż jedli posiłki. Poczuła się, jakby wróciła do domu, ale nie takie rzeczy pragnęła wspominać.
igP7jsl.pngStarsza kobieta, odziana w najbarwniejszy płaszcz, którego skomplikowane wzory można by oglądać godzinami i nie dostrzec wszystkich, zakładała mężczyźnie na ramiona gęsto plecione okrycie w barwach brązu i błękitu. Podobnym otuliła ramiona młodej kobiety u jego boku i gdy tylko to zrobiła, skłoniła się nisko i wycofała, a wszyscy pochylili głowy tej parze. W panującej ciszy głośno świstał wiatr, jednak gdzieś wysoko nad głowami, bo nikomu nawet włos na głowie nie drgnął. Grube kłody drzew trzaskały złowrogo, pożerane przez ogień, unoszący materię zwłok czarnym dymem ku niebu.
igP7jsl.pngWtedy dopiero dostrzeżono przybyszów. Głowy odwróciły się zgodnie ku nim, nieufne i czujne. Mężczyzna w dostojnym płaszczu zbliżył się do nich i wycharczał pytanie; po raz kolejny pomimo znajomości języka, Sidrif nie potrafiła zrozumieć wypowiadanych przez tutejszych słów.
igP7jsl.pngCoen skinął głową z szacunkiem, a reszta podążyła jego śladem. Odezwał się czystym językiem ravarskim, jakiego i Sidrif się uczyła.
igP7jsl.png- Wybaczcie nam przerwanie tak ważnej uroczystości. Szukamy noclegu i strawy, zaledwie na jedną noc. Rano znikniemy z brzaskiem. Oczywiście zapłacimy.
igP7jsl.pngNa potwierdzenie swych słów uniósł juki i pokazał końskie mięso. Ra'varczyk w brązowo-błękitnym odzieniu musiał być tutejszym przywódcą, ale nie jedynym. Po przyjrzeniu się każdemu z przybyszów oczami równie ciemnymi, co jego długie włosy i sięgająca brzucha broda, odwrócił się do młodej kobiety, ubranej w te same barwy. Rude pasma odcinały się na bladej skórze równie mocno, co ogień za jej plecami na tle gór. Chwyciła pakunek z mięsem, po czym rzuciła kilka krótkich komend przez ramię. Zapanowało małe poruszenie, w którym para przedstawiła im się jako Liljar i Mirja, a dołączyła do nich Alanta, mająca za zadanie odprowadzić do fundarstaðuru. Sidrif nie znała tego słowa, ale Coen wyjaśnił im, że Ra'varczycy mają w każdej, nawet najmniejszej osadzie budynek, w którym razem piją, jedzą, dyskutują, podejmują decyzje, świętują śluby i opłakują zmarłych - wszystko to dzieje się pod jednym dachem. Istotnie, kiedy podążyli za przewodniczką do centrum wioski, ich oczom ukazał się spory budynek. Wzniesiony na planie ośmioboku, przypominał świątynie Aarin i Sidrif dostrzegła w tym pewną analogię - wszelkiego rodzaju podróży i ich ścieżek przecinających się w tym jednym punkcie. Znad czapy przykrywającej najwyższy punkt dachu ulatywał ciemny dym. Przekroczyli próg i otuliło ich ciepło wielu niedużych palenisk. Na samym środku płonęło największe; smażono na nim koninę i jeszcze inne mięso, którego pochodzenia nie potrafiła określić. Alanta poprowadziła ich do jednego z pustych stołów i przekazała, że niedługo dostaną strawę, a gdy będą chcieli się położyć, mają ją odnaleźć, a ona zapewni im u siebie nocleg. Nie dała po sobie poznać, czy fakt, że została do tego zmuszona ją frustruje czy też podchodzi do tego neutralnie; po powiedzeniu tego, co miała powiedzieć, po prostu odeszła do innego stołu, gdzie siedziało troje mężczyzn i dwie kobiety.
igP7jsl.pngŚnieg na ich ubraniach zaczął topnieć, a potem wyparowywać i pozostali z ulgą odprężyli się, czując rozgrzewające ich zmarzniętą skórę i kości ciepło. Farid zerkał z tęsknotą na języki płomieni, jakby chciał je przywołać, by tańczyły wokół niego, ale na szczęście dla wszystkich zdawał sobie sprawę z zagrożenia, jakie by go wtedy czekało. Zadowolił się odsunięciem krzesła pod ścianę, by zbliżyć się do jednej z płonących mis, zawieszonych na belkach. Iskry żaru pryskały z niej i spadały niebezpiecznie blisko jego włochatego odzienia, ale oczywiście nie miał czym się martwić. Coen wsunął rękę pod swój płaszcz i ze skrzywioną miną badał stan swojego tułowia, zaś dziewczyny rozmawiały przyciszonymi głosami. Każdy wydawał się zajęty swoimi myślami i pomimo pytań, jakie cisnęły się Sidrif na usta, postanowiła na razie utrzymać ten przejściowy stan spoczynku i dla odmiany zajęła się obserwowaniem tutejszych mieszkańców.
igP7jsl.pngKierując się wyłącznie pozorami, nie sprawiali wrażenia przyjaznych. Włosy i brody bezładnie splątane po fryzurach, których nie dało się już rozpoznać, twarze sczerwieniałe od zimna i alkoholu, sylwetki pochylone, ale czujne. W ich oczach odcisnęło się piętno żałoby, dało się dostrzec jej ciężar, uwieszony na ich opuszczonych ramionach. Prowadzili niegłośne rozmowy, zewsząd dochodziły pochrząkiwania i mruknięcia, jakby słowne odpowiedzi wymagały od nich zbyt wiele energii. Fundarstaður zapełniał się, do ustawionego najbardziej na widoku stołu dosiedli się Liljar i Mirja, swe kolorowe szaty zawieszając niedbale na oparciach krzeseł. Po krótkiej chwili oboje wstali i wznieśli wysoko kufle, by wypić toast za zmarłego. Ich zgraja z szacunku poszła śladem mieszkańców, choć Sidrif dostrzegła kątem oka, jak Farid walczy wewnętrznie ze sobą, by tego nie robić - jego dłoń drżała nieznacznie, choć twarz nie zdradzała niczego.
igP7jsl.pngCiepło na dobre rozhulało się we wnętrzu, a mieszkańcom po wypiciu mocnego, palącego w przełyk trunku rozwiązały się języki. Do ich stołu dosiadł się człowiek nieprzypominający swego gatunku. Sidrif słyszała pogłoski o tym, że rozerwanie świata mogło doprowadzić do otwarcia się Śródziemia na inne światy, ale nie potrafiła wyobrazić sobie, jak mogą one wyglądać, toteż nigdy nie poświęcała temu więcej uwagi. Teraz przed nią pojawił się osobnik o skórze barwy popiołu i ustach jakby wymazanych błotem. Oczy miał jednolite, bez tęczówek i dziwnej, nienaturalnej budowie, wywołującej ciarki na plecach, ale nie większe niż włochate czułki, które trzymał nieruchomo wyciągnięte do tyłu, zupełnie jak u ćmy. Dopiero kiedy się obrócił bokiem, dostrzegła, że miał również i owadzie skrzydła, tylko złożył je skutecznie wzdłuż ciała. Dziwny człowiek patrzył przez moment na grupkę kobiet w jednym z rogów budynku, a potem zwrócił się do nich.
igP7jsl.png- Słyszałem, że planujecie wyruszyć już następnego ranka. Gdzie się wam tak spieszy?
igP7jsl.pngSpojrzeli po sobie, niepewni, co mu odpowiedzieć. Żadne z nich nie wiedziało o dalszych planach reszty. Sidrif musiała dostać się do świątyni Nyreny, ale nie była przekonana, czy to już czas z tym się zdradzać.
igP7jsl.png- Przepraszam, kim jesteś? - Farid posłużył się doskonałym ra'varskim. Jego ton nie wskazywał na uprzejmość.
igP7jsl.png- Nazywam się Ikzeth - mówiąc to, zwrócił głowę ku Sidrif. - Jestem mrocznym elfem.
igP7jsl.png- Kto by pomyślał. - Mag ognia nie opuszczał gardy. - Te czułki zupełnie zbiły mnie z tropu.
igP7jsl.pngCoen spiorunował go wzrokiem. Chciał coś powiedzieć, ale Ikzeth go ubiegł. Nagle uśmiechnął się szeroko.
igP7jsl.png- Kierujecie się do świątyni?
igP7jsl.pngSidrif zmarszczyła brwi gniewnie.
igP7jsl.png- Skąd te przypuszczenia?
igP7jsl.png- Nie miewamy tu wielu gości, ale kiedy ich mamy wyglądają dokładnie tak jak wy, podejrzanie, tak jak wy unikają odpowiedzi i wybierają się do świątyni. Tak jak wy, zgadłem? Ktoś taki jak ja łatwo wyczuwa tajemnice, zwłaszcza te, o których coś wie. Nie dziwcie się. - Jego czułki znów zadrżały i na moment zerknął ku przywódcom. - Świątynia nie jest opuszczona i choć większość kluczy została utracona lub posiadają je tamtejsi prästini, jeden pozostał w rękach mieszkańców Grimsgilu. Czuję wasz niepokój, jest uzasadniony...
igP7jsl.png- Coś jeszcze czujesz? Może-
igP7jsl.png- Farid - Sidrif warknęła na niego, nim jego niewyparzony język zaprzepaściłby jej (a może ich?) szansę na zdobycie informacji. Wyglądało na to, że cała ich grupa zmierza do tego samego miejsca, choć przecież ich spotkania wydawały się zupełnie przypadkowe. To postawiło jej czujność na nogi, ale bez względu na brak zaufania wobec towarzyszy, nikt z nich nie mógł sobie pozwolić na pozostanie w tej wiosce. - Co możesz nam powiedzieć o świątyni?
igP7jsl.pngPo drugiej stronie budynku rozbrzmiał zaprószony tęsknotą śmiech. Mieszkańcy pili w najlepsze, choć zerkali co jakiś czas w ich stronę. Ikzeth uśmiechnął się krzywo do jednej z kobiet, krzyżującej z nim spojrzenie.
igP7jsl.png- Droga do świątyni prowadzi przez Fagrskorg. Jeśli tutejsi dowiedzą się, że to tam zmierzacie, nie wypuszczą was.
igP7jsl.png- Dlaczego? Czy to święte miejsce?
igP7jsl.png- Święte... - Mroczny elf prychnął. - Można i tak to ująć. Jest przeładowane złą energią i mrocznymi, starożytnymi czarami. Ktokolwiek się tam zbliży, zakłóca ich spokój, a to ciągnie za sobą konsekwencje. Tak zginęła kobieta, której pogrzeb zobaczyliście.
igP7jsl.png- Fagrskorg ją zabił? - zapytała Noraoi. Wyglądała jakby była gotów zawrócić, gdyby odpowiedź okazała się twierdząca. Jednak widać było, że nie kierował nią strach. To był raczej pewnego rodzaju sprzeciw.
igP7jsl.pngIkzeth pokręcił jednak głową.
igP7jsl.png- Jej mąż wyruszył do świątyni, by błagać bogów o uratowanie syna. Urodził się chory, tylko cud mógłby go uchronić od śmierci. Wiedział, jak wiele ryzykuje. Złe rzeczy nie przytrafiają się samym podróżnym. Naruszona tam magia odbija się echem i powoduje kolejne tragedie; jego ciała nie odnaleziono, zaś pod Iną niedługo po jego odejściu ustąpiły skały w górach. Spadła po zboczu, nie dało się rozpoznać jej rysów... Ani ciała.
igP7jsl.png- Nieszczęśliwy wypadek...? - Siyo nie wyglądała na przekonaną.
igP7jsl.png- Mógłbym przytoczyć więcej takich "wypadków", ale możecie uwierzyć mi na słowo lub przekonać się na własnej skórze. Bądźcie świadomi, że wasza wyprawa może mieć opłakane skutki dla tutejszych.
igP7jsl.png- Dlaczego mówisz nam to wszystko? - Sidrif chciała skrzyżować ręce na piersi, ale ból w skrzydle znów się odezwał, więc zamarła w bezruchu, dusząc w sobie z trudem jęk. - Nie obchodzi cię ich los?
igP7jsl.png- Obchodził mnie los Iny - odparł dość ostro, ale cicho.
igP7jsl.png- Sidrif, mroczne elfy w przeciwieństwie do swoich pobratymców nie mają w naturze knucia - wtrącił Farid. Wydawał się znudzony, choć jednocześnie skupiony. - Po prostu czegoś od nas chce.
igP7jsl.png- Chcę iść z wami.
igP7jsl.pngCoen parsknął do swojego kufla, Farid stracił równowagę na krześle, którym bujał i poleciał raptownie naprzód, a siostry rozejrzały się, sprawdzając czy reakcje mężczyzn ściągnęły na nich niechcianą uwagę. Sidrif tymczasem wpatrywała się wciąż w obcego i dostrzegła w jego oczach resztki tego, co sama odczuwała. Pozostałości po wyrwaniu w tęsknocie serca za domem, ojczyzną, przykryte wieloletnimi pozorami. Zastanawiała się, ile lat minęło, odkąd rozerwano Laevheim i jak wiele wiedział o swoim pochodzeniu, bo nie mógł się chyba tam urodzić - chyba że istoty z Svartalfheimu żyją dużo dłużej, niż ludzie; nie miała szerokiej wiedzy na ten temat. Nie wiedziała, co gorsze - zaznać tego, co dobre i to stracić, czy nie posiadać najmniejszego pojęcia, jak wygląda dom, za jakim wyrywa się serce. Nie potrafiła porównać tego do znanych sobie doświadczeń; wychowała się bez matki, jednak wspominając ojca, trudno jej przyznać, by pragnęła drugie tyle kłopotów.
igP7jsl.png- Nabiorą podejrzeń! - Coen otarł usta z alkoholu.
igP7jsl.png- Nie, jeśli wyruszycie nocą. To najlepsza pora tutaj do przemieszczania się, pogoda się wtedy najczęściej uspokaja. Wiatr potrafi wyrządzić równie wiele szkód, co śnieg.
igP7jsl.png- Czego tam szukasz, ćmo?
igP7jsl.pngRysy Farida zaostrzyły się. Patrzył na Ikzetha spod zmarszczonych brwi, a jego oczy wyglądały, jakby zaraz miały strzelać z nich iskry, takie napięcie wywoływał. Rif zdążyła zauważyć, że ich ognisty przyjaciel był inteligentny, ale to niekoniecznie musiało iść z mądrością. Siostry również nie sprawiały wrażenia zadowolonych. Na szczęście nie udało im się spłoszyć mrocznego elfa.
igP7jsl.png- Mam swoje powody. Nie muszę wam ich tłumaczyć. Cena jest niska. Jeśli chcecie mojej pomocy, wystarczy słowo.
igP7jsl.pngIkzeth wstał i po chwili wahania skinął im głową, a potem wyszedł na zewnątrz. Sidrif również się podniosła. Czuła, że lada moment może prysnąć czas iluzji, jaki na siebie nałożyła. Zmęczenie dopadało ją coraz dotkliwiej, powieki ciążyły, a mięśnie stały się jak z ołowiu. Ból też stawał się coraz wyraźniejszy, jakby skradał się do niej powoli niczym drapieżca, gotowy rzucić się do jej tętnicy.
igP7jsl.png- Nikt z was zapewne nie posługuje się leczniczą magią? - Nie otrzymawszy odpowiedzi, zaklęła pod nosem. - Chodźmy. Wygląda na to, że mamy kilka spraw do omówienia.


2tlGTsD
"We are writers, my love. We don't cry.
We bleed on paper.”

Offline

#13 2021-03-15 22:37:09

Arbalester
Szeryf Depeszy
WindowsChrome 89.0.4389.82

Odp: Laevheim

igP7jsl.png- Weź to.
igP7jsl.pngKażde z nich opatrzyło już swoje rany. Poza śmiercią tragarza i złamanym skrzydłem Sidrif, wyglądało na to, że jakimś cudem uniknęli poważniejszych kontuzji. Nie brakowało rozcięć, stłuczeń i obić, ale to wszystko mogło się dość szybko zagoić. Rozcięcie na jej ramieniu było głębokie, na szczęście jednak i dość czyste, bez mocno poszarpanej skóry, także nie powinno sprawiać kłopotu. Teraz siedziała nieco sztywno, próbując zaakceptować niewygodę wynikającą z unieruchomionego skrzydła, które opatrzył jej Coen, podczas gdy Farid wyciągał w jej stronę złoto lśniącą kartę. Czuła, że tkwi w niej zaklęcie, więc nie kwapiła się do przyjęcia prezentu.
igP7jsl.png- Co to? - zapytała nieufnie.
igP7jsl.png- Zaklęcie wzmacniające. Ale jeśli nie chcesz...
igP7jsl.pngChwyciła kartę w dwa palce, a ta zabłysła jaśniej, po czym rozprysła się na drobny, świetlisty pył i zaraz nie pozostał po niej żaden ślad. Nie potrafiła powiedzieć, czy wstąpiło w niej więcej siły, mimo tego podziękowała mu krótkim skinieniem głowy.
igP7jsl.png- Dobrze, powiedzmy to sobie wreszcie. - Spojrzała po wszystkich z powagą. - Wszyscy kierujemy się do świątyni Nyreny?
igP7jsl.png- Tak. - Farid wyczarował przy każdym drobny, fruwający płomień. - Muszę się czegoś dowiedzieć.
igP7jsl.png- Cóż, ja robię za eskortę. - Coen rozłożył ręce.
igP7jsl.png- My jesteśmy jedynie posłańcami. - Noraoi oparła dłonie na kolanach skrzyżowanych nóg.
igP7jsl.png- Podejrzewam, że tamten stwór szuka portalu do swojego świata, bo i mnie poszukiwania za drogą powrotną prowadzą właśnie tam.
igP7jsl.png- Mrocznym elfom nigdy nie spodobało się tutaj tak bardzo, jak elfom - zauważyła Siyo. - Myślę, że masz rację...
igP7jsl.pngSidrif nie wierzyła w przypadki, jeśli dotyczyły one bogów. Zbieg okoliczności zarówno z Faridem i Coenem w wiosce Hjor, potem te dwie dziewczyny, a na koniec Ikzeth... To za dużo luźnych nici, które nagle się ze sobą splotły w linę. Kiedy dotrą do świątyni, okaże się, jaki był prawdziwy cel każdego z nich. Nigdy nie była ufną osobą i zawsze miała się na baczności, nie inaczej traktowała tę sytuację. Zastanawiała się jedynie, na ile powinna się nią martwić. Wcześniej zdecydowała się na ten krok, myśląc, iż nie ma nic do stracenia; jednak po tym wszystkim, co w życiu jej się przydarzyło, nie potrafiła pogodzić się z myślą, że może ponownie stać się bezmyślnym pionkiem bogów i wywracać, tłamsić i niszczyć swoją egzystencję dla ich uciechy i celów.
igP7jsl.pngJeśli jaszczur Nyreny pokazał się nie tylko jej, dlaczego nie dostała takiej informacji? Gdyby z góry wiedziała, że próbuje zebrać grupę osób, czy nie byłoby praktyczniej je znać i bezpieczniej z nimi podróżować? Natomiast jeśli to nie są "wybrańcy" Nyreny, kto maczał w tym palce? W Śródziemiu nie ostało się żadne bóstwo. Czy mogli dokonać wciałowstąpienia...? Przypomniała sobie teraz o magu, który wręczył jej amulet. Zruki. To on wysłał ją w stronę Góry Zadumy. Czy mógł działać na zlecenie Nyreny? Mieszkał w stolicy Tyfri - z tego samego kraju pochodził Farid, ale przypuszczenie, że się znali, wydawało się zbyt daleko idące. Powinna dowiedzieć się więcej o tym ciemnoskórym mężczyźnie. Coś pomijała. Czegoś nie dostrzegała.
igP7jsl.pngFarid odchylił się, opierając o ścianę niby nonszalancko. Sidrif przymknęła oczy. Jej piracka działalność nie sprowadzała się do zwykłych napaści i rabowania obcych statków. Czasami, by uzyskać coś cennego, należało dokonać infiltracji czyjegoś domu, środowiska, rodziny. Choć potrafiła być w tym dobra, nie znosiła tej roboty - nie czytania innych, ale nakładania sobie samej kolejnej maski i odgrywania innej postaci. Nałożona przez nią lata temu maska, kiedy ojciec się zabił, scaliła się z nią i teraz istniały jako jedność. Zapowiadało się na to, że tutaj jednak aktorzenie jej nie ominie, jeśli nie chce stracić życia przed osiągnięciem celu.
igP7jsl.pngUsadowiła się wygodniej przy oknie, wyjęła ze swojej torby flet i patrząc w tak odległe gwiazdy, poczęła grać. Towarzysze szybko posnęli - siostry blisko siebie, grzejąc się, a Coen i Farid po dwóch przeciwnych stronach sieni, przykryci grubymi skórami. Sidrif jednakże nie morzył sen; niosła swą melodię w eter, pozwalała wiatrowi dmuchać ją przed sobą i drzewom szumieć ich pachnącymi igłami. Ciągnęła ją w górę stoków, po ostrych skałach i głębokim śniegu, aż na szczyty gór, a stamtąd wnosiła do zorzy, myśląc o tym, by światła poniosły ją do Svahildru. Jedna osoba znała Rif całą, łącznie z tym, co istniało, nim maska stopiła się z jej twarzą. Tej osobie wygrywała teraz pieśń, melodię duszy zrozumiałej tylko dla ich dwojga.

j7ORDu8.png

igP7jsl.pngWiedział, że przebywanie w tych stronach, a przede wszystkim wśród tych ludzi nie będzie łatwe. Liczył natomiast jednocześnie, że interakcje z nimi, jakie będzie musiał wykonać, uda się ograniczyć do minimum. Tymczasem od samego rana po skontaktowaniu się z mrocznym elfem lawirował wśród tutejszych, najpierw ich przekonując, dlaczego muszą zostać do wieczora, a nie odejdą o brzasku, jak wcześniej im oznajmili, po co zmierzają w głąb Ra'varu (całe szczęście potrafił gładko kłamać) i obiecując wszelką pomoc, by przekonać o braku złych intencji. Długa rozmowa poprzedniego wieczoru z Ikzethem nie pomogła wzbudzić wśród tutejszych zaufania, ale w końcu udało mu się odeprzeć ich podejrzliwość. Sidrif z Coenem zostali wysłani na tropienie zwierzyny, jako ci zwinni w śniegu i obeznani z polowaniem, siostry przydzielono do zajmowania się zwierzętami, zaś Farida do kuchni.
igP7jsl.pngMusiał patroszyć ryby i skórować ptaki. Myć podłogę i gary. Nigdy nie czuł się bardziej upokorzony. Nie chodziło tylko o to, że zniżył się do tak przyziemnych czynności, jak przygotowywanie czegokolwiek dla kogokolwiek. Tu chodziło o Ra'varczyków.
igP7jsl.pngFlaki, które trzymał w ręce, zapłonęły krótkim i silnym płomieniem, zwęglając się na popiół. Otrzepał szare dłonie do drewnianego kubła z odpadami. Był sam, ale powinien zachowywać się ostrożniej, upomniał się w duchu. Nienawiść i pogarda paliły go w trzewiach do mdłości.
igP7jsl.pngNa szczęście dla nich wszystkich, dzień na Północy nie liczył zbyt wielu godzin i intensywna praca skończyła się stosunkowo szybko. Wieśniacy dostali lisa, ich stodoły oczyszczono, owce przystrzyżono, a obiad na drugi dzień żałoby miał być zaraz gotowy. Oni jednak nie zamierzali czekać; choć noc istotnie zapewniała korzystniejsze warunki pogodowe, czyhały na nich w zamian inne niebezpieczeństwa. Otrzymali skromne porcje posiłku, jedząc go pospiesznie tam, gdzie jeszcze niedawno Farid rozpruwał ryby, po czym głęboko kłaniając się przywódcom wioski, podziękowali im za gościnę, wyrazili żal za stratę, jakiej doznali i pożegnali się z nimi.
igP7jsl.pngŚwiatła wioski nadal tliły się za ich plecami, kiedy Ikzeth do nich przemówił poważnym głosem:
igP7jsl.png- Nie odwracajcie się i pod żadnym pozorem nie rozpalajcie ognia, dopóki nie miniemy Fagrskorgu. Będą obserwować, czy odbijemy na górską przełęcz. To jedyna droga, jaką można dostać się dalej w miarę bezpiecznie. Zanim dojdziemy do tego miejsca, powinno być na tyle ciemno, że już nas nie zobaczą.
igP7jsl.png- Nawet gdyby nas zobaczyli, to co? - Sidrif nie brzmiała na zatroskaną. - Przecież nawet na koniach nie dogonią nas w tak głębokim śniegu, zwłaszcza, że boją się sami zbliżyć do tego miejsca.
igP7jsl.pngIkzeth spojrzał na nią swoimi nieludzkimi oczami, a Farid przypomniał sobie, dlaczego wolał Śródziemie sprzed Rozłamu.
igP7jsl.png- Wtedy wysłaliby wilkory.
igP7jsl.png- Wilkory to tylko straszak na dzieci. Nie istnieją! - Zawołała za nimi Siyo zadziornie, brzmiąc jakby szukała zwady.
igP7jsl.png- Oczywiście, że istnieją! - prychnął Farid, który został na szarym końcu i z trudem brnął przez hałdy śniegu. To człapanie w zamarzniętej wodzie było poniżej jego godności. Niech tylko poczekają, aż będzie mógł użyć swej magii... "Swej". To zabawne, że żyjemy w świecie rozpadniętym na trzy części, gdzie do jednej z nich powpadały przypadkowo istoty z innych światów, a jednak nadal ludzie tak się dziwią, gdy mit okazuje się prawdą. - Choć nie zostało w nich zbyt z wiele z tej dawnej, czystej rasy. Skundlili je z innymi, żeby mieć je na własny, domowy użytek - wyjaśniał dalej, choć od przedzierania się przez śnieg i jednoczesnego mówienia zasapał się trzy razy bardziej. - Jeszcze nie tak dawno siały pogrom na granicach... Potężne bestie, góra żelaznych mięśni i ostrych jak brzytwy kłów. Nie chcielibyście widzieć, co potrafią zrobić z człowiekiem.
igP7jsl.png- A ty gdzie zobaczyłeś takie widoki, Faridzie? - Coen odwrócił się do niego, a jego ton wyrażał coś na pograniczu ironii i powątpiewania. - Nie przypominasz mi wojownika linii frontu.
igP7jsl.pngWywołał tym komentarzem śmiech u pozostałych, a Farid mógł się jedynie uśmiechnąć. Nie mogę się doczekać, aż to zobaczą. Ona też chętnie by to obejrzała. Z drugiej strony, była istotą tak zafascynowaną i zauroczoną światem, że wszystko ją zaskakiwało i wszystko jej się podobało. Jedna z sióstr, które do nich dołączyły, nieco mu ją przypominała, ale tej brakowało już niewinności i nieskazitelności cechującej Yamini.
igP7jsl.pngRakshahr uważał, że popełniał błąd, ale Farid za taki błąd był gotów zginąć.
igP7jsl.pngSłońce już dawno skryło się za górami, ale dopiero teraz niebo nabierało barwy oceanicznych głębin i zaczynało mrugać do nich pierwszymi gwiazdami. Skowyczący wcześniej jak na pożegnanie wiatr ucichł, w dolinie jednak nie panowała cisza. Ich w większości nie do końca poradne w hałdach śniegu nogi wywoływały niesynchroniczne, drażniące po dłuższym czasie skrzypienie, zawartości ich przerzedzonych pakunków czasem to brzęczały, to szeleściły, a zmęczone, ciężkie oddechy niosły w górę  obszerne kłęby pary. Cały ten tworzony przez nich hałas zdawał się wpadać jak kamień w wodę i niknąć w niskich pomrukach skał i szeptanych przez drzewa tajemnicach. Pogłębiało się poczucie maleńkości wobec potęgi śnieżnego żywiołu i górujących nad nimi statecznymi gigantami, patrzącymi na nich z obojętnością i bezwzględnością, z jakimi ludzie traktowali mrówki. Niepokój mrowił Farida w zdrętwiałych koniuszkach palców i czasem wytrącał krok z jego rytmu, ale to miało okazać się niczym wobec zimnego strachu, jaki odczuł chwilę potem.
igP7jsl.pngZbliżamy się.
igP7jsl.png- Zbliżamy się - oznajmił Ikzeth, zwalniając. - Trzymajmy się blisko.
igP7jsl.pngŻyłami Farida spłynął ogień, a oczy nabrały złotego blasku, jeszcze trudnego do wychwycenia, jeśli nie padło na nie ciepłe światło. Wszystkie włoski na ciele stanęły dęba, jakby zła magia unosząca się w powietrzu je naelektryzowała. Jej natężenie, ciężar wyduszały oddech z piersi, choć nawet nie znajdowali się jeszcze u jej źródła.
igP7jsl.png- Powinniśmy przejść jak najszybciej - odezwał się suchym tonem, zrównując się z pozostałymi. Z jego głosu zniknęły wszelkie naleciałości sarkazmu i wyższości. Był konkretny. - Wszystko tu aż trzeszczy od starożytnych zaklęć.
igP7jsl.pngPrzed nimi rozpościerał się wyjątkowo płaski skraw terenu, ciągnący się na dobre dwa kilometry.
igP7jsl.png- Fagrskorg był dawniej jeziorem? - zwrócił się do mrocznego elfa, ale ten pokręcił głową.
igP7jsl.png- Nikt nie wie, skąd pochodzi ta nazwa, a tym bardziej co nazywała.
igP7jsl.pngSłowa obcego poniosły się przyprawiającym o ciarki echem, choć przeczyło to logice. Uszli ledwo parę kroków, kiedy powietrze przecięło nienaturalne, przenikliwe wycie. Wszyscy jednocześnie unieśli głowy ku lewemu zboczu i dostrzegli ciemne plamy mknące w jego dół. Coen wyglądał, jakby zamierzał zawrócić.
igP7jsl.png- To nie były wilki - wydusił z siebie zamiast tego.
igP7jsl.png- Wilkory też nie - uprzedził Farid.
igP7jsl.pngSidrif przepchnęła się między nimi, a siostry za nią.
igP7jsl.png- W dupie mam, co to, ale nie chcę tego spotkać!

Mahou Taisen

igP7jsl.pngRuszyli biegiem, o ile dało się określić w ten sposób ruch, jaki wykonywali, zatapiając się po kolana w śniegu.  Żadne z nich nie patrzyło w bok, zbyt skupieni na tym, by bezwarunkowo przeć naprzód. Płuca ich paliły, setki igieł wbijały się w klatkę, nogi błagały o odpoczynek, ale nikomu ani się śniło zatrzymać choć na sekundę, by złapać oddech. Z ich lewej coraz głośniejszy stawał się głodny wizg nieznanych stworów, na powitanie których ziemia zdawała się drżeć z podekscytowania. Oni natomiast biegli, zdjęci tak dogłębnym strachem, że najkrótszy moment zawahania skutkowałby paraliżem. Czekaliby wtedy w bezruchu i ciszy na swój koniec, jak owad porażony jadem.
igP7jsl.pngPrawie w połowie drogi zorientowali się, że grunt pod ich stopami faktycznie drżał i to coraz mocniej - na tyle, że wytrącał ich z równowagi. Farid nie wiedział, które z nich krzyknęło "lawina", bo okrzyk ten zlał się w jedno z kolejnym wyciem bestii. Natomiast natychmiast, tak jak reszta, zatrzymał się i obrócił w prawo, ku zboczu i pędzącej chmurze śniegu. Szaleństwo i magia barwiły jego oczy na złoto, kiedy wyciągnął ręce na boki, rozpalając nad nimi błękitne płomienie, gorętsze od jego zwyczajowego, czerwonego ognia. Pomimo braku wiatru, języki gorąca ciskały się na wszystkie strony jak wściekłe węże, gotowe pokąsać każdego, kto zbliżył się w ich zasięg. Kątem oka dostrzegł Sidrif unoszącą zdrową rękę.
igP7jsl.png- Martwmy się jednym problemem na raz, Svahildranko - rzucił, nie odwracając się. Był ciekaw, czy potrafiłaby swoją magią ugasić jego płomienie, ale to nie czas na eksperymenty. Wysunął jedną nogę i rękę do przodu. - Lepiej się odsuńcie. - Jego twarz wykrzywił szalony uśmiech. - Zaraz zrobi się gorąco.
igP7jsl.pngCzekał na odpowiedni moment, spychając tymczasem w zakamarki umysłu myśl o tym, że staną się zaraz pochodnią widoczną w całej okolicy. Jego palce sypały iskrami turkusowymi iskrami z podekscytowania, a ogień syczał niecierpliwie. Czuł swąd palonej skóry - nie własnej, ale jego odzienia - i skupił się czym prędzej, nim pochodnią staną się wpierw jego ubrania. Stanie przed białą falą i czekanie wydłużało się upiornie, ale nie pozwolił sobie na żaden błędny ruch.
igP7jsl.pngAż w końcu lawina znalazła się w jego zasięgu. Skrzyżował nadgarstki wysoko nad głową i z dzikim okrzykiem odrzucił ręce na boki gwałtownie, a w ślad za tym ruchem podążyła wysoka na kilka metrów ściana błękitnego ognia. Szarpał się, jakby miał swój własny rozum, i obracał śnieg w parę, topiąc pod nimi grunt i topiąc atakującą ich śmiercionośną chmurę. Temperatura wzrosła gwałtownie i gdyby nie była efektem własnych działań Farida, zapewniłaby mu oparzenia na resztę życia. Nie pozwolił sobie na rozproszenie uwagi by zerknąć, czy pozostali pozostali w bezpiecznej odległości. Nie myślał o zbliżających się bestiach i własnych plecach, tak podatnych teraz na atak. Prędkość lawiny i jej siła wymagały od niego skupienia całej magii na defensywie.
igP7jsl.pngSapał już ciężko; wydawało mu się, że minęła przynajmniej godzina, nim napór zelżał i mógł zakończyć zaklęcie. Padł na kolana, uderzając głucho o lód. Resztki śniegu posypały się niegroźnie do jego stóp.
igP7jsl.pngLód. Czyli jednak jezioro. Zmęczony, odwrócił się i zobaczył swoich towarzyszy zbitych w grupę oraz wysuniętego na przedzie Coena. Stał w lekkim przykucu, z szeroko rozstawionymi nogami i rękoma, jakby szykował się do odparcia ataku. Kiedy wcześniej olśniony wzrok Farida przywykł do powrotu ciemności, dostrzegł sylwetki pięciu cienistych bestii. Były dziwnym, mrożącym krew w żyłach tworem, na poły cielesnym, na poły nieuchwytnym. Wyglądały, jakby ich czarne cielska wymazano sadzą i rozpływały się w ciemnym, gryzącym nos i oczy dymie. Nie posiadały oczu, ale musiały mieć doskonały węch, bo wszystkie kierowały swą uwagę prosto na Brekhusa i obnażały na niego zgniłe, ciemne zęby. Odór z ich pysków (a może ciał?) niósł się aż do Farida, który już się podnosił, by je zaatakować, ale Noraoi powstrzymała go spojrzeniem. Zamarł więc w bezruchu i obserwował pełną napięcia scenę, rozgrywającą się tuż przed nim.
igP7jsl.pngChociaż bestiom brakowało oczu, zdawały się patrzeć na Coena. W przeciwieństwie do niego nie stały bezczynnie; przeskakiwały z boku na bok, stroszyły liche ogony, raz postępowały do przodu, raz się cofały, zupełnie jakby prowadziły z nim rozmowę. Farid był już pewien, że nadeszła chwila, gdy skoczą mu się do gardła, ale on rzucił się raptownie naprzód z nieludzkim okrzykiem, jego ciało rozmyło się na moment tak krótki, że umknąłby podczas mrugnięcia, i bestie kłapnęły ostatni raz zębami, po czym zawróciły. Odbiegały, wystraszone.
igP7jsl.pngFarid nie wierzył własnym oczom.
igP7jsl.pngSidrif kucnęła z głośnym westchnieniem, jakby przez cały ten czas wstrzymywała oddech. Może i tak właśnie było. Ile trwały te dwa starcia? Gwiazdy na niebie zdawały się nie ruszyć ani odrobinę. Siyo chyba zadawała sobie to samo pytanie, bo i ona zarwała głowę do nieba, po czym zerknęła na niego i podeszła.
igP7jsl.png- Możesz wstać?
igP7jsl.pngFarid spojrzał na swoje dłonie. Kilka starych blizn się zaogniło, ale jak na drugi stopień magii, poszło całkiem nieźle. Miał już odpowiadać dziewczynie, kiedy dostrzegł coś pod sobą, w lodzie... Jakby strzechę? Przesunął nieco obolałą ręką po nienaturalnie gładkiej jak szkło tafli, nachylił się bliżej i nagle zrozumiał, co tu się działo.
igP7jsl.png- Farid...?
igP7jsl.pngZignorował ją. Wstał szybko i niczym ognistą szufelką, zaczął roztapiać coraz więcej śniegu wokół siebie. Choć płomienie lizały lód, nie pojawiło się w nim najdrobniejsze pęknięcie, nawet rysa ani nierówność. Wyparował śnieżną pokrywę w promieniu dziesięciu metrów obok tego, co stopiło się podczas obrony i zamaszystym gestem pokazał to pozostałym.
igP7jsl.png- Nie mamy na to czasu - ponagliła go sfrustrowana Sidrif. Rozglądała się wokół, spodziewając kolejnych niebezpieczeństw. - Chodźmy.
igP7jsl.png- Nie wyjdziemy stąd żywi - oznajmił dobitnie Farid. - Oni nam na to nie pozwolą.
igP7jsl.png- Jacy oni?
igP7jsl.pngSiostry zeszły ze śniegu i dołączyły do maga ognia, patrząc tam, gdzie i on patrzył. Obie po chwili wydały z siebie okrzyk zaskoczenia. Pozostali poszli ich śladem i zareagowali podobnie. Nie dziwił im się. Nie codziennie widziało się wioskę zaklętą w lodzie i ludzkie ciała unieruchomione najpewniej od wieków zaklęciami.
igP7jsl.pngTylko Coen wciąż stał w tym samym miejscu i patrzył przed siebie, jakby spodziewał się, że bestie zaraz wrócą. Może i miał rację. Może powinien tam zostać.
igP7jsl.png- Więc to dusze zmarłych? - Siyo jak zahipnotyzowana wpatrywała się w obejmującą się pod nim zamrożoną parę.
igP7jsl.png- Nie są ani żywi, ani martwi - wyjaśnił Farid, starając się temperować swoją ekscytację odkryciem. - To starożytne, potężne zaklęcie; musiało się to wydarzyć bardzo dawno temu, może jeszcze przed Rozłamem... - Lód był stary, bardzo stary. Jego magia promieniowała tu od wieków, trując otoczenie i przyciągając przeklęte byty. - Stąd te wszystkie anomalie. Energia ludzi wniknęła w magię, a magia przesiąkła energię ludzi. Oni napędzają wir wydarzeń. Czegoś chcą.
igP7jsl.png- Zemsty? - podsunęła nieprzekonana Sidrif.
igP7jsl.png- Tylko na kim dokładnie? - Noraoi pokręciła głową. - Całej ludzkości?
igP7jsl.png- Są rozgniewani. Przepełnia ich żal.
igP7jsl.pngWszyscy odwrócili się ku Ikzethowi, którego włochate czułki drgały w konwulsjach. Jego oczy nie posiadały powiek, więc nie mógł ich też zamknąć, ale sprawiał wrażenie mocno skupionego. Nagle jednak znieruchomiał, wzdrygnął się i pokręcił głową. Więcej nie potrafił im  pomóc.
igP7jsl.png- Sidrif, ty możesz nawiązać z nimi kontakt. - Farid chwycił ją za ramię. - Flet. Mogą nim się posłużyć.
igP7jsl.pngSvahildranka nie wyglądała na przekonaną. Jeśli powiedziała mu prawdę, niewiele znała się na pochodnej magii powietrza - muzyce. Wierzył jednak, że sam jej talent do instrumentu wystarczy, by instynktownie tchnąć w melodię magię, która pomoże im uratować skóry. Musiał wierzyć. Nie chciał sprawdzać, co się wydarzy, jeśli to się nie uda.
igP7jsl.png- Co mam zrobić? - prychnęła. - Zagrać im marsz żałobny?
igP7jsl.png- Oni żyją - upomniał, starając się brzmieć cierpliwie, choć z każdą chwilą rosło ryzyko, że zostaną ponownie zaatakowani. - Zapytaj ich, czego chcą w zamian za bezpieczną przeprawę. Zagraj im to pytanie. To może być nasza jedyna szansa. Żywioł powietrza jest magią komunikatywną.
igP7jsl.pngPatrzył, jak wyjmuje srebrny flet. Musiał być lodowato zimny, ale ona trzymała go niewzruszenie. Pasował do jej dłoni, jakby został dla nich stworzony, niczym przedłużenie ręki. Pomimo tak doskonałego dopasowania, widział w niej wahanie i brak przekonania. Usiadła, krzyżując nogi, jednak nie zaczęła grać. Nie umiała posługiwać się swoim talentem magicznym. Zapewne umiała kilka prostych ruchów, jak wywołanie gwałtownego podmuchu, może nawet wiedziała, jak go kontrolować. Z całą pewnością nie znała się wszakże na wykorzystywaniu potencjału magii płynącej z muzyki, choć posłużyła się nią zeszłej nocy nieświadomie, kiedy ich uśpiła. Liczył jedynie na to, że teraz zdoła to instynktowne działanie powtórzyć.
igP7jsl.pngPrzytknęła instrument do ust. Doliną spłynęła spokojna, niepewna melodia. Pełzając przy ziemi, wzniosła w powietrze krystaliczne płatki śniegu; zawisły wokół nich jak biała kurtyna z zamieci zatrzymana w czasie. Powietrze zgęstniało, aż wydawało się namacalne. Sidrif przerwała grę, ale muzyka niosła się dalej, powtarzana przez góry. Nagle melodia się zmieniła, brzmiała bardziej butnie, wyzywająco, aż urwała się niespodziewanie, by zabrzmieć żałobnymi nutami. Unoszący się śnieg zaczął smagać ich ciała, składając lodowate pocałunki na skórze raz za razem. Farid chciał odpędzić się od nich ogniem, ale powstrzymał się; to nie był odpowiedni moment na takie ingerencje.
igP7jsl.pngOstatnich dźwięków nie potrafił zidentyfikować, pozostały dla niego zagadką, ale Sidrif, trzymająca w dłoniach cichy znów flet, miała spojrzenie rozumne i niechętne zarazem. Czekali na jej wyjaśnienie, marznąc coraz bardziej w kąsającej śnieżycy. Coen także do nich dołączył. Miał dziwną minę, wzrok pusty.
igP7jsl.png- To Dalirczycy... A przynajmniej byliby nimi, gdyby nie zginęli - zaczęła, nie patrząc na nikogo. Jej białe oczy skupiły się na flecie. - Nie wiedzą kto, ani dlaczego akurat na nich zrzucił czar. Chcą się tego dowiedzieć. Chcą, by ich śmierć zapisała się w kartach historii, a nie została pominięta. Chcą dojść do prawdy. Chcą, by ich ludzie przelali za nich krew tych, którzy wymordowali całą wioskę i odesłali ją w niepamięć.
igP7jsl.png- I czego chcą od nas? - zapytała zniecierpliwiona Noraoi, która tak jak pozostali podrygiwała w miejscu, by się nieco ogrzać.
igP7jsl.png- Obietnicy, że przywrócimy pamięć o ich wiosce i zaniesiemy wieść ich rodakom. - Svahildranka zamilkła, a Farida tknęło złe przeczucie, co miała zaraz powiedzieć. - Chcą, byśmy złożyli przysięgę z zaklęcia akavari.
igP7jsl.pngRoześmiał się. Oczywiście. Teraz nabierało to sensu - anomalie, będące po części zemstą, po części wołaniem o pomoc; to niezwykłe nagromadzenie magii... Dalirczycy, co? Myśli mknęły mu przez głowę z pełną prędkością. Ich odejście od Ra'varu poprzedziły brutalne bunty, a późniejsze sprzymierzenie się z Xacrium, by zyskać bezpieczeństwo, stało się największym ciosem dla tego łatanego potem i krwią państwa. Krążyło wiele teorii, dlaczego Ra'varczycy do dziś pozostawiają Dalirczyków w spokoju, choć ich spór z Xacrianami płonie jak stos pogrzebowy od tamtych czasów. Niektórzy uważają, że Dalir posiada wrażliwe informacje, inni - że skradli cenną broń, której Ra'var się boi.
igP7jsl.pngCokolwiek by to nie było, Farid czuł w kościach, że to miejsce mogło poważnie napsuć krwi lodojadom, a może nawet zyskać mu pozycję do żądań. Nie zastanawiał się więc chwili dłużej.
igP7jsl.png- Ja to zrobię - oznajmił pewnym siebie głosem. Chociaż ciało mu słabo i trzęsło się z zimna i zmęczenia, wizja triumfu na horyzoncie rozgrzewała go od środka niemal tak skutecznie, jak płomienie.
igP7jsl.pngNim pozostali zdążyli odetchnąć, Sidrif prędko wtrąciła:
igP7jsl.png- Wszyscy musimy ją złożyć. Łańcuchem poręczycieli.
igP7jsl.pngTeraz rozumiał. Nie siedziała cicho, bo wstrząsnęło nią to, co usłyszała, ani nie była spokojna; gotowała się w niej złość. Kiedy patrzył po twarzach towarzyszy, pojął, że tylko ich dwójka rozumiała z czym wiązało się to zaklęcie i choć Farida przepełniała pewność w swoje umiejętności i koneksje (zwyczajnie w siebie - w końcu to dla niego wstawało słońce i lśniły gwiazdy), najwyraźniej nie ukoiło to jej nerwów. Powinien czuć się urażony.
igP7jsl.png- Łańcuchem...? - Wzrok Ikzetha wędrował od Sidrif do Farida i z powrotem. Może wyczuwał ich skomplikowane nastroje.
igP7jsl.png- Czym jest to zaklęcie? - Siyo zerknęła na siostrę, ale ta pokręciła głową. - Jak ono działa?
igP7jsl.png- Akavari wypala znamię na ciele, które jest wiecznie zaognioną raną, dopóki przysięga nie zostanie spełniona, wtedy się zabliźnia - Farid tłumaczył beznamiętnym tonem, ale z miną podkreślającą, że znał się lepiej. Lubił słuchać swojego głosu, w każdej tonacji. - Wymusza na tobie bólem działanie, a zależnie od żywiołu, którym się posłużysz, będzie to robiła na inny sposób. Zaś sama interpretacja działania jest, powiedzmy, płynna. Dlatego zaklęcia przysiąg są tak niepopularne. Zaś łańcuch... - Uśmiechnął się krzywo. - Prosto ujmując, poręczyciel ma wykonać to, czego jego poprzednikowi się nie uda na skutek śmierci. Dzięki temu ich szanse, że komuś się powiedzie, rosną.
igP7jsl.pngWidział, że chcieli zapytać o coś jeszcze, ale obawiali się zmiany scenariusza. Zastanawiali się, dlaczego nie zmuszą ich każdego z osobna do takiej przysięgi. Przyczyn mogło być kilka. Zaklęć tego typu istniało wiele - lojalności, obrony, tajemnicy, a każde z nich funkcjonowało inaczej. Może Dalirczycy nie znali innego, ale Farid obstawiał inne przypuszczenie - rozumieli, że druga opcja wiązałaby się ze zbyt dużym ryzykiem dla przysięgających i wybraliby walkę, która bez względu na to, czy by wygrali czy nie, oznaczałaby zaprzepaszczoną dla duchów szansę. Kto jak kto, ale on wiedział, jak niecierpliwe potrafią być dusze po tylu latach uwiązania.
igP7jsl.png- Nie musicie jednak zaprzątać swoich pięknych główek tym tematem, w końcu zadeklarowałem, że przysięgnę pierwszy - zauważył, nie kryjąc jak łaskawa i wspaniałomyślna była to decyzja.
igP7jsl.png- Nie obchodzi mnie, co ustalicie, ale będę ostatnia i ktokolwiek chce zająć moje miejsce, musi ze mną o nie walczyć - oznajmiła Sidrif.
igP7jsl.pngFarida to ubodło, ale nie dał tego po sobie poznać. Nawet kiedy cisza po tym stwierdzeniu się wydłużała. Przerwała ją dopiero Noraoi, ale były to tylko kolejne obrazy dla tak szlachetnego i wszechstronnego człowieka jak on.
igP7jsl.png- Siyo będzie ostatnia.
igP7jsl.pngŚnieżyca nie ustawała.
igP7jsl.png- Mam z nią walczyć? - Białowłosa prychnęła, osłaniając dłonią twarz przed śniegiem.
igP7jsl.png- Bez głupstw, Siyo. Ja będę.
igP7jsl.pngTeraz to Sidrif prychnęła, a al'Jafarowi z każdą mijającą chwilą rzedła mina.
igP7jsl.png- Po co? To nie brzmi wymagająco, mogę być druga.
igP7jsl.pngCoena spojrzenie wreszcie oprzytomniało; wyglądał, jakby obudził się z wyjątkowo nieprzyjemnego snu i próbował teraz zepchnąć go w zakamarki umysłu. Stworzył prychający tercet, wywołując w Siyo irytację.
igP7jsl.png- Ustąpię ci miejsca, jeśli tak prosisz.
igP7jsl.png- Zapomnij. - Brekhus pokręcił głową. - Nie będę czekał, aż zaklęcie przejdzie na mnie, a to z całą pewnością nastąpi prędko.
igP7jsl.png- Naprawdę? - Farid nie mógł powstrzymać się od prychnięcia. - Cały mój występ poszedł na marne?
igP7jsl.png- Postradałaś rozum? Niby kto pozwolił ci się podkładać? - Noraoi, podobnie jak pozostali, zupełnie zignorowała Farida.
igP7jsl.png- Masz zamiar decydować o wszystkim w moim imieniu? - Odpyskowała jej siostra.
igP7jsl.png- Dla twojego dobra... - Zaczęła znów Noraoi, ale wtedy odezwała się Svahildranka.
igP7jsl.png- W tym tempie po prostu nas zabiją - warknęła Sidrif, wstając gwałtownie. Nie sprawiała wrażenia osoby posiadającej dużo cierpliwości. - Ciągnijcie losy, rzućcie kośćmi, zróbcie cokolwiek, byle szybko.
igP7jsl.pngJakkolwiek absurdalnie brzmiał ten pomysł, wszyscy czuli oddech zbliżającej się katastrofy na karkach, a nie mając lepszego pomysłu nie chcąc tracić więcej czasu na kłótnie - rozegrali szybko wypieki. Tym samym łańcuch ciągnął się od Farida, przez Siyo, Coena, Ikzetha, Noraoi i Sidrif. Złapali się kolejno za nadgarstki. Farid wypowiedział obietnicę. Przywrócę pamięć o Fagrskorgu i zaniosę wieść ich rodakom. Jedno proste, krótkie zdanie, które teraz zacznie czynnie wpływać na jego życie; gdy zakończył je słowem akavari, na wszystkich ich rękach zalśniła złocista obręcz, wypalając się boleśnie w strukturze ciała; jednak tylko u niego pozostał czerwony ślad zniekształconej od gorąca skóry - u pozostałych nie został nawet ślad. Gdy tylko rozwiązali uścisk, śnieg opadł, a powietrze znów było czyste i rzadkie. Towarzysze oglądali swoje ciała, szukając tego, czego nie było. Uniósł rękę.
igP7jsl.png- Jeśli nadejdzie wasz czas, zobaczycie to.
igP7jsl.png- To wszystko? - Noraoi zmarszczyła brwi, jej głos brzmiał podejrzliwie. - Możemy odejść?
igP7jsl.png- Miejmy taką nadzieję.
igP7jsl.pngPo chwili wahania ruszyli. Najpierw powoli, ostrożnie ważąc każdy krok, jak gdyby lód pod nimi mógł się załamać i wchłonąć ich w lodowatą, czarną toń. Nic takiego jednak się nie wydarzyło. Wyszli poza obręb roztopionego śniegu. Przyspieszyli kroku, rozglądając się wokół czujnie, ale nic ich nie goniło, nie słyszeli żadnego wycia. Przemierzali zwykłą, spokojną dolinę, niczym nie wyróżniającą się w górskim krajobrazie. Dopiero zostawiając ją daleko w tyle zatrzymali się, oddychając z ulgą. To było szalone. Nienaturalne. Nierealne. Ryzykowne. Farid spojrzał na swoją rękę. W czerwonej prędze widział szansę - na zemstę, ale i zdobycie czegoś ważnego. Uśmiechnął się triumfalnie. Nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Dla pozostałych akavari pełniło jedynie funkcję środka koniecznego do przeżycia, ale dla niego stanowiło potwierdzenie. I zamierzał zrobić z niego jak najlepszy użytek.
igP7jsl.pngPo raz kolejny wszyscy go wyprzedzili. Nieistotne było, czy rzeczywiście okazali się tak lekkomyślni, by go lekceważyć, nieistotne były szepty sióstr pomiędzy sobą, ani dziwne zachowanie Coena, ani dwójka obcych. Liczyło się tylko to, co przed nim.
igP7jsl.pngLiczył się tylko cel.


2tlGTsD
"We are writers, my love. We don't cry.
We bleed on paper.”

Offline

#14 2024-02-18 22:33:57

Angelue
Administrator
WindowsChrome 121.0.0.0

Odp: Laevheim

Let's begin motherfuckers

Coen Brekhus

     Coen parł naprzód co chwila kasłając w rękaw i zostawiając w nim czarne plamy. Zastanawiał się, czy to krew - nie czuł jednak by coś go bolało - jedynie zbierająca się w gardle flegma dusiła go wzmagając coraz większy kaszel. Czuł, że jego umysł jest jaśniejszy niż zwykle, a obecność towarzyszy za nim mrowiła go po plecach nieznośnie. Przed nimi wyrastała ze śniegu wysoka bryła świątyni i to na dotarciu do niej starał się skupić przede wszystkim. W międzyczasie próbował zrozumieć, co się właśnie zadziało.


Dziwne, u mnie działa.

Offline

#15 2024-02-21 17:19:36

Arbalester
Szeryf Depeszy
WindowsChrome 121.0.0.0

Odp: Laevheim

KP Laenny =u=


2tlGTsD
"We are writers, my love. We don't cry.
We bleed on paper.”

Offline

Użytkowników czytających ten temat: 0, gości: 1
[Bot] ClaudeBot

Stopka

Forum oparte na FluxBB

Darmowe Forum
skupcsgo - siedzibkaanusiakaforum - instictmta - czarnyalarm - stopnwo