Opowiadania grupowe - forum Depesza

Opowiadania grupowe

Nie jesteś zalogowany na forum.

#21 2017-07-11 20:46:37

Arbalester
Szeryf Depeszy
Windows 7Chrome 59.0.3071.115

Odp: Others

GSWMtlc.png

Joel zawsze czuł spory respekt dla Marquo. Był jednym z paru zwykłych ludzi, którzy mieszkali w podziemnej bazie, ale jego umiejętności były równie przydatne i każdy traktował go jak równego sobie. Nie chodziło nawet o to, że potrafił włamać się za pomocą komputera niemal wszędzie i kontrolował każdą akcję, ale bardziej o to, jaki miał charakter. Pomijając wiele pozytywnych przymiotów, Marquo sprawiał, iż każdy czuł się w jego towarzystwie uspokojony, bo ten zawsze zachowywał się, jakby miał wszystko pod kontrolą i kto by nie przyszedł do jego gniazdka, on znalazłby dla niego zajęcie i bynajmniej nie po to, by zająć czymś intruza, a po prostu do pomocy. Radził sobie świetnie sam, ale nie zmieniało to faktu, że łatwa robota to nie była. Joel podziwiał jego oddanie sprawie - jego żona i dziecko nie mają pojęcia, z czym wiąże się jego praca; przebywają w Ameryce - zwłaszcza, że go nie dotyczyła. Marquo jednak nie podzielał jego zdania. Uważał, że ta walka toczona poza polem widzenia zwykłych obywateli, dotyczy całej ludzkości.
Na miejsce przybywało coraz więcej ich ludzi, ale nie polepszało to za bardzo sytuacji. Atakująca jednostka była świetnie przygotowana. Posiadała broń niemal na każdego Przeobrażonego. Starali się ich unieszkodliwiać i łapać, ale nie mogąc poradzić sobie z pewnym chłopakiem (Joel patrząc na jego niesamowite zawzięcie był na siebie wściekły, że nie pamięta jego imienia), dostał w końcu kulkę w łeb. Rust zaklął siarczyście i zaczął chodzić po pomieszczeniu, podczas gdy Marquo starał się ułatwiać swoim robotę, będąc ich oczami. To wszakże niewiele pomagało.
- Powinienem tam być! - wściekł się, kopiąc pobliskie krzesło.
Marquo odwrócił się i spojrzał na niego trochę pobladły.
- Wydaje mi się, że Cat popełniła wielki błąd, wzywając tam wszystkich. Chyba właśnie na to czekali.
- Dzwoniłeś do szefa?
- Dziesiątki razy. Cały tydzień nie mieliśmy z nim kontaktu.
- Myślisz...? - Chłopak poczuł, jak żołądek wywraca mu się na drugą stronę, gdy strach ścisnął całe jego ciało.
- Nie, nie wydaje mi się... Mam nadzieję, że nie...
- Kurwa...
Spojrzał na Alenę, która wpatrywała się w nagranie z bazy. Kolejni odjeżdżali samochodami.
- Coś się stało?
Z jego ust wydobyła się całkiem imponująca wiązanka, gdy dziewczyna wybiegła, krzycząc wyzywając kogoś (może jego?) od skurwiela. Rzucił się do jednego z ekranów, pokazując Marquo, kogo ostrzec, bo akurat skupiał się na czym innym, po czym upewniwszy się, że Hiszpan ma całość pod kontrolą, pobiegł za Aleną. Nie wyglądała, jakby zamierzała się zatrzymać, więc zamiast ją wołać, szarpnął za ramię. Wyjaśnienie, które mu podała, niezbyt mu się pasowało. Było w tym wszystkim za wiele pytań, a za mało dowodów. Myślał intensywnie na tym wszystkim podczas drogi do garażu. Cain? Po opisie wnioskował, że mówiła o Grahamie, chłopaku, który nie umiał jeszcze panować nad swoimi mocami, wśród których nie było telepatii, przynajmniej oni o niej nie wiedzieli. To, że walczył razem z Aleną, a teraz niby był kretem, też mu nie pasowało. Natomiast głosy w głowie dziewczyny, kiedy to niby się zdradzał, to kompletny idiotyzm i nie miał pojęcia, dlaczego ktoś, kto prowadził zadania specjalne, miałby robić coś tak głupiego.
- Dlaczego miałbym ci ufać?!
Alena już siedziała w aucie. Nim trzasnęła drzwiami, jej słowa wbiły się ostrzem w jego pierś:
- Nie wiem. Jak chcesz możesz tu zostać i patrzeć, jak twoi przyjaciele giną.
Wahał się. Ułamek sekundy. Pierwsza zasada pomocy brzmiała: upewnij się, czy sam jesteś bezpieczny, bo lepszy jeden trup niż dwa. Tak przynajmniej powinni postępować według szefa. Nie pchać się tam, gdzie nie mają szans, a przy małych potrzebny jest porządny plan.
Teraz nie mieli ani jednego, ani drugiego. Alena jednak miała rację. Żołnierz nie zostawia swoich na pastwę losu. Jeśli dziewczyna mówi prawdę, to muszą złapać szpiega i być może zdołają uratować chociaż paru swoich. Pomyślał o wszystkich bezbronnych ludziach w fabryce i ogień wściekłości popłynął jego żyłami. Wskoczył na miejsce pasażera. W tempie, w jakim prowadziła, dojechali dość szybko. Spojrzał na nią pytająco, oczekując planu, który wymyśliła.
- Pewnie będą patrolować teren. Lepiej, żeby nas nie zauważyli zbyt wcześnie.
Joel wywrócił oczami i uśmiechnął się.
- Może nie wiesz, ale nie jestem wiecznie uziemiony. Wychodzę w teren, to nie moja pierwsza akcja. Czuję się urażony.
Wyskoczył z auta i gdy tylko dziewczyna poszła jego śladem, zapytał:
- To jaki jest twój plan?
Odchrząknęła.
- Mój plan jest taki, by zakraść się tam i stworzyć plan na miejscu.
- SERIO? To twój plan?
- Masz lepszy?
Joel rozłożył ręce, poddając się.
- Powiedziałaś, że masz plan!
Alena minęła go i ruszyła w stronę płonącej fabryki.
- Chciałam, żebyś przestał truć dupę.
Rust zacisnął usta z irytacją.
- Zapowiada się pięknie - mruknął pod nosem, idąc jej śladem.

Udało im się zakraść bez niespodzianek do pierwszych kontenerów, stojących przed fabryką. Tworzyły istny labirynt, w który nie chcieli na razie wkraczać, obawiając się patroli. Joel zabronił też Alenie (musiał ją ciągle trzymać za rękę, by wiedzieć, gdzie była) wchodzenia na szczyty pudeł, bo niektórzy ich przeciwnicy mieli dziwne okulary; obawiał się, że mogli ją dzięki temu zobaczyć.
Największa grupa mięśniaków ODSN-u* trzymała w ryzach złapanych Przeobrażonych, część dobijała świadków w fabryce, kolejna duża grupa użerała się z tymi, którzy wciąż stawiali opór, zaś niewielka resztka przechadzała się, zataczając coraz większe kręgi wokół budynku.
Zobaczył, że za plecami złapanych w stronę obstawy idzie nie kto inny, jak Graham. Rozmawia z jednym z nich i uśmiecha się z irytującym zadowoleniem. Alena miała rację. Ten szmaciarz dostarczył ich wrogom Bóg wie ile informacji.
Musiał za to zapłacić.
Zobaczył wśród złapanych Niemowę, któremu założono dziwne urządzenie na szczękę. Rust podejrzewał jednak, że jego uszy mają się równie doskonale, co zawsze, dlatego powiedział cicho:
- Niemowa, słyszysz mnie?
Chłopak uniósł głowę i zaczął przeczesywać wzrokiem otoczenie. Musiał tego szybko zaprzestać, bo zwrócił na siebie uwagę, ale to wystarczyło Joelowi.
- Zdrajcą jest Graham. Powtarzam, zdrajcą jest Graham. Będziemy go usiłowali złapać. Musimy go złapać - urwał, by szybko przemyśleć sytuację. - Spróbujemy odwrócić od was uwagę, a potem zaatakujemy tych, co was trzymają. Priorytetem jest Hermes, ty, Zapałka, Smoker... - W tym momencie zauważył, że Zapałka leży bez ruchu, pobladły, tak samo jak Smoker. Musieli dostać pociskiem zamrażającym. Zaklął. Hermes był cały zakrwawiony, ale ogień się palił w jego oczach i Joel wiedział, że na nim może polegać. Patrzył na kolejnych złapanych. Kto da im największe szanse szybkiego wydostania pozostałych? Wprawdzie Hermes może ich szybko uwolnić, pytanie, jak uniknąć powtórki z rozrywki? Czy wiedza o tym, co ich czeka, wystarczy, by nie ponieśli znów porażki w starciu? - Czy poradzicie sobie, kiedy Hermes was uwolni?
Lekkie skinięcie głową i wyprostowanie pleców. Żołnierz za nim szturchnął go w ramię i zaczął coś do niego mówić.
- Zabijcie i zniszczcie broń. Za każdą kroplę krwi przelaną w fabryce - szepnął.
- Z kim rozmawiałeś? - zapytała cicho Alena.
- Niemowa. Unieszkodliwili nasze najlepsze asy. - Zacisnął zęby. - Wyrżnę ich wszystkich.
- Uspokój się. Co robimy?
- Potrzebujemy-
Przerwał mu szaleńczy kobiecy śmiech.
- PŁOŃCIE, SKURWYSYNY!
Krzyki, przekleństwa, nawoływania. Joel nie musiał się wspinać na kontener, by wiedzieć, kto robi takie zamieszanie. Uśmiechnął się tylko. Żołnierze ruszyli w stronę Mahy, która musiała dorwać w końcu swój miotacz ognia.
- Lecimy. - Skinął na Alenę i przystąpili do zasadzki. - Kocham tą dziewczynę - mruknął pod nosem z uśmiechem, widząc już teraz, jak Arabka stoi na kontenerze i podpala wrogów, sama unikając strzałów.




*ODSN - Organizacja Do Spraw Nadnaturalnych (nazwa robocza)
**okulary nie są na niewidzialność Aleny, ale mogą mieć inny sposób


2tlGTsD
"We are writers, my love. We don't cry.
We bleed on paper.”

Offline

#22 2017-07-11 20:51:31

Dolores
Kucyponek Jednorogi
Windows 7Chrome 59.0.3071.115

Odp: Others

140zo7l.jpg

Pierwszą zasadą sprawnie przeprowadzonego ataku nielicznej grupy (w tym przypadku dwóch osób) na uzbrojoną po zęby armię był element zaskoczenia. Joel i Alena spełniali ten warunek w stu procentach. Ludzie z ODSN najprawdopodobniej myśleli, że siedzą wraz z kilkoma innymi niedobitkami w siedzibie POPu i o niczym nie mają pojęcia. Prawdopodobnie kilkoro ludzi miało później przyjść i się nimi zająć. Szybko, sprawnie, bardzo boleśnie.
Drugą zasadą był odpowiedni moment na atak. Ten zagwarantowała im Arabka, która jakimś cudem dorwała się do miotacza ognia i zaczęła nim napieprzać w żołnierzy. Alena kojarzyła ją z sali treningowej w siedzibie, gdzie dawała innym nieźle popalić (dosłownie i w przenośni). Nie znała jej zbyt dobrze, właściwie nie wiedziała jak ma na imię, ale z tego co zauważyła, babka była niezła.
Kolejnymi były dyskrecja oraz skuteczność. Te dwie Rosjanka miała opanowane do perfekcji. Sprawnie przemknęła między kontenerami, unikając ludzi w podejrzanie wyglądających okularach. Chociaż wątpiła, by jej tu oczekiwali, to jednak wolała dmuchać na zimne. Mimo, że wokół panowało niezłe zamieszanie, Alena starała się poruszać najciszej jak mogła. Ostrożnie podeszła do strażnika pilnującego Niemowę. Wystarczył tylko jeden ruch i...
Żołnierz niespodziewanie odwrócił się, stając oko w oko z Aleną. Ich nosy niemalże stykały się. Ta chwila zdawała się trwać wieczność. Wszystko co miało miejsce potem, obrało zawrotną prędkość. Niemal machinalnie wyciągnęła nóż zza pasa strażnika i wbiła mu go w krtań. Kilkoro żołnierzy już biegło w ich stronę, przeładowując karabiny i wykrzykując do siebie jakieś komendy. Alena w ostatniej chwili pociągnęła Niemowę na ziemię. A potem rozległ się przeszywający krzyk.
Zabawa się zaczęła! Usta dziewczyny rozszerzyły się w pełnym satysfakcji uśmiechu, kiedy przemykała między niepotrafiącymi jej namierzyć żołnierzami. Wszystko przypominało domino - gdy przewróciło się jedno, za nim przewracały się kolejne. Tak samo było w przypadku tej akcji, wystarczyło uwolnić paru POPowców. To spowodowało lawinę. Alena wiedziała, że pozbawieni elementu zaskoczenia nie dadzą sobie rady z tak liczną grupą. W ciągu kilku chwil znalazła się w centrum całego zamieszania. Przez moment po prostu stała patrząc jak przed jej oczami przelatują pociski, a żołnierze stojący po obu stronach barykady ukazują pełnię swoich nadprzyrodzonych zdolności. To było na swój sposób niesamowite, móc stać i patrzeć na to. Ale ta chwila szybko została przerwana.
Młody chłopak, Daniel, z którym często trenowała biegł prosto na nią. Już miała zrobić krok w bok, gdy z boku jego głowę przebił pocisk. Krew trysnęła prosto na Alenę, rysując czerwienią nikły zarys jej sylwetki w powietrzu. Ciało chłopaka padło na ziemię, z górną częścią głowy rozerwaną na strzępy. Oczy Rosjanki rozszerzyły się. Spojrzała na martwe, zmasakrowane ciało, później na krew spływającą po jej dłoniach. Kątem oka zobaczyła jak Cain z szyderczym uśmiechem usuwa się w cień. Była wściekła. Teraz jedynym jej celem było dorwanie tego dupka i zrobienie z jego twarzy krwawej miazgi. Kipiąc ze złości podążyła za kretem, po drodze wyżywając się na każdym, kto wszedł jej na drogę. Już nawet nie miała powodu, aby być niewidzialną. W końcu krew na jej ciele wystarczająco dobrze pokazywała gdzie się znajduje.Ale zawsze pozostawała jej jeszcze telekineza.
I to właśnie jej użyła podczas bezpośredniego starcia z Cainem. Znalazła go w niewielkim pomieszczeniu, które jeszcze kilka godzin temu zapewne było toaletą, a teraz znajdowało się tam gruzowisko z rozbitymi umywalkami i kawałkami pokruszonych luster na podłodze. Alena stała na przeciwko byłego kolegi z drużyny, owinięta kurtką Daniela. Zmrużonymi oczami wpatrywała się w jego złośliwy uśmieszek, który nie znikał nawet wtedy, gdy wystające z ziemi rury owijały się wokół jego kostek.
- Wiesz, Alena... - zaczął swoim denerwującym tonem. - Zawsze cię lubiłem...
Zaśmiał się głośno i szaleńczo, kiedy Alena zakładała na palce wyciągnięty z kieszeni kastet.
- Wiesz, Cain... - uśmiechnęła się. - Pierdol się.
Jej pięść wbiła się w jego nos, wciskając go do środka czaszki.

* * *

Energiczne pukanie do drzwi rozległo się w pokoju.
- Alena, idziesz?! - krzyknął głos zza drzwi.
- Już!
Dopięła ostatni guzik koszuli, po czym raz jeszcze zerknęła w lustro nim wyszła z pokoju.
- Szef na ciebie czeka - poinformował ją Smoker.
Skinęła głową, po czym ruszyła za nim do gabinetu. Szef wywoływał w niej uczucie niepokoju za każdym razem, gdy go spotykała. Przerażała ją nie tylko jego postura, która sama w sobie mogła wzbudzić strach, ale przede wszystkim przenikliwe oczy mężczyzny. Tym razem przynajmniej była w stanie stać spokojnie. Na lekko rozstawionych nogach, z dłońmi splecionymi za plecami - jak żołnierz na warcie.
- ...niestosowanie się do poleceń, złamanie zakazów, kradzież auta z parkingu organizacji - w tym miejscu Joel spojrzał pytająco na stojącą niewzruszenie Rosjankę, podczas gdy Szef wymieniał dalej ich przewinienia. - Powinniście za to zostać wyrzuceni!
Oboje wzdrygnęli się słysząc jego słowa.
- Szefie, my nie mieliśmy wy... - zaczął Joel, ale został uciszony gestem dłoni.
- Ale gdyby nie wy, nie byłoby tutaj większości z nas, ani nie schwytalibyśmy prawdziwego szpiega. - Mężczyzna spojrzał znacząco na ich dwójkę. - Oficjalnie zostajecie przywróceni w szeregi pełnoprawnych członków POPu.
Przez chwilę żadne z nich nie wiedziało co powiedzieć.
- Dziękujemy - powiedziała w końcu Alena.
- Dziękujemy - powtórzył Rust.
- To wszystko, możecie odejść.
Oboje skinęli głowami i skierowali się do wyjścia. Dopiero, gdy drzwi się za nimi zamknęły, nerwy puściły i oboje poczuli ulgę.
- Byłem pewien, że nas wywali - zaczął chłopak. - Poważnie, myślałem, że...
Ale jego usta zostały zamknięte przez usta Aleny, która trochę za bardzo dała się ponieść emocjom. Gdy się od siebie odsunęli, stali jeszcze trochę niepewni tego, co się przed chwilą wydarzyło.
- Wybacz. - Na jej policzkach pojawiły się delikatne rumieńce.


Ja pierdolę, ale ameby.

Offline

#23 2017-07-11 20:55:00

Arbalester
Szeryf Depeszy
Windows 7Chrome 59.0.3071.115

Odp: Others

GSWMtlc.png

Silniki warczały wściekle, kiedy kierowca ich auta wciskał pedał gazu w podłogę. Obrazy za szybą pojawiały się i znikały w zawrotnym tempie; nie mógł skupić na niczym wzroku, chyba że na zabrudzeniach szkła. Plamach błota, pęknięciach. Krwi. W środku panowała cisza. Z tyłu na pace parę osób krzyczało z bólu. Jakaś dziewczyna o imieniu na M próbowała się nimi zająć. We wstecznym lusterku jeszcze widzieli płonący budynek. Joel miał pustkę w głowie. Nie pamiętał, co robił, nim wsiadł do auta. Jego umysł zatrzasnął drzwi na wydarzenia z akcji ratunkowej.
Słyszał pisk otwieranej bramy. Wjechali na parking. Wyskoczył z auta i pomógł zabrać do skrzydła szpitalnego rannych. Upewniwszy się, że nikt już więcej nie potrzebuje jego pomocy, poszedł do swojego pokoju. Po drodze ktoś próbował go zatrzymać, ale wyszarpnął się. Nic do niego nie docierało tak, jak powinno. Poszedł do toalety i opłukał twarz zimną wodą. Razem z nią spłynął brud i krew. Spojrzał na siebie w lustrze. Nie miał ani zadrapania, poza dziwną raną z boku głowy. To nie jego krew spływała teraz rurami. Przeniósł wzrok na swoje dłonie, wciąż zaczerwienione, wciąż zabrudzone.
Pamiętał.
Pobiegł wyjść komuś z walącego się budynku i widział dziesiątki ciał wewnątrz. Czuł smród dymu. Słyszał wrzaski. Wszedł do środka, zdejmując wcześniej koszulkę i buty. Otoczył ramionami ostatnich niedobitków i przeprowadził ich przez płomienie najlepiej, jak umiał. Potem roztrzaskał jednemu z żołnierzy głowę. Ten nacisnął spust broni, która podziurawiła Josie. Nawet go nie widziała; stała tyłem.
Josie, Mark, Leila, Robert, Kai, Sharon, Tanya, Kira, Wally...
Nie wiedział, kiedy zaczął krzyczeć, ani kiedy zaczął uderzać pięścią wiszące przed nim lustro. Oprzytomniał, kiedy zleciało na podłogę.
Podążył do Miriam krokiem lunatyka, wyjmując z palców i kostek odłamki. Usiadł grzecznie na krześle, czekając na swoją kolej, słuchając krzyków, złorzeczeń i płaczu.
Zamknął oczy.

Ktoś delikatnie potrząsnął jego ramieniem, wynurzając go na powierzchnię jawy. Przewrócił się na drugi bok i skupił wzrok na osobie przed nim. Cat pochylała się nad nim z zatroskaną miną. Jej nos wciąż się zrastał po złamaniu.
- Szef wrócił - powiedziała cicho.
Joel czuł, jak żołądek mu się skręca na myśl, że będzie musiał wkrótce opuścić bazę, opuścić POP. Pozwolił, by dziewczyna pomogła mu się podnieść. Miał lekki wstrząs mózgu i wciąż zdarzało mu się zachwiać. Odetchnął.
- Dzięki, poradzę sobie.
- Na pewno?
Nie rozumiał, skąd się brała od niej ta cała troska. Może wynikało to z tego, że widzieli się dziś prawdopodobnie po raz ostatni. Może była świadoma, że uratował im skórę, chociaż przez to go wywalą. Może niepokoiła ją ta pustka, która zatliła się w jego oczach. Nie wiedziała nawet, że duchy przeszłości rozszarpywały go od wewnątrz.
- Tak, na pewno.
Nie spieszył się z ubieraniem. Od powrotu właściwie nie spieszył się z niczym, a zwłaszcza z widywaniem się z ludźmi. Czasami, gdy za dużo osób pukało do jego drzwi, szedł do Niemowy i przesiadywał u niego, rozkoszując się błogą ciszą.
Jego ciało i głos działały automatycznie, jak zaprogramowane. Wydawało się, że zachowywał się normalnie, ale on sam czuł się, jakby wyszedł ze swojej skóry i szedł obok, obserwując. Tym, co go sprowadziło na ziemię, to słowa, które przedarły się przez szklaną kopułę wokół jego głowy. "Przywróceni". Ten wyraz wyleciał z ust szefa, popłynął ku niemu i wbił się ostrą krawędzią w wyciszającą bańkę, roztrzaskując ją na drobne kawałeczki. Wyszli z gabinetu, ale on wciąż nie do końca pojmował, co się wydarzyło.
Coś się nie zgadzało. Coś było nie tak. Miał niedosyt, poczucie niespełnienia.
Wtedy Alena przytknęła swoje wargi do jego. Na parę sekund wskoczył z powrotem do swojego ciała i jedynym, co czuł, było ciepło jej ust. Było to tak kojące, że nawet nie drgnął. Kiedy się odsunęła i speszyła, on powoli na powrót odklejał się od siebie samego, boleśnie, jak zrywany strup, w którym widać jeszcze włókniste połączenia ze skórą. Teraz patrzył na nią i słyszał wrzaski, widział ogień, widział...
- Przepraszam - szepnął i wszedł z powrotem do gabinetu. Oparł się o drzwi, a potem powoli podniósł wzrok na szefa.
- Gdzie byłeś? - zapytał cicho.
- Będziemy musieli wrócić do Ameryki.
Rust zacisnął zęby i odrzucając po drodze krzesło, stanął przed biurkiem.
- Josie, Mark, Leila, Robert, Kai, Sharon, Tanya, Kira, Wally... - zaczął wyliczać, dopóki szef nie huknął pięścią w szafkę, aż drzwiczki odskoczyły.
- Dokładnie wiem, kto zginął, Joel! Hara, Kresna, Amira, Stella, Dave, Jason Mały! Nie musiałem widzieć ich śmierci, by mnie teraz prześladowali!
- Ja widziałem ich śmierć! - zawołał Joel, uderzając się w pierś. - Ja wynosiłem ich z płomieni! Ja pozwoliłem, by podziurawili Josie, by zmiażdżyli Dave'owi czaszkę! Ja słyszę ich wrzaski i widzę ogień! Wszędzie ten pierdolony ogień...
Szef patrzył na niego chwilę ze wściekłością, a potem jakby nagle ochłonął. Wyprostował się.
- Dwójka moich dzieci zginęła. Poleciałem, by zapewnić im bezpieczeństwo i zawiodłem. Te skurwysyny je zamordowały. Rozcięli ręce i wrzucili do wanny... - urwał. - A potem wykorzystali moją nieobecność i wyrżnęli moją drugą rodzinę. Zapłacą za to. A ty nie wiń siebie. Zdrajca był w ostatnim miejscu, w jakim byśmy się go spodziewali. To powinna być dla ciebie nauczka, Joel. - Szef okrążył go i otworzył drzwi gabinetu. Alena już poszła. - Nie mamy tego luksusu, by obdarzać ludzi zaufaniem z góry, tyle mogą tylko zwykli, szarzy ludzie. My musimy się spodziewać od każdego, że może wbić nam nóż w plecy. Miałeś rację tym razem, ale to nie będzie trwało wiecznie.


2tlGTsD
"We are writers, my love. We don't cry.
We bleed on paper.”

Offline

#24 2017-07-11 21:04:41

Dolores
Kucyponek Jednorogi
Windows 7Chrome 59.0.3071.115

Odp: Others

140zo7l.jpg

- Przepraszam - ledwie słyszalnie szepnął koło jej ucha.
Alena skinęła głową, gdy Rust ponownie znikał za drzwiami gabinetu. Mimo to nie ruszyła się nawet o krok. Stała niewzruszenie opierając się plecami o ścianę, a zza drzwi dobiegały do niej strzępki rozmowy. Dopiero w momencie, kiedy usłyszała krzyki, wzięła głęboki oddech i oderwała się od ściany. Ruszyła wgłąb korytarza, w jej głowie wciąż pobrzmiewały usłyszane słowa:
Wrócić do Ameryki...

To było jedno z przyjemniejszych wspomnień jakie miała Alena. Pochodziło jeszcze z czasów, gdy przechodziła trening. W tamtym czasie sporo podróżowała. Często zmieniano jej nauczycieli, mało który dawał sobie z nią radę. W końcu trafiła do Chin, pod opiekę mistrza Mao. [tu będzie jakaś retrospekcja, ale nie chce mi się jej teraz wymyślać xD]

- W pojedynkę jesteśmy silni, ale działając razem nasze moce mogą stać się znacznie silniejsze - tłumaczył Giętki, podczas gdy Alena rozciągała się na drążku. - Twoja telekineza wzmocniona przez Barry'ego może być świetną bronią podczas walki wręcz. - Johnny odwrócił głowę w stronę Rosjanki zwisającej głową w dół. - Dałabyś radę podkręcić swój cios przez telekinezę?
Alena zwinnym ruchem znów znalazła się na ziemi, stając twarzą w twarz ze swoim rozmówcą.
- Jasne.
Upijając łyk wody z butelki, zaczęła iść przez salę. Kiedy stanęła na macie naprzeciw płonącego Zapałki, Giętki kontynuował swój wykład.
- Musisz uderzyć pod odpowiednim kątem i z właściwym natężeniem. Najlepiej, gdybyś w ogóle nie dotykała przeciwnika. Może lepiej zaczniemy, gdy Zapałka będzie w swojej bardziej normalnej formie...?
- Ej! - wcześniej wspomniany zrobił groźną minę.
Alena wywróciła oczami.
- Gotowy?
- Zależy na co, ska...
Nim zdążył dokończyć, fioletowowłosa wycelowała pięść w jego brzuch. Chwilę później po sali rozniósł się odgłos uderzenia, a zgaszony Zapałka odrywał się od ściany, wraz z resztkami pękniętego tynku.
- Kurwa... - jęknął, rozmasowując kark.
Alena strzeliła kostkami u rąk. Kilka osób spojrzało na nią z przestrachem, inne wyraziły szeptany podziw.
- Ładnie.
Odwróciła się, by stanąć twarzą w twarz z Cat. Jej wibrysy poruszały się. Alena założyła ręce na piersi.
- Jest sprawa, chodź.
Mimo, że Alena spędziła w POPie już trochę czasu, wciąż nie znała rozkładu siedziby zbyt dobrze. Dlatego nie wiedziała na co ma się przygotować, gdy Cat prowadziła ją w nieznajome tereny. Jeszcze bardziej zdziwiła się, gdy po otworzeniu drzwi zobaczyła spakowaną walizkę, komplet fałszywych dokumentów, pliki banknotów w różnych walutach,bilety lotnicze oraz perukę. Zaskoczona spojrzała na swoją towarzyszkę, posyłając jej długie pytające spojrzenie.
- Wynosimy się stąd - powiedziała Cat. - Masz pół godziny.
Trzaśnięcie drzwi oznajmiło jej wyjście.

Blond peruka lekko uwierała, dlatego Alena co jakiś czas sięgała do głowy, by ją poprawić. Przed nią było co najmniej kilka godzin lotu,które musiała jakoś przetrwać. Wbijała wzrok w paszport, który leżał na jej kolanach. Na czas podróży została Ekateriną Shishkovą, amerykańską studentką rosyjskiego pochodzenia. Kąciki jej ust były delikatnie uniesione, kiedy gładziła palcem okładkę paszportu. Przez chwilę zastanawiała się jak by to było naprawdę zostać studentką ze Stanów. Nigdy nawet nie chodziła do szkoły, nie wspominając już o uniwersytecie. Jej edukacyjna kariera skończyła się po kilku latach przedszkola, gdy...
- Przepraszam, czy mogę?
Wyrwana z zamyślenia spojrzała prosto w oczy Joela, który wskazywał miejsce koło niej.
- Tak, tak.
Wrzuciła paszport do małego plecaka, pełniącego rolę jej bagażu podręcznego i uśmiechnęła się miło do swojego sąsiada. W samolocie znajdowało się jeszcze kilkunastu przeobrażonych, ale większość z nich siedziała w oddalonych od siebie miejscach. Alena raz jeszcze przesunęła wzrokiem po wszystkich siedzeniach i gdy nie zauważyła nikogo znajomego, zabrała się za włączanie filmu.
- X-men? - zauważył Rust. - Ciekawy wybór.
- Ostatnio mam nastrój na takie.


Ja pierdolę, ale ameby.

Offline

#25 2017-07-11 21:05:51

Arbalester
Szeryf Depeszy
Windows 7Chrome 59.0.3071.115

Odp: Others

GSWMtlc.png

Once I was seven years old my momma told me
Go make yourself some friends or you'll be lonely
Most of my boys are with me, some are still out seeking glory
And some I had to leave behind, my brother I'm still sorry

Od rana nie mógł niczego przełknąć, chociaż w brzuchu aż boleśnie mu burczało. Na śniadaniu dziobał jajecznicę widelcem, aż mdłości doprowadziły do tego, że odsunął od siebie talerz i wyszedł, nie zważając na to, iż Johnny był w połowie opowiadania mu jakiejś historii. Nie widział, jak wszyscy patrzą na siebie pytająco za jego plecami. Zatrzasnąwszy za sobą drzwi od pokoju, przysiadł na skraju łóżka i próbował opanować kapryśne ciało. Gdy uniósł dłonie, zobaczył, że drżą. Skrył w nich twarz. Aby wziąć się w garść, nie mógł o tym myśleć, ale nic innego nie chciało wypełnić jego umysłu. Robienie listy rzeczy do spakowania też nie pomogło; posiadał zaledwie parę własnych, w tym te, które boleśnie przypominały mu o poprzednim życiu; nie tyle tym sprzed Przemiany, co z całego okresu, gdy przebywał w swej ojczyźnie. Nawet dobre wspomnienia powodowały tylko tyle, że rozrywały hakami szwy ran, które tak długo i starannie zszywał. Patrzył na prostokątny kawałek najzwyklejszego betonu. Dwa odciski palców. Do tej pory trzymał go na dnie szuflady w szafce, z której w ogóle nie korzystał. Teraz na widok przedmiotu ścisnęło mu się gardło.
Pukanie.
- Gotowy? - Cat przecisnęła głowę przez uchylone drzwi. Jej wzrok przesunął się na beton w dłoni Joela. Nie znała jego historii, ale wiedziała, kogo dotyczy, ponieważ los zetknął ich na długo przed tym, jak rozpoczęli pracę w POP-ie. - Nie będzie tak źle, zobaczysz. - Uścisnęła jego ramię pokrzepiająco. - Na początku będzie nieprzyjemnie, ale szybko minie.
- To samo myślałem o koszmarach.
- To co innego.
- Czyżby? - jego głos ociekał goryczą. - Widziałaś się w ogóle ze swoimi rodzicami?
- Nie było czasu. - Cat odwróciła wzrok.
- A teraz wyjeżdżamy.
- Teraz wyjeżdżamy - powtórzyła cicho.
- Ja tak nie mogę.
- To twoja decyzja, Joel. - Wzruszyła ramionami. - Tylko nie zapomnij o powodzie, dla którego się przenosimy.

- Witamy na pokładzie, panie Collins.
Zamyślony, początkowo zapomniał się, iż teraz jego imię brzmiało Nathan Collins. Uśmiechnął się przepraszająco do kobiety sprawdzającej bilety lotnicze i pospiesznie odebrał od niej dokument. Ze wszystkich ich towarzyszy, którzy mieli miejsca rozrzucone po całym samolocie, jemu się trafiło akurat obok Aleny. Zaklął w myślach i dosiadł się do niej. Po krótkiej wymianie zdań wyciągnął do niej rękę.
- Nathan.
Przez chwilę patrzyła skołowana na jego dłoń, zanim ją uścisnęła.
- Ekaterina.
- Co cię sprowadza do Ameryki, Ekaterino? Praca?
Wydobywając z siebie kolejne słowa zorientował się, że w jakiś sposób odczuwał coraz większą ulgę. Zajmował część swoich myśli i skupiał się na czymś innym, niż ciągłe zamartwianie.
- W pewnym sensie. A ciebie?
- Pierwsza wizyta? - odbił prędko pytanie.
- Tak, pierwsza. Jestem bardzo ciekawa, co tam zobaczę...
- Piękny kraj, jeśli się wie, gdzie patrzeć. - Uśmiechnął się nerwowo, czując, jak wnętrzności jak przyczepione do podłoża próbują zatrzymać resztę ciała, unoszonego przez samolot.
- Wychowałeś się tam?
Zamknął oczy, dając sobie chwilę, nim obrócił głowę w jej kierunku. Patrzyła na niego pytająco, z zaciekawieniem. Jej kąciki uniosły się lekko w górę, co miało chyba go zachęcić.
- Tak - odpowiedział krótko, po czym wyciągnął z plecaka słuchawki. - Przepraszam, jestem zmęczony...
- Nie, to ja przepraszam, wścibska jestem.

Wyszedł na zewnątrz i uderzyła w niego fala gorąca. Zewsząd słyszał amerykański akcent, slang i dziesiątki akcentów z całego świata. Mieszanka wszelkich ras przelewała się przed jego oczami, większość w biegu, niektórzy na spokojnie żegnali się z rodziną, znajomymi. Gdzieś jakaś kobieta przytulała ogromnego psa. Nie znał nikogo, a jednak wszyscy wydawali się dziwnie znajomi.
Każdy miał inny przydział czasowy na przyjazd do bazy wypadowej. On miał dwa dni wolne i ponieważ sam mógł wybrać sobie hotel, miał mieszkać w czymś niezbyt drogim, ale czystym. Pojechał tam najpierw zostawić swoje bagaże, a potem postanowił zalegnąć w jakiejś knajpie.
Stał na ulicy i rozglądał się. Nowy Jork. Oczywiście, że to musiało być tutaj. Pnące się w niebiosa wieżowce i zabiegani ludzie rozmawiający przez telefon lub w niego zapatrzeni. Artyści porozrzucani po różnych rogach ulic z większym lub mniejszym tłumem ich otaczającym. Po niedługiej chwili marszu jego krok dostosował się do rzeki ludzi. Założył słuchawki i włączył playlistę, której nie miał odwagi puścić, odkąd stąd wyjechał. Pierwszy utwór sprawił, że na jego twarzy pojawił się uśmiech. Minął deskorolkarzy, nie dając się sprowokować wyzwaniem; najwyraźniej o nim nie zapomnieli. Wszedł do knajpy, gdzie serwowali najlepsze burgery z frytkami, jego ulubione od dziecka. Wziął na wynos i usiadł na schodach przed jakimś biurowcem. Obok znajdował się ekskluzywny sklep sportowy. Zobaczył, jak zatrzymuje się pod nim auto, a potem wysiada z niego mężczyzna i jego gdzieś dziesięcioletni (prawdopodobnie) syn ze spuszczoną głową. Ojciec mówił coś do niego, jakby pocieszał, ale chłopiec dalej był smutny. Wtedy ktoś wyniósł ze sklepu rower z kokardką na ramie i nagle chłopiec się rozpromienił, obejrzał prezent i ze łzami w oczach przytulił do taty. Joel z trudem przełknął ostatni kęs burgera.
Chciał już pracować w bazie.


2tlGTsD
"We are writers, my love. We don't cry.
We bleed on paper.”

Offline

#26 2017-07-11 21:08:06

Dolores
Kucyponek Jednorogi
Windows 7Chrome 59.0.3071.115

Odp: Others

140zo7l.jpg

Do rozpoczęcia pracy w bazie zostało jeszcze trochę czasu, a Nowy Jork kusił zapachem bajgli z guacamole i świeżo parzonej kawy. Dlatego już następnego ranka po przyjeździe Alena, wyposażona w typowo Nowojorskie śniadanie kupione w małym barze naprzeciwko hotelu, weszła w tłum ludzi wyglądających nie mniej nietypowo niż ona. Fioletowe włosy nieszczególnie rzucały się tu w oczy. Po przejściu zaledwie dwustu metrów zdążyła zauważyć trzy osoby o równie mało typowych fryzurach (dwie dziewczyny: jedną z różowymi włosami, drugą z szaro-fioletowym ombre i chłopaka z zielonym irokezem). Jej europejska uroda także nie była tutaj czymś tak nietypowym, jak była w Tokio. Mogła swobodnie wmieszać się w tłum, wsłuchiwać w odgłosy miasta i wdychać zapach typowy dla tej metropolii. Nawet nie patrzyła, gdzie idzie. Nogi same ją wiodły, jakby w mięśniach zapisana była trasa do tego miejsca. Kiedy znalazła się w Chinatown, jej ciałem wstrząsnął delikatny dreszcz, a kąciki ust delikatnie się uniosły. Poczuła trochę jakby wracała do domu po bardzo długiej nieobecności, choć miejsce, do którego zmierzała, nie przypominało domu w żadnym stopniu.
Odruchowo skręciła w jedną z ocznych, mniej uczęszczanych uliczek. Było tu nieco chłodniej niż przy głównych ulicach. Z oddali słychać było szum miasta, kilka osób krzyczało coś po chińsku, z pobliskiej smażalni ryb wydobywał się nieprzyjemny odór. Alena przyspieszyła kroku, aż znalazła się przed niewielkim sklepem z pamiątkami. Ten sam stary, czerwony szyld ze złoconymi literami przywołał wspomnienia momentu, gdy znalazła się w tym miejscu po raz pierwszy.

Była późna jesień. Niedawno padał deszcz, bo wszędzie było pełno kałuż, a z rynny kapała woda.
Kap. Kap. Kap.
Silna męska dłoń zacisnęła się na ramieniu szesnastoletniej Aleny. Wszystkie jej mięśnie były napięte, stała w lekkim rozkroku, zaciskając pięści za plecami. Czujnie obserwowała otoczenie: ludzi wychodzących ze smażalni ryb, przechodniów, trzydziestoletnią Chinkę w różowym futerku i błyszczących sandałach na obcasie, która najwyraźniej zarabiała na ulicy. Była gotowa do ataku w razie potrzeby.
- Spokojnie... - szepnął mężczyzna do jej ucha. - Tu nic nam nie grozi.
Jak na zawołanie wszystkie mięśnie Aleny rozluźniły się. Nieznacznie skinęła głową. Jej spojrzenie stało się mniej podejrzliwe, teraz raczej z ciekawością obserwowała otoczenie. Kolorowe neony, zmęczone twarze ludzi, chińską porcelanę za sklepową witryną...
- Gdybyś kiedykolwiek czegoś potrzebowała, możesz zgłosić się tutaj. Pan Chang zawsze ci pomoże.

Alena nacisnęła klamkę. Odgłosy dzwoneczków obwieściły jej przybycie i w tym samym momencie z zaplecza wyszedł niski staruszek. W jego oczach pojawił się przelotny błysk, gdy ujrzał w progu fioletowowłosą dziewczynę. Rozpoznał ją. Wiedziała to, chociaż nie dał tego po sobie poznać.
- W czym mogę pomóc?


Ja pierdolę, ale ameby.

Offline

#27 2017-07-11 21:09:10

Arbalester
Szeryf Depeszy
Windows 7Chrome 59.0.3071.115

Odp: Others

GSWMtlc.png

Obudził się z potwornym bólem głowy. Nie do końca pamiętał, co robił poprzedniego wieczoru. Mózg podsuwał mu krótkie przebłyski kolejnych szotów tequili, zaczepiających go obcych ludzi, których twarze mu się rozmazywały. Nie wiedział, czy od upojenia, czy to tylko kwestia pamięci.
Dzwonek telefonu wwiercił mu się w uszy w sekundzie, gdy rozbrzmiał. Rzucił się, by go szybko wyciszyć. Na ekranie z trudem rozczytał numer Zapałki. Odebrał połączenie ze złym przeczuciem zjadającym go od środka.
- Halo?
- ... Nate?
- Przy telefonie.
- Stary, mam problem. Mam kurwa przepierdolone.

Joel chodził po wielkim salonie w tę i z powrotem, próbując w ten sposób zużyć energię, aby nie zamordować towarzysza. Ze zdenerwowania czuł, jak skóra pokrywa mu się w przypadkowych miejscach cienką warstwą tytanu. Zapałka nie spuszczał z niego oka, co jeszcze bardziej działało mu na nerwy.
Zatrzymał się.
- Opowiedz mi jeszcze raz, jak to było.
- Chciałem trochę koki...
- Trochę - przerwał mu, kiwając głową.
- Na zapas... - Chłopak podrapał się po nosie. - Ale nie miałem kasy... Gościu się wkurzył... No i się pobiliśmy.
- Chciałeś powiedzieć: "pobiłem go". Przyfajczyłeś mu też dupę?
Cisza.
- Oczywiście, kurwa, że tak. - Rust uniósł głos. - Czy używasz czasami mózgu?! - Walnął pięścią w pobliski stolik, który wydał z siebie skrzypnięcie protestu. - Jak się nazywał koleś, którego pobiłeś?
- Nie pamiętam dokładnie... Średni wzrost, niebieskie oczy, ciemne włosy? Miał taką bliznę dziwną przy ustach. Ksywę miał jak dla laski.
Na te słowa Joel ukrył twarz w dłoniach. Gorzej być nie mogło.
- Nikki?
- Tak. - Zapałka chyba zorientował się w sytuacji, bo zapytał niemrawym głosem: - Może zadzwoń do Aleny...?
- Nie ma takiej opcji. Nie wciągniemy w to nikogo więcej. - Odwrócił się do niego. - Jeśli jeszcze nie wyczaili, gdzie się zatrzymałeś, zrobią to wkrótce. Nie mogą z tobą nikogo zobaczyć, rozumiesz? Bo za tą osobą polezą.
- Daj spokój. - Ciemnoskóry roześmiał się nerwowo. - Przecież to tylko dupek sprzedający dragi...
- Nie. To dupa szefa jednego z większych gangów. Czasem wychodzi w teren. - Zaklął. Zamknął oczy, odetchnął. Czuł tyle wściekłości, ile strachu, o niego, o misję i o pozostałych, bo jeśli tylko go z kimś zobaczą... - Nie wiem, co robić - przyznał.
- Przecież to nie jest tak, że nie mogę stąd ruszyć dupy.
- To właśnie dokładnie tak jest. - Rust wymierzył w niego palcem i zgromił wzrokiem. - Jesteśmy w samym centrum biznesu, w którym oni pływają.
- Nie spodziewają się mnie tam zobaczyć.
- Może i nie, ale mogę cię zapewnić, że wszyscy już wiedzą, jak wyglądasz.
Zapałka wstał, drapiąc się po karku. W końcu wyjął komórkę z kieszeni.
- Dzwonię do Aleny.
- Nie ma mowy! - warknął i szarpnął się, żeby zabrać mu telefon, ale tamten odskoczył. - Nie słyszałeś, co powiedziałem?!
- Luzuj majty - prychnął Zapałka. - Tylko do niej dzwonię. Chcę, żeby poszukała dla nas Ducha.
Joel spojrzał na niego mocno skołowany.
- Co?
- Nie słyszałeś nigdy o Duchu? - Ponieważ chłopak nadal patrzył na niego jakby postradał zmysły, wytłumaczył: - Gościu, który potrafi się dematerializować i materializować na zawołanie? Nie robi puff, jak Smoker, nie można go dotknąć. Widzisz go tylko w odbiciu.
- I chcesz go znaleźć, bo...?
- Bo może się co nieco nauczył i potrafiłby zdematerializować mnie.


2tlGTsD
"We are writers, my love. We don't cry.
We bleed on paper.”

Offline

#28 2017-07-11 21:18:42

Dolores
Kucyponek Jednorogi
Windows 7Chrome 59.0.3071.115

Odp: Others

140zo7l.jpg

Drzwi pokoju hotelowego otworzyły się z impetem a do środka wrzucony został młody mężczyzna. Miał na sobie ciemne ubranie, a przydługie włosy zakrywały jego twarz. Za nim weszła Alena w blond peruce, którą ściągnęła, gdy tylko zamknęła za sobą drzwi. Rzuciła ją na ziemię koło mężczyzny i opadła na fotel, nogi zarzucając na stolik do kawy. Joel i Zapałka patrzyli na nią bez słowa. Gość na podłodze jęknął, podniósł się powoli a zza włosów wynurzyła się twarz, jaką większość ludzi mogła zobaczyć jedynie po drugiej stronie lustra. Dwóm członkom POPu na usta cisnęło się tylko jedno słowo:
- Jak?! - krzyknęli jednocześnie a Alena uśmiechnęła się tylko tajemniczo.

Aby odpowiedzieć na to pytanie trzeba cofnąć się kilka godzin wstecz, do pokoju w innym hotelu, w dzielnicy SoHo, gdzie Alena leżała na łóżku ubrana jedynie w cienki szlafrok. Obok niej leżało płaskie pudełko z pozłacanym wzorkiem chińskiego smoka. Na pierwszy rzut oka można było pomyśleć, że zawiera chińską suknię z delikatnego jedwabiu lub ekskluzywną bieliznę. Jednak jego zawartość była o wiele bardziej zaskakująca, bowiem znajdował się w nim strój z cienkiego materiału, idealnie dopasowujący się do kształtu ciała właścicielki i absorbujący jej nadnaturalną zdolność bycia niewidzialnym. Alena gładziła opuszkami palców pudełko, zastanawiając się kiedy będzie mogła wypróbować nową zabawkę w akcji. Nie spodziewała się, że okazja ku temu nadejdzie wraz z dzwonkiem telefonu.
- Słucham?
- Alena... - usłyszała po drugiej stronie głos Zapałki. - Mamy problem. Znaczy, ja mam problem...
Otworzyła szerzej oczy i podniosła się do pozycji siedzącej słysząc o co prosi kompan z organizacji.
- Znaleźć kogo?! - krzyknęła.
- No, Ducha...
Uderzyła otwartą dłonią w czoło. Zapałka chciał by dokonała niemożliwego, a to nie Alena była od cudów. Jej poprzedni zespół szukał go miesiącami a i tak ciągle trafiali w martwy punkt. Musiała się nieźle nad tym zastanowić...
- Dobra - odpowiedziała w końcu i rozłączyła się.
Rzuciła telefon na łóżko. Westchnęła ciężko a potem spojrzała na pudełko. Nadal wydzielało delikatną woń kadzidełek, taką jaka unosiła się w sklepiku, w dzielnicy Chinatown. Nikt nie spodziewał się, że na zapleczu zamiast bel materiałów czy chińskiej porcelany, za opisanymi po chińsku skrzyniami z amunicją, znajdują się drzwi do innego świata. Pierwsze pomieszczenie zajmują dwa rzędy stołów z komputerami, przy których zwykle siedzą młodzi ludzie o różnym pochodzeniu. W dalszych pomieszczeniach mieszczą się laboratoria. Właśnie w jednym z nich Alena spędziła poprzednie popołudnie, podczas którego dopracowywano projekt jej stroju. Nie był to nowy projekt, został zlecony już dawno, ale prace zostały przerwane tuż po wyprodukowaniu prototypu. Teraz pan Chang mógł dokończyć swoje dzieło, które Alena właśnie trzymała w rękach. Strój miał ciemny kolor i zrobiony był z syntetycznego materiału przyjemnego w dotyku. Zakrywał niemal całe ciało za wyjątkiem głowy, przedramion i dłoni, i spokojnie można go było nosić pod ubraniem, co zrobiła Alena. Zasłoniła strój ciemnymi jeansami i bluzą, a włosy zakryła peruką, po czym wyszła z hotelu. Jedną ręką stukała w telefon, zaś drugą machała na taksówkę.
W darknecie można było znaleźć nie tylko informacje na temat handlu narkotykami, bronią czy ludzkim towarem, ale także miejsca pobytu osób poszukiwanych przez policję czy rząd. Dwie godziny później Rosjanka znajdowała się w starym magazynie na przedmieściach, gdzie ostatnim razem widziano osobnika opisem przypominającego Ducha. Alena wzięła głęboki wdech i ruszyła do środka olbrzymiej hali.
- Kici kici, skurwysynu...

Samo znalezienie Ducha nie było łatwe, schwytanie go - jeszcze mniej. Alena czekała. Wykazywała się niewysłowioną cierpliwością, nawet ja na nią. Czaiła się jak kocica polująca na mysz. Rejestrowała każde przemknięcie cienia Ducha w kałuży wody, czy kawałku brudnego lustra. Powoli wtapiała się w tło, stawała się jednością z otoczeniem, stawała się dosłownie niewidzialna. A kiedy Duch poczuł się na tyle bezpiecznie, by znów się zmaterializować... Uderzyła. Kawałkiem metalowej rury o podstawę czaszki. Duch padł jak długi na brudną posadzkę, a wokół niego uniosła się chmura kurzu. Alena czuła satysfakcję, gdy związywała jego ręce za pomocą opasek uciskowych. Czuła ją także w momencie, gdy z triumfalnym uśmiechem przyprowadziła swojego samozwańczego zakładnika do kolegów z POPu.
- O kurwa... - szepnął Zapałka. - Ty serio to zrobiłaś.


Ja pierdolę, ale ameby.

Offline

#29 2018-11-30 00:18:35

Arbalester
Szeryf Depeszy
Windows 7Chrome 70.0.3538.110

Odp: Others

GSWMtlc.png

igP7jsl.pngKiedy Alena przybyła wraz z ich potencjalnym zbawicielem, chłopcy siedzieli po dwóch stronach pokoju, zwróceni do siebie plecami. Joel po drzemce zastał na stoliku jeden wielki syf, co zapoczątkowało półtora godzinny wykład o nieodpowiedzialności Zapałki.
igP7jsl.png- Używasz czasem tego swojego ptasiego móżdżku do myślenia o kimś innym niż o sobie? Nie masz kurwa bladego pojęcia, w co nas możesz wjebać. Ci ludzie się nie pierdolą jak twoi koleżkowie z osiedla! Jak trafisz na zły dzień, to przy dobrych wiatrach odetną ci łapy! A jak dowiedzą się, co w trawie piszczy i zwęszą na tym biznes, to jeszcze zaczną nas szantażować. Ty skończony...
igP7jsl.pngW tym momencie przestał, walnął jedną z puszek po energetykach o ziemię i zasiadł na pufie. Minęło pół godziny i zdążył trochę ochłonąć, ale ciężka atmosfera nadal wisiała w powietrzu. Choć Joeal był zadowolony, że Alena znalazła Ducha, obawiał się, co dalej. Widział to jako krótkofalowe rozwiązanie. Mafiozi łatwo nie zapominają, a jeden z ich organizacji teraz znalazł się na ich celowniku, kiedy nie powinna w ogóle przyciągać do siebie uwagi. Żadnej. Zapałka zaś to nie typ człowieka, który łatwo wtapia się w tłum.
igP7jsl.png- Czego chcecie? - ponuro warknął Duch. - Skończyłem z kradzieżami.
igP7jsl.png- Potrzebujemy twojej pomocy - wytłumaczyła mu dziewczyna, kładąc nacisk na ostatnie słowo.
igP7jsl.png- Pomocy? - prychnął, bystro rozglądając się po pomieszczeniu, prawdopodobnie szukając drogi ucieczki. Joel zastanawiał się, jakie ograniczenia posiadała jego moc. - Co się wiąże z tą "pomocą"?
igP7jsl.pngRust wstał z pufy, kucnął przed porwanym. Wbrew temu, co sobie o nim wyobrażał, Duch był niewysokim, krępym chłopakiem, o żałosnym zaroście gimnazjalisty i w koszulce z nerdowym napisem. Znoszona szara bluza nosiła ślady wielu niechlujnych posiłków, a twarz ostrego trądziku z okresu dojrzewania.
igP7jsl.pngAle jasne oczy patrzyły bystro.
igP7jsl.png- Słuchaj. Ten czarny debil, co tam siedzi, sprał Nikkiego. Wiesz, kto to?
igP7jsl.pngSkinięcie głową.
igP7jsl.png- Więc nie muszę ci tłumaczyć, czego od ciebie chcemy.
igP7jsl.png- Nie, chyba nie do końca rozumiem.
igP7jsl.png- Chcemy, żebyś zdematerializował Zeke'a.*

igP7jsl.png- Jesteś tam, Nate?
igP7jsl.pngJoel siedział na masce czyjegoś wozu, prawdopodobnie za blisko budynku, ale tego dnia mocno świeciło słońce i wszystko wydawało się dobre i niewinne. Promieniami zalewało Nowy Jork, wydobywając z niego to, co najlepsze, a kryjąc surowość i biznesowy pęd gdzieś za fasadą kolorowych liści i uśmiechniętych twarzy. Ciepły wiatr niósł ze sobą zapach słodkich wypieków z pobliskiej piekarni i jak dyrygent przewodził muzyką koron drzew, w którą wkradały się śmiechy młodzieży wychodzącej ze szkoły i popis głośników auta jednego z uczniów. Joel zaciągnął się powietrzem, zapachem, atmosferą, pozwolił wkraść się ulotnemu spokojowi, choćby i na chwilę.
igP7jsl.pngWyszła ze szkoły w towarzystwie dwóch uczennic. Dyskutowała z nimi gorąco, swoim uśmiechem i lśniącymi oczami (z tej odległości wcale nie widział, czy są lśniące, ale tak to sobie wyobrażał) wpasowując się idealnie w poetykę tego dnia. Zszedłszy ze schodów jeszcze chwilę rozmawiała z dziewczętami, aż w końcu odeszła. Zrobiła jednak parę kroków i przystanęła, spojrzała w niebo. Dłoń przyłożyła do czoła, podczas gdy druga trzymała kurczowo gruby notes. Ruszyła dalej, do starego samochodu i pomimo jego nie budzącego zaufania wyglądu, ona wsunęła się do niego z wprawą i pewnością. Silnik zawył ociężale, kiedy przekręciła kluczyk w stacyjce. Patrzył, jak powoli wycofuje, bardzo ostrożnie, a potem wyjeżdża z parkingu.
igP7jsl.png- Nate?
igP7jsl.png- Jestem.
igP7jsl.png- O której dokujesz?
igP7jsl.pngJoel zerknął w górę, gdzie na niebieskim niebie fruwały puszyste chmury. Nabrał ochoty na watę cukrową.
igP7jsl.png- Za dwie godziny.
igP7jsl.png- Ja wieczorem.
igP7jsl.pngMoże jest niedaleko jakaś cukiernia?
igP7jsl.png- To do zobaczenia.
igP7jsl.png- Mmm-m.

igP7jsl.pngBudynek mógłby stać w najpiękniejszej dzielnicy, wśród gór, rzek, zwierząt. Mógłby zostać odmalowany, a szyby w okna wstawione na nowo. Można by mu całą stolarkę wymienić, ulicę wokół posprzątać.
igP7jsl.pngI nadal byłby to kawał paskudnej architektury. Najwyraźniej jej wygląd na tyle odstraszał ludzi, że przeznaczono ją pod rozbiórkę, ale nikt nawet rozwalić tego nie chciał, bo ponoć stało to już tu od wielu lat nietknięte, jak zresztą wiele innych budowli w okolicy. Ten synonim rozkładu i brzydoty właśnie został ich nową bazą.
igP7jsl.pngJoel naciągnął mocniej kaptur na głowę, kiedy zobaczył po drugiej stronie skrzyżowania przemykający cień. Gdzieś w oddali biły się koty, drąc wniebogłosy. Uroczo, pomyślał, kierując się na tyły budynku. Tam stanął przed niewielkimi stalowymi drzwiami z okienkiem. Nie byli pierwszymi, którzy założyli na tym terenie nielegalną grupę lub prowadzili przestępczą działalność. Zapukał raz, trzy razy szybciej, raz, dwa razy szybciej. Po chwili płytka okienka od wewnątrz odsunęła się na bok, a w powstałej dziurze pojawiły się czarne oczy bez białek. Joel w ostatniej chwili powstrzymał się od niepochlebnego grymasu. Nie znał osoby, ale uważał, że to raczej kiepski wybór na strażnika drzwi.
igP7jsl.png- Joel Rust.
igP7jsl.pngCzarne oczy obleczone czarną skórą patrzyły na niego bardzo długą chwilę bez mrugnięcia, aż wreszcie płytka wróciła na miejsce, a drzwi stanęły otworem. Chłopak odetchnął w duchu, zerkając na odźwiernego. Był to barczysty ciemnoskóry mężczyzna w stroju równie czarnym, co jego oczy. Pozbawione powiek. Tak, były pozbawione powiek; wcześniej przyjął to za jakieś złudzenie, ale nie. Przeszedł go dreszcz.
igP7jsl.pngW środku rudera zabita deskami prezentowała się o wiele lepiej, ale widać na pierwszy rzut oka, że to tymczasowe rozwiązanie - w niczym nie przypominało to ich bunkra w Tokio. Nie spodziewał się tego po sobie, ale nawet za nim tęsknił. Tutaj rozwalające się ściany i dziury w sufitach sprawiały, że czuł się... kruchy. Ku ironii jego mocy. Nie wyobrażał sobie jednak, by mógł przeżyć zawalenie budynku na głowę.
igP7jsl.pngOdpędził od siebie czarne myśli, wołając Cat, którą dostrzegł przy jednym ze stanowisk komputerowych. Objęli się mocno, jakby od ich ostatniego spotkania minęły lata, a nie dni. Odsunąwszy się od niego, dziewczyna rąbkiem rękawa otarła pojedyncze łzy.
igP7jsl.png- Widziałeś mamę?
igP7jsl.pngJoel uśmiechnął się lekko, ale boleśnie.
igP7jsl.png- Bardzo chciałem do niej podejść - wyszeptał, zwieszając głowę. - Żeby chociaż wiedziała, że... Wiesz?
igP7jsl.png- Wiem.
igP7jsl.pngCat potarła jego ramię w geście wsparcia, a drugą ręką z kieszeni w bluzie wyjęła cukierki.
igP7jsl.png- Masz ochotę?
igP7jsl.png- Zawsze. - Wrzucił do ust miętusa. - Zapałka się zjawił?
igP7jsl.png- Aha - potwierdziła kocica, cmokając landrynką. - Razem z tym drugim. Szef jest wściekły.
igP7jsl.png- Wyobrażam sobie. Z Duchem niestety nie było innego wyjścia. Musiał się trzymać blisko, żeby utrzymać dematerializację - tłumaczył Joel, podążając za Cat pokazującą mu kolejne "pomieszczenia". W wielu miejscach pozostały jedyne słupy konstrukcyjne, a strefy rozdzielały prowizoryczne ekrany z płacht materiałów. Wyglądało to bardziej na obozowisko emigrantów.
igP7jsl.png- Na razie chłopaka przetrzymujemy wbrew woli. Black Eye twierdzi, że można go przekonać.
igP7jsl.png- Właśnie, co to za gość?
igP7jsl.pngDziewczyna wzruszyła ramionami, wsuwając się do otwartego pomieszczenia, wyglądającego na laboratorium w fazie tworzenia. Stały tam dwa biurka i regał, pełno kartonów w różnych miejscach i jedynie wyciągnięty z tych pudeł sprzęt wydawał się być na miejscu. Facet pochylający się nad jakimś naczyniem odwrócił się na zawołanie Cat i przyjął od niej jakąś saszetkę.
igP7jsl.png- Umie wyczuwać intencje, czy coś - odpowiedziała, wracając do oprowadzania. - Sama dokładnie nie wiem.
igP7jsl.png- Ciekawe, czy wyczytał ze mnie, że mam intencję zabić Zapałkę.

*nowa tożsamość Zapałki


2tlGTsD
"We are writers, my love. We don't cry.
We bleed on paper.”

Offline

Użytkowników czytających ten temat: 0, gości: 1
[Bot] claudebot

Stopka

Forum oparte na FluxBB

Darmowe Forum
therichteam - ukladsterujacy - dizilandia - austro-wegry - bankpylife