Opowiadania grupowe - forum Depesza

Opowiadania grupowe

Nie jesteś zalogowany na forum.

#11 2017-07-07 13:49:31

Arbalester
Szeryf Depeszy
Windows 7Chrome 59.0.3071.115

Odp: Others

GSWMtlc.png

Spodziewał się, że nie będzie łatwo. Nigdy nic nie szło jak po maśle. Zawsze wyskakiwały jakieś przeszkody, jakby Bóg rzucał im kłody pod nogi. Nie dziwił się jednak, ani nie wściekał - rozumiał, dlaczego Przeobrażonym ciężko jest komukolwiek zaufać. Dlatego mimo prawie zmiażdżenia nosa drzwiami, nie poddał się z pertraktacjami. Dopiero kiedy one nie skutkowały, wtargnęli siłą do środka.
Widział zdjęcia Barry'ego, ale i tak widząc go na żywo, przeżył lekki szok. Nie chodziło nawet o paskudnie czerwone włosy, a raczej o skośne oczy o niesamowitych, granatowych tęczówkach, ktore wyglądały, jakby w oku trzaskała elektryczność. Fascynujące. Zdjęcia tego nie oddawały.
Natychmiast po wejściu odczuli jego moc. Skóra Joela zaczęła swędzieć, tytan pokrywał ją jak plamy po wysypce, pojawiając się i znikając na przemian. Potrafiło to doprowadzić do szału. Musiał się mocno skupić, by to chociaż częściowo opanować.
- Barry, wiem, że jesteś teraz prawdopodobnie skołowany, ale chciałbym, żebyś mi zaufał. Jesteśmy w końcu tacy sami. Nie chcemy cię skrzywdzić. Musisz wiedzieć, że to rządowych organizacji powinieneś się bać. Byłem w jednej z ich placówek. Robią na nas testy, Barry. Bestialskie i...
Usłyszał, że Alena coś mówi mu za plecami. Odwrócił się do niej.
- Mówiłaś coś?
Nim zdążył zarejestrować i przetworzyć fakt migających lampek, dziewczyna krzyknęła na niego i pociągnęła go na podłogę. Rozległ się wybuch, nad nimi przeleciały deski i odłamki różnych materiałów. Wokół unosił się pył. Czas zwolnił, ale mimo tego nie mógł go poświęcić na zastanawianie się, co właściwie się działo. Gdzie dwójka okularników w fartuchach, która zawsze interweniowała? Czyżby aż tak zależało im na Barry'm? A może tym razem urządzili polowanie na większą skalę? Te pytania musiał zostawić na później.
Do środka wparowała grupa uzbrojonych mężczyzn. Rust natychmiast otoczył się tytanem, a Alena zniknęła mu z oczu. Wiedział jednak, że nie uciekła. Wokół latały przedmioty, jakby obdarzone własną wolą.
Początkowo nie było żadnych problemów. Nie musiał obawiać się noży, ukrytych w nogawkach żołnierzy ani ich pistoletów. Strzelili raz czy dwa w jego stronę, ale kule odbiły się rykoszetem, załatwiając jednego z nich. Ktoś wykrzykiwał rozkaz wstrzymania ognia. W walce wręcz mieli również marne szanse. Wystarczyło przyłożyć tytanowym kolanem w żebra lub wymierzyć cios w twarz, a padali. Trudność sprawiały ich kamizelki, ale nie było to coś, z czym by sobie nie poradził.
Szok nastąpił po obaleniu większości z nich. Jeden z żołnierzy wyjął dziwną broń, pokaźnych rozmiarów. Joel napiął mięśnie, przeczuwając najgorsze. Nawet jeśli pocisk nie przebije pancerza, stał w najgorszym możliwym miejscu, bo tuż przed oknem. Siła uderzenia wyrzuci go przez nie, a nie sprawdzał, w jakim stopniu jest odporny na upadki z trzeciego piętra. Widząc, jak mężczyzna naciska spust, zaparł się jak mógł.
O dziwo nie zarzuciło go mocno do tyłu, pocisk nie wybuchnął, za to przydzwonił mu z taką energią, że paskudny dźwięk i ból rozszedł się po całym jego ciele. Ledwo zdążył zobaczyć pęknięcie, gdy zajął się ogniem.
Kiedy Joel miał zaledwie pięć lat, szarpał się z kolegą u niego w domu i wpadł w palenisko. Chociaż wyskoczył z niego natychmiast, ubrania zdążyły się zapalić i mimo że chwilę potem go zgaszono, zdążył doznać poparzeń. Niewielkich, ale i tak cholernie bolesnych. Na tyłku nie mógł jeszcze długo siadać.
W porównaniu z tym wydarzeniem, tamto było ukąszeniem komara. Z jego gardła mimo jego woli wydarł się krzyk. Padł na podłogę, ale ogień nie chciał się zdusić. Miał wrażenie, że jego pierś zaczyna topnieć. Ledwo docierało do niego cokolwiek poza bólem. Przypomnienie sobie, gdzie się znajdował, wymagało od niego wielkiego wysiłku.
Dotarły do niego echa słów "pokaż się".
- Ani się waż... - próbował to wykrzyczeć, ale nie wiedział, czy w ogóle wydobył z siebie jakikolwiek dźwięk. Nie mógł pozwolić, by złapano ich oboje. Jeżeli miał tam wrócić, to sam.
Rozległy się strzały. Uciekaj, chciał wołać, ale zamiast tego krzyczał z bólu, gdy ogień konsumował coraz więcej jego ciała.
- Zgaście go, do cholery, nie mogę już słuchać tych jęków.
Pierzyna ulgi przykryła go i mógł rozluźnić mięśnie, ale ból go jeszcze zupełnie nie opuścił. Mógł jednak patrzeć i słuchać. Obrazy i dźwięki nie malowały przyjemnej sytuacji. Nad sobą widział uśmiechnięte szyderczo twarze, zza nich słyszał śmiechy.
- Przyjrzyj się, Barry - wykrztusił tylko, zanim splunął krwią. - To właśnie będą z tobą robić, jak z nimi pójdziesz.
- Jesteście zagrożeniem dla prawych cywili takich jak Barry - odezwała się kobieta w kocich okularach. Rozpoznawał ją. To ona zawsze rekrutowała. - Podjęliśmy odpowiednie środki w obawie o bezpieczeństwo jego, jak i innych w przyszłości. Zarówno zwykłych ludzi, jak i Przeobrażonych.
- Kupujesz te bajki, Barry?!
- To smutne, jak bardzo wyprali wam tam mózgi - westchnęła kobieta z wielkim smutkiem.
- Nie zabierzecie nas tam.
- Naprawdę marzy ci się śmierć, co?
- Wolę zdechnąć, niż z wami współpracować.
Kobieta uśmiechnęła się szeroko i zaczęła klaskać.
- Prawdziwy rebeliant. Chłopcy!
Skinęła dłonią na żołnierzy za nią. Przyciągnęli za włosy Alenę. Była naga. On jednak patrzył na jej rany postrzałowe, z których lała się krew. Za nim rozległ się huk. Odwrócił się natychmiast. Ogłuszyli Barry'ego.
- Nie zabijemy jej, ale mogę pozwolić, by chłopcy się z nią pobawili. Potem możemy, na przykład, zadbać o manicure szpilkami. W końcu kobieta musi o siebie dbać.
Wciąż celowali do niego z tamtej broni. Barry byl za daleko, a on w tym stanie nie zdążyłby nawet złapać Aleny. Myśl, Joel.
- Nie krzywdź jej, proszę.
Mówiąc to, przeniósł wzrok z okularnicy na towarzyszkę. Próbował jej przekazać swój plan samym spojrzeniem. Nie wiedział, czy rozumiała.
- Pójdziesz z nami?
- Przepraszam - szepnął do niej, chociaż w rzeczywistości przepraszał za swoją nieuwagę i postrzały, na które ją naraził, a nie następne swe słowa. - Tak. Poddaję się.
- Cudownie! - Kobieta rozpromieniła się.
Szarpnęli go do pionu i zaczęli pętać wzmacniacza i Alenę. Stali teraz obok siebie. Gdy skończyli z dziewczyną i mieli przejść do niego, wskazał gdzieś przed siebie.
- A co z moim kolegą?
Wszyscy spojrzeli w tamtą stronę.
- Z jakim...
Dusząc w sobie okrzyk bólu, złapał dwójkę po swoich bokach i wyskoczył przez roztrzaskane okno. Krzyknął imię fioletowowłosej, modląc się, by jej moc nie ograniczyła się jedynie do ruszania przedmiotów. Jeśli nie, prawdopodobnie nawet w tytanowych osłonach, jego nogi zostaną połamane, nawet przy takim szczęściu, że na nich wyląduje.
Na szczęście dziewczyna podołała zadaniu i zapewniła im wolniejszy upadek. Wokół już rozlegały się strzały, więc ruszył biegiem do auta, chociaż miał wrażenie, że jego pierś znów paliła się żywym ogniem. Alena sama wsiadła do środka, Barry'ego wrzucił bez ceregieli do bagażnika, myśląc, że jeszcze mu za to podziękuje. Ruszył z piskiem opon, wybierając numer Cat.
- Kod fioletowy i zielony - powiedział jedynie.
Wkrótce zrównało się z nimi drugie auto, a na dach ktoś wskoczył. W bocznej szybie ukazała się twarz Cat. Z niemałym problemem przejęła od niego kierownicę, a on usiadł z boku. Próbował zachować przytomność, na wszelki wypadek, ale siły zupełnie go opuszczały, wyparowywały i wkrótce ciemność go pochłonęła.


2tlGTsD
"We are writers, my love. We don't cry.
We bleed on paper.”

Offline

#12 2017-07-07 20:57:57

Dolores
Kucyponek Jednorogi
Windows 7Chrome 59.0.3071.115

Odp: Others

140zo7l.jpg

Wszystkie kolejne wydarzenia zostały zalane przez falę bólu po postrzałach. Trochę jakby stanowił on klakę dla tego, czego uczestniczką była Alena. Czuła jak ktoś chwyta ją za włosy i odciąga od Joela. Chociaż próbowała się wyrwać, nie była w stanie. Kilka razy dostała kopniaka w żebra, z ust poleciała jej strużka krwi. Słyszała stłumioną rozmowę dwóch osób. Chwilę później znów chwycono ją za włosy i przeciągnięto przez spory kawałek pokoju. Chyba zdarła sobie skórę z pleców, ale nie była pewna.
- Nie zabijemy jej, ale mogę pozwolić, by chłopcy się z nią pobawili. Potem możemy, na przykład, zadbać o manicure szpilkami. W końcu kobieta musi o siebie dbać.
Słowa odbiły się po obolałej czaszce, a we wnętrznościach coś się zagotowało. Zacisnęła dłonie w pięści i raz jeszcze spróbowała się podnieść, ale człowiek trzymający ja za włosy uniemożliwił to, przyciskając dziewczynę do ziemi. Rzuciła kobiecie w kocich okularach nienawistne spojrzenie. Znała ją. Wiedziała, że zajmuje się rekrutacją od paru lat i wiedziała też, że spokojnie dałaby radę ją obezwładnić, gdyby była sama. Niestety, w tamtej chwili sama była obezwładniona.
Przeniosła spojrzenie na Joela, licząc na to, że on będzie w stanie coś wymyślić. Chyba dostrzegł jej niemą prośbę, bo również popatrzył na nią znacząco i ułożył usta, jakby wypowiadał bezgłośne przepraszam. W następnej chwili Rust wyraził chęć przyłączenia się do nich, a Alena z trudem powstrzymała uśmiech cisnący się na usta, kiedy dali się nabrać na tę sztuczkę. Nawet nie protestowała za bardzo, kiedy napastnicy zaczęli ją związywać. Krzywiła się tylko na ból w żebrach i starała się przyjąć pozycję, w której najłatwiej jej będzie się wyplątać z więzów. Teraz wystarczyło, by Joel znalazł się w odpowiednim miejscu i... skoczyli. Z trzeciego piętra. Na beton.
Alena ostatkiem sił zdołała spowolnić ich upadek, by ich kości nie roztrzaskały się na twardym podłożu. Pomimo to lądowanie nadal było mocno odczuwalne. Ale samo wylądowanie to nie wszystko. Zaraz rozległy się za nimi strzały. Resztami sił zerwała się do biegu i wpadła na tylne siedzenie samochodu, kładąc się na kanapie. Chwilę później do środka wpadł jej towarzysz - uprzednio wrzuciwszy czerwonowłosego do bagażnika - i ruszyli z piskiem opon. Alena wymacała na podłodze apteczkę i spróbowała prowizorycznie zatamować krwotok. W tym samym czasie kierownicę przejęła Cat, rzucając przy okazji do tyłu kawałek materiału, który okazał się być koszulą.
- Jak tam z tyłu? - rzuciła.
- Bywało lepiej - odparła, po czym zaśmiała się krótko i gardłowo.
Kiedy już uporała się z ranami, ponownie opadła na kanapę, przykrywając się koszulą. Już było po wszystkim. Zamknęła oczy, a świat zewnętrzny przestał mieć jakiekolwiek znaczenie.

Przez dłuższy czas jedynym co widziała, były oczy. Duże i brązowe, otoczone wachlarzem gęstych, jasnych rzęs. Później z mlecznej mgły zaczęły wyłaniać się inne szczegóły opalonej dziecięcej twarzy. Zadarty nosek z kilkoma piegami, pucułowate policzki oraz małe usteczka. Widać było także czarne loczki i ubrudzoną koszulkę. Chłopiec stał na olbrzymim głazie, za nim rysowały się ruiny miasteczka: zniszczone przez bomby budynki, uszkodzone sprzęty gospodarstwa domowego i fragmenty tkanin. Chłopiec wyciągał brudne rączki, jakby prosił o pomoc...
Nagle! słychać było strzał. Głowę chłopca przebiła kula, a na ręce Aleny trysnęła gorąca krew.

Krzyk rozdzierający bębenki uszne rozniósł się echem po pomieszczeniu. Oblana zimnym potem Alena zerwała się do pozycji siedzącej, czego pożałowała, gdy po jej ciele rozniósł się przeszywający ból. Cicho syknęła. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że nie jest sama w pomieszczeniu.
- Krzyczysz prawie tak samo jak Niemowa - zaśmiał się Joel, siedzący koło jej łóżka. Po chwili jednak spojrzał na nią zatroskany. - Wszystko w porządku?
- Tak, tak - machnęła ręką.
Alena nie była przyzwyczajona do tego, że ktoś się o nią troszczył. Miała zakodowane, że nawet jeśli coś jej się stało, jak najszybciej ma się po tym pozbierać. Dlatego też od razu spróbowała wstać z łóżka. Choć z początku nie było to łatwe i postrzelona noga mocno dawała o sobie znać, to jednak Alenie udało się stanąć. Z ulgą zauważyła też, że jest ubrana. I właśnie w tym momencie drzwi się otworzyły, a w progu stanęła Cat.
- Miło widzieć, że jesteście w lepszej formie - powiedziała z uśmiechem, po czym spoważniała. - Szef chce was widzieć, macie przesrane.


Ja pierdolę, ale ameby.

Offline

#13 2017-07-08 21:15:32

Arbalester
Szeryf Depeszy
Windows 7Chrome 59.0.3071.115

Odp: Others

GSWMtlc.png

Po raz pierwszy od dawna nic mu się nie śniło. Gdyby mógł, pozostałby w tym stanie zawieszenia już na zawsze. W miejscu, gdzie nie istniało nic, poza spokojem. W miejscu, gdzie nie czuł bólu, gdzie nie istniały wspomnienia, gdzie oddychał i to była jedyna czynność, jaką potrzebował. Obudziły go cicho prowadzone rozmowy obok niego.
- Mówię wam, to ona, mała zdzira.
- Ja wiem? Przecież nic tym nie osiągnęli. Jeszcze sama oberwała.
- Nie osiągnęli, bo Joel się nie dał. Założę się, że to on uratował obojgu dupy.
- Nikogo z nowych nie wysyłaliśmy, bo wszyscy się jeszcze uczą kontrolować moce. Dzień po jej przybyciu nagle zamiast dwójki rekrutacyjnej, pojawia się cały oddział?
- W ogóle co oni mu zrobili, że jest w takim stanie?
- Dobrze, że mamy Miriam, bo byłby uziemiony nie wiadomo jak długo.
- Wszędzie w telewizji o tym trąbią.
- Szef się tym zajmie...
- Parę osób ich widziało.
- Szmata. Zwiała z wojska, ta? Wypuścili ją, żeby była u nas wtyką.
- Przestań.
- Taka prawda! Przejrzyj na oczy, Zi. Czerwony skurwiel ma szczęście, że jeszcze się nie obudził.
- Nie możesz go winić...
- Owszem, mogę.
- Hej, spadajcie! Zlecieliście się jak sępy do padliny. Dajcie mu oddychać. No, już! Zabierać tyłki!
Kiedy zapadła w końcu cisza, przestał udawać, że śpi i otworzył oczy. U jego boku siedziała już tylko Miriam. Jej długie, siwe włosy, twarz o sieci zmarszczek i uprzejmy uśmiech koiły. Jedynie ślepe, białe oczy burzyły obraz kochanej, poczciwej staruszki, dbającej o wnuczków. Zmoczyła szmatkę w misie z wodą, stojącej na szafce i położyła mu na czole. Pachniała ziołami.
- Jak się czujesz? - zapytała, suchą dłonią delikatnie dotykając jego twarzy.
- Nic nie czuję - odparł, uświadamiając to sobie w momencie, gdy wypowiadał te słowa. Dotknął piersi; wyczuł pod palcami bandaże. Rany zapiekły lekko w miejscu, gdzie przyłożył rękę. - To mnie nigdy nie przestanie zadziwiać. Dziękuję, Miriam.
- Cieszę się.
Kobieta zaczęła się krzątać wokół. Obserwował chwilę, jak porusza się po pokoju - ostrożnie, ale pewnie, chwytając się różnych mebli, niczego nie strącając. Znała to miejsce pewnie już na pamięć, ale i tak ją podziwiał.
- Myślisz, że to prawda? Co mówią o Alenie?
- Nie wiem, kochany. - Powąchała zawartość jednej z butelek, zmarszczyła nos i wyrzuciła ją do kosza. - To ty tam byłeś.
- Tak... Po prostu nie wiem, czy jej faktycznie wierzę czy jedynie chcę jej wierzyć.
- Cóż - Miriam pociągnęła za pościel, dając mu znak, by wstawał - o tym musisz się sam przekonać.

Siedział nad jej łóżkiem, pogrążony w pesymistycznych myślach. Chciał położyć się obok niej i wrócić do swojego nie-snu, ale był pewien, że to jeszcze długo nie nastąpi. Jej spokój mu się udzielał, dopóki nie zaczęła wiercić się i szarpać kołdry. Już miał nią potrząsnąć - marzył, by ktoś go wybudzał z każdego koszmaru, nim ten się na dobre rozkręci - kiedy zerwała się z krzykiem.
- Krzyczysz prawie jak Niemowa. - Przywdział z powrotem maskę pozorów. - Wszystko w porządku?
- Tak, tak.
Patrzył, jak z trudem wstaje. W pierwszym odruchu chciał ją powstrzymać, ale pomyślał, że to raczej ten typ człowieka, który nie lubi bezczynnie siedzieć. Obserwował w milczeniu jej walkę z ciałem. Chyba finalnie skończyła gorzej, niż on. Miriam albo trudniej leczyć postrzałowe rany albo się nie starała tak, jakby mogła, zapewne za czyimś poleceniem jak już. Wątpił jednak w taką możliwość. Szef nie był zawistny, a przede wszystkim głupi. W tym momencie będzie nieufny nie tylko wobec Aleny.
Widząc, że Cat się uśmiecha, od razu wiedział, że sprawa mogła być nawet poważniejsza, niż początkowo sądził.
- Idziemy?
Czekała, ubrana w "szpitalne" łachy. On też jeszcze się nie przebrał. Nie tylko z wygody, ale swego rodzaju lenistwa - jakby założenie swoich ciuchów oznaczało konieczność zmierzenia się z dzikim tłumem za drzwiami, z szefem, z prawdą. Nie, nie, nie.
- Zaczekaj sekundę. - Patrzył w podłogę, dłonią pocierając czoło. - Przepraszam za swoją nieuwagę. Gdybym był ostrożniejszy, wszystko poszłoby inaczej...
- Joel, nie musisz...
- Muszę. Przyzwyczaiłem się do tego, jak te akcje przebiegają. To było głupie. - Splótł palce. - I niezależnie od wszystkiego, muszę ci zadać to pytanie. - Przeniósł na nią wzrok swoich stalowych oczu. - Czy poinformowałaś w jakiś sposób osoby z zewnątrz o naszej akcji?
Zapadła cisza. Dziewczyna zachowała poważną twarz. Nie wiedział, czy poczuła się urażona, że ją o to zapytał. W każdym razie zaprzeczyła.
- Dobrze. - Wstał i stanął przy drzwiach. - Wiedz tylko, że za tymi drzwiami wszyscy cię winią.
- Cudownie - mruknęła pochmurnie. - I co, wywalicie mnie?
- To musimy obgadać z szefem.

Zatrzymała go, nim nacisnął klamkę od gabinetu szefa.
- Mogę też zadać ci jedno pytanie?
- Jasne.
- Ty również mnie winisz?
Rust westchnął lekko, nim odpowiedział.
- Wszyscy mamy tutaj problemy z zaufaniem. Nie ma się czemu dziwić. Nie sądzę, żebyś to zrobiła, ale nie będę zaskoczony, jeśli okaże się inaczej.
- Fair enough.
Mężczyzna w środku siedział rozparty wygodnie na obrotowym fotelu, paląc cygaro i wypuszczając z ust dym w kształcie kółek. Nie odwrócił głowy, gdy weszli; zaczekał, aż usiedli. Wtedy dopiero obrócił się w ich stronę, łokcie opierając na biurku. Czarne oczy lustrowały Alenę, która zaczęła wiercić się niespokojnie pod naporem tego spojrzenia.
Joel opowiedział całą akcję ze wszelkimi szczegółami, a potem dziewczyna dopełniła historię o swój punkt widzenia oraz czas, kiedy on zemdlał, chociaż na pewno Cat już omówiła z nim powrót - zawsze upewniał się, czy wszystko poszło zgodnie z planem i nie przywieźli za sobą ogona. Jego twarz nie wyrażała niczego podczas tych dłużących się minut. W spokoju zaciągał się cygarem i wydmuchiwał dym w stronę wentylatora. Sprawiał wrażenie, jakby nic z tego go nie obchodziło, ale oczywiście to tylko pozory, chociaż Rust nigdy nie potrafił określić, czy mężczyzna w danym momencie jest wściekły, jedynie zirytowany czy na przykład rozczarowany. Czasem dochodził do wniosku, że jego oczy wyrażają wszystko na raz. W mimice szefa łatwo się pogubić, przeciwnie co do słów; one zawsze są klarowne i jednoznaczne. Za wyjątkiem faz, kiedy zbierało mu się na wykład.
- Aleno... - Splótł dłonie. - Chciałbym, żebyś to była ty. Żeby Joel nie miał racji, a ja mógłbym cię wrzucić do niszczarki.
Dziewczyna zmarszczyła brwi na ostatnie słowo. Pewnie zastanawiała się, jak wygląda niszczarka ludzi. Rust też, bo po raz pierwszy o niej słyszał.
- Chciałbym, żeby tak było, ponieważ to by wielce ułatwiło sprawy. Jest zdrajca, a my się go pozbywamy. - Nalał sobie wody do szklanki z dziwnej karafki. Nie zaproponował im niczego. - Jednak nic nigdy nie jest takie proste. To mogłaś być ty, ale równie dobrze mógłby to być ktokolwiek z POP'u. - Upił łyk. - Tak czy inaczej, na pewno znajdziemy szpiega, zaś tobie pozostaje modlić się, by dowody nie świadczyły przeciw tobie, bo dopóki nie schwytamy winnego, nie będziesz uczestniczyć w żadnej akcji, ani nie otrzymasz o żadnej informacji, chyba że ja postanowię inaczej.
- A co z...
- Rozumiemy się?
- Tak, sir - potwierdziła dziewczyna bez chwili wahania.
- To wszystko. Możecie iść.
Szef odwrócił się do nich plecami, kończąc rozmowę. Joel jeszcze krótką chwilę siedział, ale nie było sensu. Wyszli więc z pokoju.
Oparli się oboje o ścianę, trawiąc wszystko, co się wydarzyło, pogrążeni w myślach, dopóki chłopak nie przerwał ciszy:
- Nie wiem jak ty, ale ja umieram z głodu.

Szli przez stołówkę, która nagle z gwarnego miejsca stała się cmentarzem rozmów. Każda osoba w pomieszczeniu śledziła ich wzrokiem. Dosiedli się do tych samych osób, co ostatnim razem. Oni również milczeli, patrząc, jak ich dwójka w spokoju je, dopóki Johnny się nie zirytował:
- No i co?!
Joel spojrzał na niego, jakby zaskoczyło go, że się do niego zwraca.
- O co konkretnie pytasz?
- Dobrze wiesz o co.
- Mózg, Giętki, masz po to, aby go używać. Myślisz, że gdyby to była ona, siedziała by tu z nami? - fuknęła na niego Cat.
- Powiedzcie, co się w ogóle wydarzyło - wtrącił spokojnie Smoker.
- Zamiast dwójki rekrutacyjnej, wparował tam cały oddział. Mieli na mnie broń. Uciekliśmy. Nie sądzę, żeby to była Alena. Szef będzie szukał zdrajcy.
- Cóż - Zapałka rozparł się na krześle i rozejrzał się po zebranych przy stole - nie wiem jak wy, ale skoro Joel mówi, że to nie ona, to jak dla mnie nasz wypad dzisiaj jest aktualny. W końcu to on dostał w dupę. - Wycelował palcem w Alenę. - Ale ty stawiasz.
- To nie jest zabawne, Tyreese. - Wciskając się obok Smokera, swoje cztery litery na ławce posadziła Gwiazdka, dawniej szkolna miss, wysoka blondynka z falami i wielkimi, niebieskimi oczami, teraz Przeobrażona, która... świeciła. Trzeba było jej oddać, że parę osób oślepiła. - Wiesz, co to oznacza? To może być każdy.
- Nie panikuj, lala. - Cat wywróciła oczami z pobłażaniem. - Grono zawęża się do samych nowych rekrutów.
- Znikoma liczba, prawie wszyscy to Niestabilni. - Blondi podrapała oko środkowym palcem.
- Cóż, nasze grono jest bezpieczne. Zostawmy dziś politykę, co? - Johnny przeciągnął się ostentacyjnie. - Mam wielką ochotę na tequillę.
- Jak dawno nie piłem wódki - rozmarzył się z kolei Smoker, wstając. Pozostali poszli jego śladem.
- O, ja mam ochotę na słodkiego drinka...
Gwiazdkę zbombardowały pełne litości spojrzenia.
- Sorry, lala! Parasolkowicze zostają!


2tlGTsD
"We are writers, my love. We don't cry.
We bleed on paper.”

Offline

#14 2017-07-11 20:17:16

Dolores
Kucyponek Jednorogi
Windows 7Chrome 59.0.3071.115

Odp: Others

140zo7l.jpg

Wizyta u szefa była osobliwym doświadczeniem. Alena miała już doświadczenia z potężnymi mężczyznami, budzącymi respekt oraz strach, ale żaden z nich nie równał się z szefem. Nie tylko jego wygląd przerażał. Strach było mu także patrzeć w oczy - czarne, wyrażające naraz wiele niezbyt przyjemnych emocji. Rosjanka z wrażenia zaczęła kręcić się na stołku, co nieczęsto jej się zdarzało. Będąc jeszcze w wojsku, nawet przed największymi postrachami zachowywała powagę godną posągów w Watykanie.
Jednak tę konfrontację musiała jakoś odreagować. Dlatego entuzjastycznie przyjęła propozycję Jola, aby pójść coś zjeść. Z tego, co zauważyła Alena, na stołówce zawsze panowała luźna, przyjemna atmosfera. Wszyscy przerzucali się suchymi żartami i padały złośliwe docinki, za które nikt się nie obrażał.
Tym razem było inaczej. Gdy tylko weszli do pomieszczenia wszyscy zamilkli. Również przy ich (czy Alena w ogóle mogła się czuć częścią zespołu?) stoliku początkowo panowała cisza.
- No i co?! - wybuchnął w końcu Giętki Johnny.
Atmosferę między nimi dało się kroić nożem, ale wśród tych ludzi sytuacje potrafiły się zmieniać jak w kalejdoskopie i już po chwili wszyscy zgodnie uznali, że Alena nie może być wtyką. Słysząc to, dziewczyna odetchnęła z ulgą. Mimo tego wiedziała, że na razie nie mogła czuć się w pełni bezpiecznie. Kilka osób będących po jej stronie mogłoby nie wystarczyć, gdyby ktoś chciał ją wrobić w zdradę i podrzucić fałszywe dowody. Bała się, że znów zostanie sama - odrzucona przez jednych i ścigana przez drugich. Nieco spochmurniała. Wtedy w jej stronę został wycelowany ciemny palec.
- Ty stawiasz.
Spojrzała w twarz Zapałki, uśmiechając się ironicznie. Już chciała rzucić kąśliwą uwagą, gdy przeszkodziła jej nieznana dotychczas blondynka. Wyraziła swoje obawy związane z zaistniałą sytuacją i rozmowa znów zmierzała w kierunku zdrajcy, kiedy Johnny zareagował.
- Zostawmy dziś politykę, co? - zaproponował, po czym dodał: - Mam ochotę na tequillę.
Wszyscy podnieśli się z miejsc, mówiąc czego chcieliby się napić. Alena poszła ich śladem, choć trzymała się nieco z tyłu, obok Joela. Była nieco wycofana i niespokojna, na pytanie czego chce się napić, odparła, że wszystko jedno. Tuż przed przekroczeniem progu stołówki ogarnęło ją dziwne uczucie.
Już po tobie... usłyszała głos nienależący do nikogo z jej znajomych.
Przystanęła na moment. Rozejrzała się po stołówce, ale nie zauważyła nic niepokojącego. Wszyscy byli pochłonięci spożywaniem posiłków, lub rozmową.
Nikt cię nie ochroni...
Po plecach przeszedł jej zimny dreszcz.
- Alena, idziesz?! - krzyknął ktoś za nią.
- Już! - odkrzyknęła, wychodząc na jeden z wielu korytarzy.

Rany po postrzałach były już w pierwszych stadiach zabliźniania, choć od momentu ich zadania minęło zaledwie parę godzin. Tkanki powoli zaczynały się zrastać, a siniaki i opuchnięcia powstałe wokół nich z każdą godziną coraz bardziej zanikały. Ciepła woda zmywała resztki zaschniętej krwi. Nie wyglądała najgorzej - tak stwierdziła stojąc przed lustrem owinięta w ręcznik, z wodą kapiącą z włosów na ramiona i czarną kredką w ręce. Wcześniej malowała się tylko kilka razy i zastanawiała się od czego zacząć. W tym celu bardzo dokładnie przyglądała się swojej twarzy.
Twarzy łudząco podobnej do tej, która często pojawiała się w jej wspomnieniach.

Kobieta o jasnych włosach spiętych w koka uśmiechała się łagodnie. Patrzyła swoimi ciepłymi, brązowymi oczami w oczy Aleny i zapinała guziczki jej sukienki. Robiła to powoli i delikatnie. Później ubrała jej małą kurteczkę, po czym zaczęła obwiązywać jej szyję szalikiem. Przez cały ten czas wpatrywała się w nią z czułością. Ale po chwili czułość ustąpiła miejsca przerażeniu. Twarz kobiety pobladła, rozchyliła lekko usta, a jej oczy otworzyły się szeroko jakby w oddali zobaczyła ducha. Znów przeniosła spojrzenie na dziewczynkę. Wzięła do ręki fioletowe pasmo jej włosów.
- Alena, chto proiskhodit?
Wtedy wszystkie przedmioty w małym przedpokoju zaczęły lewitować, krążąc wokół kobiety i dziewczynki.

Alena potrząsnęła głową, jakby chcąc odgonić wspomnienie. Musiała się streszczać, bo czasu ubywało, a ona nadal stała w łazience, trzymając tę przeklętą kredkę. Wzięła głęboki oddech i przystąpiła do działania. Obrysowała oczy, wyciągając kreskę od zewnętrznego kącika w kierunku skroni. Gdy skończyła krytycznie przyjrzała się swojemu odbiciu. Wyglądała zadziwiająco dobrze, ale ta czynność była na tyle stresująca, że postanowiła więcej nie dotykać kosmetyków. Alena była specyficznym człowiekiem. Przestrzelenie człowiekowi głowy z odległości kilkunastu metrów nie stanowiło dla niej problemu, za to wykonanie makijażu przerastało jej możliwości do tego stopnia, że nie miała już siły robić nic z włosami i ubrała pierwsze lepsze rzeczy, które wyciągnęła z szafy (na szczęście nie był to dres!).

Kilkanaście minut później stała już wraz z grupką znajomych koło jednego z wielu wyjść z siedziby i czekali na spóźnialskich.
- Już jesteśmy! - zawołał z oddali Zapałka, z którym podążał Joel i jeszcze jeden chłopak.
- No nareszcie... - westchnęła Cat. - Szykujecie się dłużej niż baby.
Cała grupka zachichotała. Alena również się uśmiechnęła.
- No to idziemy! - zawołał Johnny i cała grupka wyszła w chłodną noc.
Alena od razu pożałowała, że nie wzięła ze sobą nic cieplejszego niż ciemna koszula w kratę.


Ja pierdolę, ale ameby.

Offline

#15 2017-07-11 20:25:02

Arbalester
Szeryf Depeszy
Windows 7Chrome 59.0.3071.115

Odp: Others

GSWMtlc.png

Wyślizgnęli się jednym z ukrytych w mieście wyjść, przez piwnicę w opuszczonym budynku. Kurz wzniósł się gęstą chmurą, gdy panel trzasnął o podłogę. W pomieszczeniu panował chaos - pełno tu było połamanych desek, kable i folie zwisały z sufitu, ścian, walały się pod stopami, tak jak ostre siatki, o które zawsze zacinał się Johnny. Ostrzegli Alenę, aby uważała na gwoździe ("Żebyś nie skończyła jak Jezus", skomentował Zapałka). Przedzierali się przez tą dżunglę, dopóki nie dotarli do zawalonych schodów. Każdy wspiął się ostrożnie po meblach, które zwalały je na całej długości. Parter wyglądał już lepiej, wśród pyłu rozrzucone leżały tylko cegły, a w niektórych kątach stały lampy robocze, żadna jednak nie świeciła.
Ich nowa towarzyszka wypytywała wciąż, gdzie się kierowali, ale oni powtarzali, że to niespodzianka. Śmiali się, gdy kwestionowała, czy dobrym pomysłem był choćby ubiór Smokera ("Jakby cię w Czarnobylu znaleźli") czy Cat, której twarz zakrywał tylko kaptur ("Bez urazy, ale rzucasz się w oczy, a na pewno was szukają?"). Chodzili bocznymi uliczkami, nie zaczepiani przez nikogo. Połowę z nich można było wziąć za cosplayerów, a resztę za ich niewtajemniczonych znajomych.
W końcu doszli do celu - cichy bar na uboczu. Weszli do środka i stanęli z boku, podczas gdy Smoker rozmawiał z barmanem (i jednocześnie właścicielem lokum). Po zapłaceniu, otrzymał tackę kolorowych, podejrzliwie świecących shotów. Każdy wypił jeden bez słowa. Wtedy Pan-Z-Czarnobyla skinął na nich głową, a reszta podążyła za nim jak posłuszne kaczuszki za mamą kaczką. Wszędzie-Szeroki-Facet w czarnym uniformie obrzucił ich groźnym spojrzeniem, kiedy podeszli do drzwi, ale nie wykonał żadnego ruchu. Przeszli więc przez nie i znaleźli się w niedługim korytarzu, pomalowanym we wzorki z popularnonaukowych stron typu "paski są białe czy zielone?!"; efektu doprawiała przytłumiona, agresywna muzyka. Joel wbijał wzrok w jedyny nie oczojebny element otoczenia, czyli lśniącą kotarę. Zapałka wyprzedził ich sprężystym krokiem i odsłonił ją z gracją magika. Fala głośnej muzyki uderzyła w nich jak młot. Nikt się nie cofnął ani nie skrzywił.
Weszli w inny świat.
Rust był tutaj dotychczas trzy razy, ale za każdym razem przeżywał szok. Widział już w życiu wiele dziwności, jednak to miejsce sprawiało, iż czuł się jak Alicja w Krainie Czarów - i to w tej większej lub mniejszej formie, bo pośród tych wszystkich dziwadeł on wyglądał najnormalniej. Żeby wtopić się w tłum, musiał przybrać częściowo swoją tytanową osłonę. Pokrył nią ręce, na twarzy stworzył wzorki, jakby urwał się z planu filmu pokrewnego do "Avatara".
Feeria barw, nie tylko z laserów w ścianach, sufitach i podłogach, kolorowych lamp, stroboskopów, ale też na głowach ludzi, ich ciuchy, ich wytatuowane i okolczykowane ciała wprawiały w psychodeliczny nastrój. Siedzieli przy stołach, pijąc kolorowe, świecące, dymiące się, płonące czy nawet iskrzące drinki, rozsypując resztki prochów, stali pod ścianami, dyskutując, krzycząc sobie do uszu, tańczyli na parkietach, niektórzy zupełnie nieobecni.
Smoker zaciągnął się głęboko powietrzem i unoszącym się dymem, rozpościerając szeroko ramiona.
- Kocham to miejsce!

Czas płynął tam inaczej. Rozciągał się i kurczył, zależnie od wykonywanej czynności. Joel nie potrafił określić, ile siedzieli, nim Cat nie podążyła za jakąś gibką kotką na parkiet, a Johnny uderzył między stojących, poszukując pigułek. Zaczęli, standardowo, od toastu ("Za sfajczoną dupę Joela! ... I Alenę"), a potem paru kolejnych. Przekrzykiwali się nawzajem, śpiewali zawodzącymi, niezharmonizowanymi głosami, rozważali teorie spiskowe. I jak zawsze rozmawiali o tym, co było przed i po, za wyjątkiem okresu tuż po. Całą gorycz wspomnień zapijali alkoholem. Skutecznie. Wpadali już w ten stan, gdy każdy pilnował, by czegoś nie chlapnąć - tej czujności nie dało się pozbyć, bo świadomość skutków ujawnienia brudów była zbyt bolesna.
W pewnym momencie wdał w się ze Smokerem w mechaniczne dyskusje, zaś Zapałka wykorzystał ten moment, by przystawiać się do Aleny. Rust zorientował się, co się działo, dopiero gdy dziewczyna przypadkiem go szturchnęła, odganiając się od natręta. Chłopak szybko zanalizował i przetworzył sytuację.
- Ej, Zapałka, daj sobie na luz, co?
- Ej, Titanic, co powiesz na to, by się nie wtrącać?
- Stary, weź zapoluj na jakąś naćpaną naiwniaczkę, dobra? Wkurwiasz, jak się tak naprzykrzasz.
- Patrzcie go, rycerz w białej zbroi.
Joel uniósł brew na "białą zbroję", zastanawiając się, czy pomyliła mu się analogia czy nawiązywał do tytanu.
- Radzę sobie - mruknęła do niego fioletowowłosa.
- Na mnie nie będzie się wściekał przez następny miesiąc, jak mu przyłożę - odparł równie poufnie Joel.


2tlGTsD
"We are writers, my love. We don't cry.
We bleed on paper.”

Offline

#16 2017-07-11 20:28:13

Dolores
Kucyponek Jednorogi
Windows 7Chrome 59.0.3071.115

Odp: Others

140zo7l.jpg

Alena cieszyła się na wyjście, ale też była nieco zaniepokojona. Nie dość, że nie miała pojęcia dokąd idą, a każde jej pytanie było zbywane tajemniczym niespodzianka, czy zobaczysz, to jeszcze wyglądali na tyle oryginalnie, że rzucali się w oczy nawet w najbardziej fantazyjnej dzielnicy Tokio. Odetchnęła z ulgą, gdy weszli do niewielkiego baru na uboczu.
W pierwszym momencie pomyślała, że to całkiem dobre miejsce: nie mieli zbyt wielkiego obłożenia i było kilka mało widocznych miejsc. Jakie było zdziwienie Aleny, gdy po wypiciu kolorowych, świecących drinków, Smoker zaczął prowadzić ich na zaplecze. Otworzyła szerzej oczy, ale nic nie mówiła, tylko podążyła za grupą. Miejsce, w którym się znaleźli przekraczało jej najśmielsze wyobrażenia: podziemny klub wypełniony Przeobrażonymi.
- Wow... - szepnęła.
Po chwili usłyszała krzyk Smokera:
- Kocham to miejsce!

Shoty rodem z Czarnobyla wchodziły z zadziwiającą łatwością. Po kilku toastach oraz dodatkowych paru kolejkach każdy poczuł się rozluźniony. Niektórzy aż za bardzo... Jak na przykład Zapałka, którego dłoń jakimś trafem wylądowała na udzie Aleny i w żaden sposób nie dała się odkleić. Kiedy jego zaloty stały się zbyt natarczywe, do akcji wtrącił się Joel.
- Radzę sobie... - fuknęła Alena, nieco urażona.
Ale to jak widać to za dużo nie pomogło. Rust już się szykował, by przyłożyć czarnoskóremu, ale powstrzymał go nieco piskliwy krzyk.
- Hej! - pisnęła Gwiazdka, wstając. - Nie kłóćcie się. Przyszliśmy tu po to, by się bawić! - uniosła w górę kieliszek ze swoim neonowo-różowym drinkiem i puściła do nich oczko.
Alena kiwnęła głową i sama podniosła się z miejsca.
- Blondi ma rację - uśmiechnęła się do Gwiazdki, która pokazała jej uniesione kciuki, po czym przeniosła wzrok na Joela. - Chodź zatańczyć.
Nim ten zdążył w jakikolwiek sposób zaprzeczyć, fioletowowłosa chwyciła go za nadgarstek i pociągnęła w stronę tłumu.

Glitter on the wet streets
Silver over everything

Migające różnymi kolorami światła sprawiały nieco psychodeliczne wrażenie. Alena i Joel weszli w tłum Przeobrażonych kołyszących się w rytm muzyki (bo tańcem tego nazwać się nie dało). Panował ogólny ścisk i duchota, w powietrzu unosiły się tysiące zapachów: słodkich niczym kwiaty, a także ostrych i nieprzyjemnych. Ciała osób miały różną temperaturę oraz różne faktury i dziewczyna momentami nie była pewna, czy to czego właśnie dotknęła to sukienka z wężowej skórki, czy też czyjaś odsłonięta skóra. Rosjanka była pod wrażeniem. Wiedziała, że jest pewna grupa Przeobrażonych na wolności, ale nigdy nie sądziła, iż może być ich aż tyle. W dodatku w jednym miejscu...

The glitter's all wet
You're all chrome

Zamroczona alkoholem Alena przesuwała się dalej, wgłąb tłumu, również się kołysząc - niekoniecznie z własnej woli. Kurczowo ściskała palce na nadgarstku Joela, byle tylko go nie zgubić. Świat wokół wirował, muzyka zalewała umysł. Alena czuła dotyk ludzi i kropelki potu na swoim ciele. Dłoń trzymająca Joela nagle rozluźniła uścisk tak, że mógł spokojnie wyjąć z niego rękę. Stwierdziła, że i tak go nie zgubi.


Ja pierdolę, ale ameby.

Offline

#17 2017-07-11 20:31:55

Arbalester
Szeryf Depeszy
Windows 7Chrome 59.0.3071.115

Odp: Others

GSWMtlc.png

Baby I'm wasted
All I wanna do is drive home to you

Joel nie zdążył nawet zaprotestować, nim Alena pociągnęła go na parkiet. Wystarczyło zrobić parę tylko kroków, aby tłum ich pochłonął. Wtedy już było za późno, żeby zawrócić - nie mógł zostawić dziewczyny na pastwę dzikich. Początkowo się zdenerwował. Nie umiał tańczyć. Czuł się jak idiota.
Kiedy jednak znaleźli się pośród rozgrzanych, spoconych ciał, upitych, na haju, kiedy lasery atakowały jego oczy, a lampy stroboskopowe próbowały przyprawić o epilepsję, kiedy palce Aleny piekły go na nadgarstku bardziej, niż powinny - wtedy stwierdził, że mu to obojętne: ludzie ocierający się o nich, naruszając przestrzeń osobistą, zapach alkoholu, wymieszany z odorem potu i dziwną wonią dymu, który wypuszczanego właśnie z podłogi. Nie spiął się - wiedział, że to nieszkodliwy efekt specjalny. Szumiało mu w głowie, muzyka wwiercała się w jego mózg i uderzała w głowę jak młotem, próbując dopasować bicie serca do rytmu piosenki, dym drażnił nos, a on coraz bardziej się znieczulał. W końcu fioletowowłosa zatrzymała się, odwróciła do niego i zaczęła tańczyć. Joel co najwyżej się gibał, kołysał, podskakiwał, ale ona - ona tańczyła. Jej sylwetka migała mu w świetle lamp stroboskopowych jak seria zdjęć.

Baby I'm faded
All I wanna do is take you downtown

Nagle obok nich ukazała się Cat. Zaciągnęła ich z powrotem do stolika, na którym czekały skrzące się shoty. Krzycząc, tańcząc, padając bezwładnie na kanapy i śmiejąc się, wypili kilka kolejek. Podczas gdy Smoker i Johnny latali helikopterami przy stoliku, pozostali poszli na parkiet. Cat popisywała się solówką, zbierając wokół siebie zachwyconych tancerzy, oczekujących na wspólny pokaz, blondi kołysała biodrami przed Zapałką, a oni znów skończyli naprzeciw siebie.
Nie wiedział, ile minęło czasu - tutaj nigdy nie dało się tego określić, zresztą nie było to już istotne. Alena splotła ręce na jego szyi. Jej skóra piekła go w dotyku. Położył swoje ręce na jej talii, czując pod palcami jej napięte mięśnie. Spojrzał w jej oczy; wśród migających laserów udało mu się dostrzec brązową obwódkę tęczówki i ogromnie rozszerzoną źrenicę. Jej wzrok zsunął się z jego oczu trochę niżej. Ludzie wokół podrygiwali dalej, ale dla niego dotąd głośna i nachalna muzyka, grała teraz w tle, przytłumiona. Wszystko wokół było rozmazane, jakby patrzył przez obiektyw aparatu, nie mogąc złapać ostrości. Jedynym elementem obrazu, którego kontury widział wyraźnie, była dziewczyna przed nim stojąca. Nic ich teraz nie oddzielało, chyba przyciągnął jej biodra do siebie, bo czuł teraz jak ocierali się o siebie z każdym oddechem. W całym tym chaosie potrafił wyczuć bicie jej serca. Uniósł dłoń i położył na jej policzku, przesunął kciukiem po wardze, uniósł podbródek...

- Listen, baby... Ain't no mountain high, ain't no valley low, ain't no river wide enough, baby...
Rust nie rozumiał co się działo. Czuł potworny ból głowy, to na pewno. Jakiś paskudny śpiewak wybudził go ze snu. Otworzył oczy i przewrócił się na bok, widząc pełnego energii Zapałkę, wyjącego wniebogłosy.
- If you need me, call me. No matter where you are. No matter how far...
Tańczył na boki w typowo murzyński sposób, pstrykając palcami, całością sytuacji doprowadzając go do szewskiej pasji. Nie mogąc jednak zdobyć się nawet na wywalenie go z pokoju, zakrył głowę poduszką. Na chwilę przycichło, ale wtedy rozbrzmiało jeszcze głośniej, tuż obok niego.
- Stary, mamy piękny dzień! Ruszaj swój biały tyłek!
- Co jest z tobą nie tak? - jęknął Joel.
Nie pamiętał z wczorajszego wieczora zbyt wiele. Ostatnim wspomnieniem było chyba... Któraś kolejka shotów ze wszystkimi?
Spojrzał na nieproszonego gościa. Kac z pewnością go nie dopadł, patrząc po energii, jaka go rozpierała, ale wory pod oczami sugerowały niezbyt piękny dzień. Udał jednak, że tego nie widzi.
- Szef chciał cię widzieć, tak swoją drogą. Johnny już u niego był, mówił, że wylatuje do USA na tydzień albo dłużej. Najpierw tylko zajrzyj do Miriam.
- Tobie pomogła? - westchnął, siadając powoli.
- Nope. Ja po prostu nie choruję nigdy na kaca. - Nucąc dalej pod nosem, Zapałka wyszedł z pokoju.

Szef właśnie ubierał płaszcz, kiedy Joel wszedł do jego "gabinetu". Zerknął przez ramię i kontynuował pakowanie się.
- Joel.
- Chciałeś mnie widzieć?
Zatrzasnął głośno aktówkę i odwrócił się do niego.
- Tak. Jesteś odsunięty od wszystkich misji na zewnątrz, dopóki nie wrócę.
- Słucham?
Zamurowało go.
- Jeszcze pytasz? Wprowadziliście podejrzaną do miejsca wypełnionego Przeobrażonymi. Cieszę się, że masz swoje przekonania, ale to było idiotyczne. Mam nadzieję, że to widzisz?
Rust skinął głową. Widział to już wtedy, ale postanowił zignorować.
- Tak.
- Świetnie. Cat odpowiada za znalezienie szpiega. Będziesz robił za złego glinę, jeśli będzie takiego potrzebowała. Resztę sama ci powie. - Minął go, ale jeszcze zatrzymał się w drzwiach. - Myślałem, że masz więcej rozumu, Joel. Lepiej, żebyś miał co do niej rację.
Groźba, która brzmiała w tych słowach, sprawiła, że się wzdrygnął. Szef miał rację. Nie myślał racjonalnie. Naraził tamtych ludzi... Chyba powinien się odsunąć od Aleny na jakiś czas. Prawdopodobnie dopóki nie znajdą szpiega.


2tlGTsD
"We are writers, my love. We don't cry.
We bleed on paper.”

Offline

#18 2017-07-11 20:35:45

Dolores
Kucyponek Jednorogi
Windows 7Chrome 59.0.3071.115

Odp: Others

140zo7l.jpg

Czasoprzestrzeń tutaj załamywała się pod najróżniejszymi kątami. Przekraczając próg klubu trafiało się w inny wymiar, rządzący się własnymi prawami a zdarzenia zmieniały się niczym slajdy wyświetlane na ścianie za pomocą diaskopu, oddzielane od siebie błyskiem kolorowego światła. Przedzieranie się przez tłum. Błysk. Kolejka radioaktywnych shotów. Błysk. Ponowne tańczenie na parkiecie. Błysk. Dotyk dłoni na biodrach. Błysk. Długie spojrzenie w szare oczy. Błysk. Twarze niebezpiecznie blisko siebie. Błysk.
Cały świat wirował, a Alena razem z nim. Parkiet osuwał się spod nóg, nie wiedziała gdzie jest góra a gdzie dół i jedyne czego była pewna, to dotyk ciepłych dłoni na jej ciele. Wszystko wokół zlewało się w jedną kolorową plamę, zalewającą feerią barw i tylko te dłonie utrzymywały ją na powierzchni.

Alena obudziła się w pustym łóżku, zaciskając dłoń na prześcieradle. Z poprzedniego wieczoru pamiętała jedynie urywki zdarzeń. Widać wypiła o jedną kolejkę za dużo, bo od pewnego momentu jej wspomnienia rozpływały się we mgle i nie była nawet w stanie stwierdzić jak na powrót znalazła się w bazie, ani jakim cudem udało jej się przebrać w piżamę.
Przetarła twarz dłonią, jakby chcąc się pozbyć z głowy resztek wspomnień minionej nocy. Właśnie w tym momencie usłyszała pukanie i zaraz po tym drzwi się otworzyły, a w progu stanął Johnny.
- Nieźle wczoraj odleciałaś, mała - powiedział na powitanie.
Alena uniosła brwi w wyrazie zdziwienia. Usiadła na łóżku po turecku i wbiła w chłopaka uważne spojrzenie.
- Powinnam o czymś wiedzieć? - spytała aż nazbyt poważnym tonem.
Ten jednak zaśmiał się tylko.
- Chodź coś zjeść, śniadanie dobrze ci zrobi.
Raz jeszcze uśmiechnął się do niej, po czym wyszedł z pokoju.

W stołówce było praktycznie pusto. Tylko nieliczni kończyli posiłki lub dotrzymywali towarzystwa znajomym. Alena szła kilka kroków za Johnnym do ich stolika. Po drodze minął ich Joel, kierujący się do wyjścia. Przeszedł obojętnie, nawet na nich nie patrząc. Rosjanka spojrzała na niego zdziwiona; nie miała pojęcia o co mogło mu chodzić.
Zastanawiała się nad tym także przy stoliku, smętnie wpatrując się w swoje musli. Johnny prowadził luźną pogawędkę z Gwizdką kończącą dziwnie wyglądający koktajl, więc Alena mogła w spokoju oddać się rozmyślaniom. W pewnym momencie, kierowana niejasnym przeczuciem, uniosła wzrok, a jej spojrzenie natrafiło na parę niebieskich ślepi błyszczących w cieniu rzucanym przez kaptur. Zakapturzona postać przyglądała jej się z końca sąsiedniego stolika.
Dobrze wiesz, co cię czeka...
Po plecach Aleny przeszedł dreszcz, a łyżka wysunęła się z jej dłoni i z głuchym brzdękiem uderzyła o talerz, wylewając z niego odrobinę mleka.
- Dobrze się czujesz? - blondynka pochyliła się nad nią, mrużąc oczy.
Rosjanka pokręciła głową, chcąc odgonić od siebie głos, który słyszała w głowie.
- W porządku - odparła, po chwili dodając: - Ja się będę zbierać.
Nim zdążyli cokolwiek powiedzieć, Alena pomachała im na pożegnanie i szybkim krokiem ruszyła w stronę wyjścia. Była poddenerwowana. Sprawy przyjęły dziwny obrót i dziewczyna czuła, że nawet tutaj nie może się czuć bezpiecznie. O co chodziło temu komuś? I kto to był...?
Nigdy mnie nie znajdą, wiesz o tym...
Głos ucichł, gdy tylko przekroczyła próg stołówki.
Za to na korytarzu nadarzyła się okazja, by rozwiązać inną nurtującą ją sprawę. W kierunku Aleny szedł Joel. Widząc ją widocznie miał zamiar uciec w boczną alejkę, ale zagrodziła mu drogę.
- Co się dzieje? - spytała poważnym tonem. - Zrobiłam coś nie-tak?
- Nie, wszystko w porządku - odparł, niezbyt przekonująco.
Alena wywróciła oczami.
- Czyli bez powodu od rana mnie unikasz?


Ja pierdolę, ale ameby.

Offline

#19 2017-07-11 20:38:41

Arbalester
Szeryf Depeszy
Windows 7Chrome 59.0.3071.115

Odp: Others

GSWMtlc.png

- Nie unikam cię... - mruknął, patrząc gdzieś w bok. - Mam po prostu dużo roboty.
- Daruj sobie.
Jej zirytowany ton wprawił go w ten sam nastrój. Zmarszczył brwi, poddenerwowany.
- Może jeszcze nie wiesz, ale już sam wypad szefa zrzuca na nas pełno obowiązków, nie wspominając o szpiegu, o bycie którym, przypominam, jesteś podejrzana. Lepiej skup się na tym, żeby mieć dowody lub dobrą historyjkę na swoją obronę.
Dziewczyna skrzyżowała ramiona na piersi i spojrzała na niego wyzywająco, czym sprawiała, że chciał przyprzeć ją do muru i zetrzeć z twarzy czający się w kącikach uśmiech...
- Co, będziesz mnie przesłuchiwał? To ostrzeżenie czy groźba teraz?
Nachylił się w jej stronę. Miał wrażenie, że na sekundę lekko się rozmyła.
- Masz pięć paluszków? Nie użyjesz nawet wszystkich z nich, żeby policzyć, ile osób ci ufa, Alena. Tak, ostrzegam. - Wyprostował się i odetchnął, próbując wyrwać się z dziwnego czaru, jaki rzuciły na niego jej bursztynowe oczy. Jakby zamknięto go w bańce, zagłuszającej wszystko wokół, która pękła dopiero, gdy odwrócił wzrok. - Mam robotę.
Istotnie było jej dużo. Szef nie wygrzewał sobie tyłka w fotelu, rzucając dartami do celu. Poza prawdziwą pracą, nie brakowało ślęczenia w papierach. Joel wciąż gorzko wspominał okres treningowy, kiedy to po wstąpieniu w szeregi POP-u odbywał "szkolenie papiernicze". Wszystkie literki małym druczkiem i składane zamaszystym pismem podpisy mogły dla niego płonąć w piekle. Kiedy Cat zajmowała się przesłuchaniami, chyba złośliwie nie prosząc go o pomoc, on użalał się nad swoim, coraz bardziej bolącym od zginania, karkiem. Zaczynał też podejrzewać, że szefunio celowo odpuszczał sobie tą robotę, czekając na sposobność taką jak ta, by zwalić to na kogoś innego. Już dwa razy tak się zdarzyło, odkąd Rust tu mieszkał. Cholerny garniturczak, mruczał wściekle pod nosem, tonąc w coraz wyższych stosach kartek. Zmuszał się, by wychodzić z gabinetu na posiłki, chociaż wolałby nie przerywać pracy - tylko dlatego, żeby mieć to w końcu za sobą. Bał się jednak coś zapaskudzić, bo marny byłby wtedy jego los. Brał wtedy kubek kawy (zapobiegawczo odłożony w miejscu najdalej położonym od wszystkiego, co podpadało pod makulaturę), wypijał łyk na rozruszanie i wychodził szybkim krokiem, jadł w pośpiechu, popijał wodą i wracał. Dni zlewały się z nocami, minuty z godzinami, tracił poczucie czasu, podejrzewał, ze w każdej chwili do drzwi zapuka szef, bo musiał już minąć tydzień... Jego dusza cierpiała, umysł odrzucał odczytywane przez oczy zdania, jak przejedzony maksymalnie człowiek, któremu podkłada się pod nos jeszcze kawałek. Sądził, że tak spędzi wieczność...
Drzwi huknęły o ścianę, gdy do środka wparowała Cat. Pęd wiatru porwał parę kartek.
- Oszalałaś! - wykrzyknął Joel z przerażeniem, usiłując złapać uciekające papiery.
- Mamy problem!
- Ile lat minęło?
- Co?
Joel spojrzał na telefon. Minął tydzień.
Niby tragicznie dużo, ale w porównaniu do wieczności...
Jakby z powiewem świeżego powietrza, dokumentowe szaleństwo opuściło rozum chłopaka. Otrząsnął się z dziwnego stanu, w który popadł, w duchu śmiejąc się z samego siebie.
- Nieważne. Co się stało?
- Hurtownia poszła z dymem, to się stało! Wybuchła!
Joel natychmiast zerwał się na równe nogi, czując, że zaraz adrenalina wypełni jego ciało. Cat wyszła z pokoju, więc pobiegł za nią.
- Gdzie szef?!
- Ma być dopiero za tydzień. - Dziewczyna przygryzła wargę i rozglądała się wokół. Ludzie biegali po korytarzu, jedni z bronią, drudzy dopiero po nią, zaś jeszcze inni zwoływali każdego, kto jeszcze nie usłyszał alarmu i powiadamiali o sytuacji.
Alarm. Niegłośny dźwięk niósł się każdym korytarzem, a żółte światło migało natarczywie.
- Nawiązaliśmy kontakt z Irmą, zanim... - urwała, wzięła głęboki oddech i kontynuowała: - Powiedziała, że ofiary to głównie zwykli ludzie, więc pewnie chcą ich wyłapać. Jednak nie patyczkują się z poważnym niebezpieczeństwem.
- Cholera, też wybrali moment! - Joel nie mógł uwierzyć w takiego pecha. - Mam nadzieję, że tym razem nie mają tych dziwnych broni na mnie...
Cat zatrzymała się gwałtownie i spojrzała na niego ze zmarszczonymi brwiami.
- Ty nie idziesz.
- Nie żartuj sobie.
- Rozkaz był jasny. Jesteś odsunięty od wszystkich misji.
- Cat! Nikt nie przewidział tego! Tam jest sieczka, potrzebujecie mnie!
- Myślę, że nie umrzemy bez ciebie, tytanowy książę - warknęła na niego i poleciała dalej.
Joel klął za nią, wściekły. Cholerny szpieg! To na pewno jego sprawka. I jeszcze to odsunięcie! Nie może siedzieć bezczynnie, kiedy tamci prowadzą obławę! Przecinał korytarz w tę i z powrotem, rozdarty między chęcią pomocy a podążaniem za rozkazem. Zdecydował w końcu, że zostanie, ale nie zamierzał bezczynnie czekać. Podążył do centrum zarządzania, gdzie spodziewał się zastać Marquo, ich speca od technologii, który już prawdopodobnie skierował komputerowe oczy na hurtownię.
Po drodze dosłownie wpadł na Alenę, która wychodziła z bocznego korytarza w tempie mu dorównującym.
- Joel!
- Alena.
- Co ty tu jeszcze robisz?
Chłopak nachmurzył się z niezadowoleniem na to pytanie.
- To samo, co ty. Jestem uziemiony.
- Szlag, zapomniałam. Co teraz?
- Ja idę do centrum zarządzania, a ty nie wiem. - Westchnął ciężko. - Raczej nie powinienem cię tam wpuszczać.
- Cat wyjęła mnie z worka podejrzanych.
Rust uniósł brew, nie dowierzając.
- Zapytaj kogokolwiek.
U ich boku pojawił się Johnny.
- To prawda. Cholera, to źle, że musisz tu zostać, stary, bardzo źle. - Johnny wyglądał na poważnie zaniepokojonego. - Jest tam naprawdę grubo, Cat bierze nawet kurczaki...
"Kurczakami" nazywali w żartach tych, którzy jeszcze nie opanowali odpowiednio swoich mocy. Skoro tak się sytuacja miała...
- Może...
- Nie, zostań. Jak pójdziesz, wylecisz z oddziału na bank. Wtedy będziesz zupełnie bezużyteczny. - Mężczyzna ścisnął jego ramię i pobiegł razem z innymi do garażu.
Rust patrzył za nim, przybity, ale zaraz się otrząsnął. Skoro nie mógł przydać się tutaj, zamierzał być użyteczny w inny sposób. Skinął na Alenę i poprowadził ją do królestwa Marquo.


2tlGTsD
"We are writers, my love. We don't cry.
We bleed on paper.”

Offline

#20 2017-07-11 20:44:43

Dolores
Kucyponek Jednorogi
Windows 7Chrome 59.0.3071.115

Odp: Others

140zo7l.jpg

Alena siedziała po turecku na pufie. Naprzeciw niej, na kanapie, na wpół leżał Giętki Johnny. Znajdowali się w półoficjalnej palarni POPu. Giętki leniwym ruchem ręki wyciągnął ku dziewczynie paczkę papierosów. Ta wzięła jednego i wsunęła między wargi. Gdy w jej stronę poleciała zapalniczka, zatrzymała ją siłą woli na wysokości oczu, po czym opuściła by zapalić papierosa. Jednocześnie wypuścili dym z ust.
- I jak? - to były pierwsze słowa, które padły odkąd weszli do pomieszczenia.
- Dzięki Cat nie jestem już jedną z podejrzanych.
Johnny uniósł brew w pytającym geście.
- Znaleźli dowody na to, że nie mogłam to być ja.
- Ale dalej jesteś odsunięta od wszystkich zadań?
Fioletowowłosa skinęła głową.
- Do czasu aż nie znajdą prawdziwej wtyki.
- Masz jakieś podejrzenia?
Alena chwilę zastanawiała się czy powiedzieć o zakapturzonej postaci i dziwnych głosach, które słyszała w ostatnim czasie. W ciągu tygodnia nasiliły się i atakowały już nie tylko w stołówce, ale także na korytarzach, podczas treningu, a nawet w łóżku, gdy usilnie próbowała zasnąć. Już otwierała usta, gdy nagle rozległ się alarm. Johnny i Alena momentalnie zerwali się z miejsc i zgasiwszy niedopałki, wybiegli na korytarz.
- Lecę do garaży, sprawdź co się dzieje.
Rosjanka skinęła głową i ruszyła szybkim tempem przez korytarze. Przez ostatnie dni miała sporo czasu by zapoznać się z planem budynku, dlatego poruszała się po nim w miarę swobodnie. Niestety, jedynym czego nie uwzględniła byli ludzie. Wychodząc z jednego z licznych korytarzy dosłownie wpadła na czyjeś umięśnione ramię. Gdy zorientowała się do kogo ów ramię należy, z jej ust wyrwał się krzyk.
- Joel!
Dziwiła się co tu jeszcze robił, po czym została brutalnie uświadomiona, iż zostali uziemieni i nigdzie się stąd nie ruszą. Chwilę później z kolejnego korytarza wybiegł Johnny. Sytuacja była poważna. Skoro brali nawet tych, którzy jeszcze nie potrafili w pełni panować nad swoimi umiejętnościami, musiało dziać się coś wielkiego. A Alena i Joel mogli jedynie siedzieć i przyglądać się wszystkiemu.

Królestwo Marquo wypełnione było sprzętem elektronicznym, którego zastosowania w większej części Alena nie była w stanie określić. Wszędzie coś mrugało, na ekranach przesuwały się ciągi liczb. To zupełnie nie był świat Rosjanki, dlatego podczas gdy obaj mężczyźni o czymś dyskutowali, ona usiadła przed monitorami pokazującymi obraz z kamer w budynku. W pewnym momencie coś przykuło jej uwagę. Jednym z korytarzy przemykała zakapturzona postać o znajomej sylwetce. Postać otworzyła drzwi prowadzące do garażu, ale zanim za nimi zniknęła, ściągnęła kaptur. Usta Aleny otworzyły się, gdy przez moment, na ekranie monitora mignął jej znajomy wzór wygolony na głowie. Nagle wszystko zaczęło układać się w jedną całość: szpieg, nawiedzające ją dziwne głosy, zawieszenie...
- Kurwa... - szepnęła.
- Coś się stało? - zainteresować się Joel.
- Kurwa mać! - krzyknęła, zrywając się z miejsca. - Pieprzony skurwiel!
Alena była mieszaniną sprzecznych ze sobą uczuć, z których zdecydowanie przeważały złość i zaniepokojenie. Przemierzała korytarze żwawym krokiem i w pierwszym momencie nie zarejestrowała, że zrównał się z nią Joel nieco dyszący z wysiłku jakim było dogonienie.
- Hej! O co chodzi? - poczuła szarpnięcie za ramię i dopiero wtedy się zatrzymała.
Westchnęła ciężko, wbijając nieco zniecierpliwione spojrzenie w Rusta.
- Wiem kto jest wtyką - oznajmiła, ale brunet nie wydawał się przekonany. - To pieprzony Cain z oddziału do zadań specjalnych. Zdarzyło mi się z nim pracować przez jakiś czas. Wysoki i dobrze zbudowany gość z dziwnie ogoloną głową, zauważyłam go na monitoringu. Myślałam, że ma zdolności telekinetyczne podobne do moich ale chyba w swoim asortymencie posiada także telepatię. Głupek próbował się ze mną kontaktować... - starała się streszczać, nie mieli za wiele czasu.
Kiedy poczuła, że Rust nieco rozluźnia ucisk na jej ramieniu, zwinnie wysunęła je z jego palców i ruszyła w dalszą drogę do garaży. Nie zostało mu chyba nic innego jak podążyć za Rosjanką.
- Czemu w ogóle miałbym ci zaufać?! - krzyknął, gdy ta otwierała drzwi.
- Nie wiem. Jak chcesz możesz tu zostać i patrzeć jak twoi przyjaciele giną. - Posłała mu jeszcze jedno spojrzenie nim zniknęła za drzwiami.
Widocznie coś w nim pękło, bo będąc już w aucie zauważyła kątem oka szybko przesuwającą się sylwetkę i po chwili fotel pasażera został zajęty przez Joela. Ruszyli z piskiem opon, po chwili na kolanach chłopaka wylądowała nawigacja czekająca, by wpisać w niej adres docelowy.
- Masz w ogóle jakiś plan? - spytał po dłuższej chwili.
- Mam.
Alena ze skupieniem wpatrywała się w drogę, słuchając kobiecego głosu mówiącego jej po japońsku gdzie ma jechać. Nie znała tego języka zbyt dobrze, ale kontakty z kilkoma Japończykami sprawiły, że była w stanie zrozumieć te proste komendy. Kiedy zbliżali się do fabryki, Alena zatrzymała się spory kawałek dalej. Widząc pytające spojrzenie towarzysza rzuciła tylko:
- Pewnie będą patrolować teren. Lepiej, żeby nas nie zauważyli zbyt wcześnie.


Ja pierdolę, ale ameby.

Offline

Użytkowników czytających ten temat: 0, gości: 1
[Bot] claudebot

Stopka

Forum oparte na FluxBB

Darmowe Forum
canineguide - infinitylife - oneliferpg - borunquest - mfsg