Opowiadania grupowe - forum Depesza

Opowiadania grupowe

Nie jesteś zalogowany na forum.

#1 2019-07-22 22:13:45

Arbalester
Szeryf Depeszy
Windows 7Chrome 75.0.3770.142

Faith, Power and People

woo-chul-lee-11.jpg?1495674479

W tym miejscu można poznać postacie drugoplanowe z uniwersum Faith and Power.

Imienna lista postaci posegregowanych według pochodzenia

Laquia:

Gyengye:

Rarikha:

Wezoshu:


2tlGTsD
"We are writers, my love. We don't cry.
We bleed on paper.”

Offline

#2 2019-07-22 22:36:28

Arbalester
Szeryf Depeszy
Windows 7Chrome 75.0.3770.142

Odp: Faith, Power and People

tumblr_pd3gcpAWDD1uy4xxuo1_1280.jpg

Królowa Laquii, Meiadia "Widząca" Nakanaela, Pogromczyni Fal, Wielka Reformatorka

Meiadia zasiadła na tronie, dziedzicząc go w wieku zaledwie dwunastu lat. Przydomek Widzącej, jaki otrzymała, mógłby wydawać się ironiczny, biorąc pod uwagę chorobę, z jaką się urodziła - ogromną wrażliwość wzroku na światło. W ciągu dnia musiała osłaniać oczy, zaś w bezchmurne, jasne noce kryła się za ciemną koronką. Jak i u innych osób, których jeden ze zmysłów kulał, i u Amaru słuch rozwinął się bardziej, niż u przeciętnego człowieka, ale źródło jej przydomka pochodziło od talentu do odczytywania ludzi oraz ich charakteru. Wzrok zastępował jej król, przyrzeczony niedługo po objęciu tronu. Nie odstępował królowej na krok, pełniąc funkcję Prawej Ręki. Poczęli córkę, teraz ośmioletnią oraz drugie dziecko, jeszcze rosnące w brzuchu królowej.
Swoje tytuły zdobyła uczestnicząc w długich zamorskich wyprawach do innych Wysp, zacieśniając i poprawiając z nimi stosunki, co zaowocowało przede wszystkim bogatszą wymianą handlową oraz naukową. Dąży także do zakopania topora wojennego z Rarikhą. Wraz z tamtejszą cesarzową Ariesixis spotkały się na neutralnym gruncie i przedyskutowały przyszłość relacji ich Wysp. Meiadia została zaproszona na cesarski dwór, natomiast do tej pory go nie przyjęła, podchodząc do całej sytuacji nadal ze sporym dystansem.
Posiadała wspaniałe maniery, wpojone przez babkę, nie brakowało jej stanowczości i stale uczyła się nowych rzeczy, by nic nie mogło jej zaskoczyć. Świetnie radzi sobie ze zwierzętami i bardzo je kocha, dlatego po zamku mnóstwo się ich kręci. Najróżniejszych futrzaków.


2tlGTsD
"We are writers, my love. We don't cry.
We bleed on paper.”

Offline

#3 2019-08-21 12:50:07

Arbalester
Szeryf Depeszy
Windows 7Chrome 76.0.3809.100

Odp: Faith, Power and People

ca28b2660a2e51fe1433eec09dc8128b.jpg
Sayed Phiryx, w rzeczywistości: Sayed Idru

Jako niemowlę został porzucony przez matkę, niegotową na swoją rolę. Odnalazł go pewien stary mag, wychował jak własnego syna, ale i ucznia, a Sayed chłonął wiedzę jak gąbka. Kochał magię i naukę, zaś jego nafi zniekształciła wrodzone znamię i dopiero w wieku dwudziestu słońc odkryto jego prawdziwe pochodzenie. Choć zdobył przywileje z tym idące, nie utożsamiał się ze swym rodem i starał się robić swoje jak do tej pory, trzymając Idru na dystans. Nie pochwalał praktyk w gildiach i gdzieś z tyłu głowy chodziło mu, by zrobić z tym porządek. [...]


2tlGTsD
"We are writers, my love. We don't cry.
We bleed on paper.”

Offline

#4 2020-02-11 00:59:52

Faworek
Pochwalony Faworek Depeszek
AndroidChrome 76.0.3809.132

Odp: Faith, Power and People

vitiligo+s.jpg?format=750w

Postacie z Gyengye

  • Preech - Talent Myśliciel, członek Weny, ojciec Nemee; człowiek, który  dojrzał w Dimce Talent i zaproponował mu termin

  • Saraan - Talent, przyjaciel i pomocnik Dimki, towarzyszy mu w wyprawie do Laquii

  • Marseen - młody Talent,  uczeń Dimki, również bierze udział w wyprawie do Laquii

  • Nemee - żona Dimki, matka jego dzieci


Nie ucz Fawora wafle robić.

Offline

#5 2020-02-11 13:41:02

Faworek
Pochwalony Faworek Depeszek
WindowsChrome 80.0.3987.87

Odp: Faith, Power and People

4bQaMHhg_Io.jpg

Miejsce dla Nemee

Nemee mieszkała wraz z ojcem w ogromnym domu zbudowanym przy wschodnich granicach stolicy. Posiadłość wokół niego była otoczona dwoma stawami o czystych wodach i obszernym ogrodzie, o który dbało kilkunastu znawców roślin i zielarstwa.
Między ścianami budynku również przebywało mnóstwo ludzi, Żadna z tych osób, prócz Preechy, nie należała do rodziny Neeme, chociaż byli tak traktowani. Większą część stanowili pracownicy, którzy dbali o porządek. Nierzadko pojawiali się tam studenci jej ojca, których darzył wyjątkową sympatią, albo powszechnie szanowane osobistości — członkowie Weny, lub Senatorowie. Bywało również, że byli to bogowie we własnej osobie, a czasem były to po prostu zagubione serca szukające schronienia na czas burz, które trzęsły ich życiem.
Nemee zamieniłaby setki odwiedzin tych ludzi na jeden przyjazd matki. Jednak ta, na której wizycie tak bardzo zależało dziewczynce, odmawiała, mówiąc, że jest związana obowiązkami w swoim własnym domu.
Odkąd więc skończyła dziewięć lat, ojciec prosił swojego zaprzyjaźnionego wioślarza, Minaana, o ty, by ten dwa razy do roku ruszył z nią na południe, do miasta Gyondo, w którym mieszkała jej matka wraz ze swoim rodzinnym haremem.


Nie ucz Fawora wafle robić.

Offline

#6 2020-04-03 14:33:16

Faworek
Pochwalony Faworek Depeszek
WindowsChrome 80.0.3987.149

Odp: Faith, Power and People

7390781ddeedbce9bf622f343fa3dd08.jpg

Leeyao ze Stusohl


Nie ucz Fawora wafle robić.

Offline

#7 2020-05-13 11:18:56

Arbalester
Szeryf Depeszy
WindowsChrome 81.0.4044.138

Odp: Faith, Power and People

1b2ba1d49a0baf052dc53d4940bbb5bf.jpg

Ariesixis Shiuq, cesarzowa Rarikhy


2tlGTsD
"We are writers, my love. We don't cry.
We bleed on paper.”

Offline

#8 2020-05-13 12:07:41

Arbalester
Szeryf Depeszy
WindowsChrome 81.0.4044.138

Odp: Faith, Power and People

5e2a9bb7d3453cd6012238aa7b3344b3.jpg

Dowódczyni piechoty lekkiej  Armii Lotosu w Let'hethe, Keara Okaane

Córka Tekiana


2tlGTsD
"We are writers, my love. We don't cry.
We bleed on paper.”

Offline

#9 2020-05-13 12:16:31

Arbalester
Szeryf Depeszy
WindowsChrome 81.0.4044.138

Odp: Faith, Power and People

12f7f20a1a8e9c2b08a6e13252cb1339.jpg

Dowódca piechoty średniej Armii Lotosu w Let'hethe, Tekian Okaane


2tlGTsD
"We are writers, my love. We don't cry.
We bleed on paper.”

Offline

#10 2021-09-02 23:28:13

Arbalester
Szeryf Depeszy
WindowsChrome 92.0.4515.159

Odp: Faith, Power and People

V41kIil.jpg

tumblr_inline_pdoj46RrqQ1r8jbqm_75sq.gifv
Mahaak z Bolrogu - ojciec Sheilii, Shu

Mahaak największym podziwem zawsze darzył swojego dziadka, powszechnie uznanego żeglarza i maga. Kiedy dziadek wypływał, Mahaak w każdej wolnej chwili dowiadywał się ze wszystkiego, co mu w rękę wpadło o morzu, przysparzając tym sobie sporych problemów; jego ojciec, Himkar, nie tyle gardził morzem i żeglugą, ale wręcz darzył je gorącą nienawiścią, więc kiedy Ma nie dość, że nie uważał podczas lekcji, to jeszcze opuszczał je na rzecz treningów z wiatrem, mężczyzna odbierał mu wszystko to, co zdołał znaleźć i karał go surowo. Początkowo krzyki ojca wywoływały w nim strach i wstyd, ale ponieważ nie rozumiał, skąd brała się niechęć ojca, za każdym razem gdy dziadek wracał do ojczyzny i domu i poił go wspaniałymi powieściami o innych wyspach, egzotycznych kobietach i skarbach, w Mahaaku narastał bunt. Nie widział powodów, by zrezygnować ze swoich marzeń, skoro nawet w szkole go do nich zachęcali. Jego starszy brat również widział swoją przyszłość na morzu, ale miał kapkę więcej sprytu i ojciec nigdy go nie nakrył, a do tego uczył się o wiele lepiej od Ma. Choć młodszy chłopiec biadolił, to nawet po ostrych kłótniach, które się między nimi zdarzały, nie wydał tego sekretu ojcu. Dowiedział się on dopiero wtedy, kiedy Baghan oznajmił mu to, wstępując  w szeregi załogi. Mahaak doskonale pamiętał tamten dzień. Himkar nie odezwał się do pierworodnego słowem. Patrzył tylko długo na niego, jakby nie do końca rozumiał, a potem odwrócił się do drugiego syna. Zadał mu jedno, krótkie pytanie: "wiedziałeś?". Ma starał się wtedy patrzeć mu hardo w oczy, choć spodziewał się już kolejnego wybuchu. Skinął głową, a wtedy został uderzony w twarz. Siła otwartej dłoni była duża, ale to głównie zaskoczenie sprawiło, że aż upadł do tyłu. Policzek palił ogniem, we krwi płynął wstyd.
Wiele lat później zrodził się w nim żal do siebie, zasiany i pielęgnowany długo przez Himkara. Baghan spełnił swoje marzenie. Wypłynął na morze. Był jeszcze młody, za młody. Dopadł ich sztorm, na Wezoshu nie wróciły nawet szczątki statku. Dni mijały, nadzieja na cudowne ocalenie umierała. Ma obserwował, jak w Himkarze gaśnie jedno, a zapala się drugie - zmieniło się jego spojrzenie. Stało się martwe, chłodne, ale jednocześnie pełne potępienia, gdy kierowało się ku młodszemu synowi. Podczas pogrzebu powiedział mu "to twoja wina", a wzrok dodał: "to powinieneś być ty". Mahaak długo wierzył w oba te stwierdzenia. Był wtedy jeszcze nastolatkiem i ciężko zniósł śmierć brata. To wydarzenie zalęgło w jego sercu strach przed falami, nie potrafił znaleźć sobie miejsca. Wszystko, czego się dotykał, psuł. Społeczność wokół zaczęła łypać na niego spode łba, bo przestał się do czegokolwiek nadawać. Himkar wstydził się za niego, pogardą bez przerwy podcinał mu nogi. Ganele, którzy początkowo wiązali z nim spore nadzieje, zaczęli wątpić; oczywiście nigdy mu tego nie powiedzieli, to byłoby nie na miejscu. Starali się go wspierać, zachęcać, przejść z nim przez tragedię, która dotknęła ich rodzinę, ale chłopak  zamknął się. Widział to w ich oczach - rozczarowanie, zawód. Przyjaciele go nie rozumieli. Wystarczyłoby przecież, żeby zaczął pracować - to działanie napędzało sens ich istnienia. Ma czuł się natomiast tak, jakby jego ciało lodowaciało, zamieniało się w skałę, gotową scalić się z wyspą. Patrzył wokół siebie i widział tłum, zwrócony do niego plecami.
Aż na Wezoshu znów zjawił się dziadek. Ma nie było przy ich rozmowie z Himkarem, dotyczącej jego przyszłości, ale cieszył się z tego. Nie chciał już nigdy więcej słyszeć żadnych opinii Himkara na swój temat. Liczyło się tylko to, że znalazł się ktoś, kto powiedział mu: "jesteś w stanie tego dokonać". Wyruszyli zatem razem, by Mahaak rozpoczął naukę fachu w mieście portowym, a podczas tej podróży chłopiec opowiadał wszystko, co działo się pod nieobecność dziadka. Nie pominął żadnego szczegółu, a gdy skończył, rozpłakał się. Szloch wstrząsał całym jego ciałem. Dziadek zacisnął mocno stare, pomarszczone i spieczone słońcem dłonie na wątłych wtedy ramionach chłopca.
"To nie twoja wina"
"Baghan wybrał swoją drogę. Podążył tam, gdzie wołało go serce"
"Jeśli to ma być czyjaś wina, to moja, że syn mój wychowywał się bez ojca, a później jego syn wypłynął na morze za szybko ze strachu przed nim"
"Ale nie twoja, wnuku. To nie jest twoja wina"
Tamtego dnia Mahaak nie pozbył się zupełnie żalu, ale rany smutku i żałoby zaczęły się goić, a wraz z zabliźnieniami do chłopaka wracała wola życia i walki. Jeśli śmierć brata go czegoś nauczyła, to respektu przed morzem i wiatrem - dlatego nie porzucił prób nauki panowania nad magią; ze względu na późny wiek nie chciano go już przyjąć do Akademii, więc robił, co mógł na własną rękę w wolnym czasie. Uczył się fachu i szkolił zawzięcie, regularnie korespondując ze swoim dziadkiem, za starym już na wojaże. Każdego dnia, kiedy dostawał od niego list, siadał wieczorem przy świetle lampy solnej i czytał kolejne opowieści z jego wypraw. Nigdy nie brakowało nowej, a im starszy Ma się robił, tym częściej dziadek wspominał o różnych kobietach w portach. Już wcześniej wprawdzie docierały do niego plotki, jakoby miał wiele kochanic w każdym porcie, ale zawsze traktował to jako czcze przechwałki. Zrozumiał jednak z listów, że starszemu mężczyźnie doskwierała po prostu samotność po śmierci małżonki i tym sposobem gasił ją nieco. Mahaak tymczasem zapragnął tak jak on poznać te wszystkie piękne kobiety z obcych wysp. Podczas tych lat spędzonych na zdobywaniu wiedzy i szlifowaniu umiejętności, czując wsparcie bliskiej osoby, Ma zrozumiał także jeszcze jedną rzecz: nie odwracano się wcale do niego plecami. Nie patrzono na niego z rozczarowaniem. To, co wtedy w ludziach dostrzegał, to była zwykła bezradność. Uświadomienie sobie tego pozwoliło mu zrzucić z siebie dawny ciężar wstydu i zawrzeć nowe przyjaźnie.
Po ukończeniu szkolenia, przejściu indywidualnego nauczania i pierwszych krótkich przeprawach, rozpoczął rejsy na pełnym morzu, szybko zdobywając szacunek załogi dzięki mocnym nerwom i poczuciu bezpieczeństwa, jakie zapewniała im jego moc. Choć nie mógł się równać z Kapłanami, wystarczała ona, by zdecydowanie ograniczyć ryzyka wypraw. Jego pierwszą prawdziwą podróżą było Gyengye. Dziadek nie kłamał w swoich opowieściach - spotkał tam wiele wspaniałych kobiet. Ich uroda stała się słodkim dodatkiem, kiedy tylko zaczął z nimi rozmawiać. Z większością porozumiewał się na migi i rysując - czy to na piasku czy papierze, bo nie potrafił jeszcze komunikować się w obcych językach; nie wymagała od tego jego rola, więc nikt nie poświęcał mu na to czasu, zaś on sam był zbyt zajęty szlifowaniem magii. Jakkolwiek zawodny okazywał się taki środek dialogu, tak niemniej zachwycało go wszystko, czego się dowiadywał. Największą radość jednak sprawiały mu one - kobiety, które uśmiechały się promiennie, gdy pojmowały, że zrozumiał ich przekaz.
Pozostali mężczyźni z jego załogi nie kłopotali się rozmowami, korzystali z dawanych im dobrodziejstw. Mahaak dopiero trzeciej nocy dostał zaproszenie i bardzo chętnie z niego skorzystał. Leela prowadziła go za rękę. Miała drobną dłoń, lekko wilgotną jak omszały kamień, choć dużo bardziej delikatną. Wśród zwiewnych, lekkich szat i ich rozcięć widział jej wątłe, brązowe plecy. Ciemne włosy zdawały się falować nie jak na wietrze, ale jak pod wodą, kiedy tylko ruszyła głową. Zaprowadziła go do komnaty, zasłaniając mu drugą dłonią oczy. Usłyszał za sobą jęk zamykanych drzwi i szczęk przekręcanego klucza. Nie zdążył się zaniepokoić, bo w tym samym momencie zobaczył przed sobą wielkie łoże, a na nim Sechee i Omee - dwie kobiety, które opowiadały mu o tutejszych legendach. Obie były nagie, jedna siedziała wśród poduszek, grzebiąc w metalowej misie z owocami, oddzielającej ją od drugiej, rozłożonej na plecach i przykrytej na boku jedwabną, cienką narzutą. Chciał do nich dołączyć, ale Leala chwyciła go od tyłu. Nie użyła do tego siły, nie musiała. Jej dłonie na jego torsie i brzuchu wystarczyły, by wstrzymał krok i oddech. Najpierw był obserwatorem. Uczył się, jak nie być w cielesności jednostką.
W kolejnej podróży magazyn statku wypełniał mało cenny załadunek. Największą wartość stanowili transportowani uczeni, mający swój udział w pertraktacjach z Rarikhą. Mahaak szybko dostrzegł, jak drastycznie różne są to światy, choć gdy wspominał przy tym swoją ojczyznę, zauważał zbieżności trudnych warunków, w jakich przyszło im żyć. To w pewien specyficzny sposób zbliżało Shu i Rarikhan do siebie. Ich język również był łatwiejszy dla Ma do wymowy, choć jednocześnie tutejsi mówili tak prędko i przy tym gestykulowali tak żywo, że parę razy musiał się uchylić i zastanowić, czy przypadkiem go w rzeczywistości nie obrażali. Nie był w stanie za to przywyknąć do panujących tam temperatur, jego myśli w ciągu dnia rozpływały się w upale i dryfowały bezwładnie gdzieś poza nim, poza jego świadomością, a wracały na swoje miejsce jak rozbitek na brzeg, gdy słońce zachodziło i powietrze ścinał mróz. Tutaj też od razu wyraził swoją chęć nauki i skorych do pomocy znalazło się więcej, niż by się spodziewał. Dwie kobiety i dwóch mężczyzn - przy czym nie był w stanie stwierdzić, które z nich tworzyło parę z którym - żywo tłumaczyli mu łóżkowe techniki, namawiali go nawet do praktycznego szkolenia, ale Mahaaka za bardzo peszyła obecność dwóch samców, co z jakiegoś niezrozumiałego dla niego powodu bardzo ich rozśmieszyło.
Nie mógł niestety zobaczyć Hjerry, więc jego doświadczenia nie były pełne, ale wśród wszystkich wysp jakie zwiedził, najbardziej rozkochał się w Laquii. Tam bez przerwy w każdym zakamarku w zasięgu wzroku coś się działo, życie tętniło bez względu na porę dnia czy nocy. Łatwo się w tym gubił i czuł przytłoczony ilością bodźców, zwłaszcza zapachów, ale przebywanie tam przypominało mu palenie dobrej mieszanki shishy. Tutejsi ludzie również okazali się inni - nie doświadczył tu tej samej gościnności, co poprzednio.  Łypano na niego podejrzliwie, niechętnie, z niesmakiem. Łypano, dopóty nie podjął prób podpytania o ich życie na wyspie, kalecząc przy tym ich język. Wtedy każdy Laquiańczyk się ożywiał, a z każdym potaknięciem zainteresowania, rozochocali się w swych powieściach coraz bardziej i czasem musiał naprawdę sporo wysiłku włożyć w to, by rozmowę - a raczej monologi - zakończyć. Im więcej dni tam spędzał, tym więcej ciekawych spojrzeń wyłapywał - zarówno od kobiet, jak i mężczyzn.
Jednak w tamtym czasie Mahaak już pojął, że przygodne romanse nie są dla niego; choć towarzyszyła im nieziemska przyjemność, z każdym porankiem, gdy budził się i musiał wypłynąć z powrotem na swoją wyspę, wiedząc, że życie tych osób będzie toczyło się tak jak do tej pory, bo on był jedynie ziarnkiem piasku ruszonym przez prąd na dnie morza - wtedy ogarniała go czarna pustka. Z każdym kolejnym razem przeżywał to gorzej, więc postanowił dać sobie spokój z romansowaniem.
Tak mówił, dopóki nie trafił na nią.
Laone chodziła po mieście i razem ze swoją matką prowadziły handel wymienny. Najwięcej czasu spędzały w porcie, dobijając biznesu z nietutejszymi. Miały mnóstwo przetworów, suszonych ziół, ale i kosmetyków. Przyciągały uwagę nawet innych Laquiańczyków, wiele z nich podchodziło do nich jak do dobrych znajomych, więc Mahaak uznał, że ich produkty muszą cieszyć się jakąś sławą. On sam oczywiście już pierwszego dnia podszedł do młodej kobiety, chcąc przyjrzeć się jej asortymentowi. Zamiast tego utonął w jej oczach. Kolor miały zupełnie zwyczajny - brązowy jak mokra gleba. Jednak to jej spojrzenie, zaczepne i łagodne jednocześnie sprawiło, że stał przed nią jak palant bez słowa.
- Zamierzasz coś kupić, skałko?
Odezwała się do niego w wezoshańskim, co jeszcze bardziej zbiło go z tropu. Machnęła ręką w stronę słoików z grzybami, a jej niezwykle długie jasne włosy zatańczyły wśród drewnianych wieczek.
- Też przyszedłeś po grzyby? - Miała ciekawy akcent. - Mamy maślane, słone, suszone... - Lewą dłonią wskazała zbiór małych metalowych słoiczków, co sprawiło, że Ma powędrował wzrokiem do jej prawej ręki. Dłoń i przedramię pokrywały jej cieniutkie, żółtawe liście. - Te raczej nie są dla takich jak wy.
- Co stało ci się w rękę? - zapytał w ojczystym języku.
- Czemu to cię interesuje?
Spojrzała mu śmiało w oczy, a wtedy jakakolwiek łagodność w jej własnych znikła. Pozostał jedynie upór i dystans, a do tego marszczyła nos, jakby poczuła wyjątkowo brzydki zapach. Czar prysł.
- Jeśli jesteś ranna, mamy na pokładzie maści...
Kobieta odchyliła się raptownie, a jej twarz nachmurzyła groźnie.
- Nie wyobrażaj sobie zbyt wiele, lefika butu - ostatnie słowa wycedziła we własnej mowie. - Kupujesz, czy nie? Blokujesz mi kolejkę.
Mahaak obejrzał się przez ramię. Faktycznie stało za nim kilka zniecierpliwionych osób, rzucających mu miażdżące spojrzenia. Wymienił trzy słoiki owocowych przetworów za muszle i kamienie, które zbierał (nie były wcale cenne, ale z jakiegoś powodu kobiecie bardzo się spodobały). Jego dwóm przyjaciołom z załogi bardzo spodobały się takie prezenty. Narzekali, że na każdym stoisku i w każdym sklepie żądali od nich horrendalnych cen lub wymian, więc ostatecznie się poddali. Ma postanowił otworzyć swój słój dopiero po powrocie do domu.
Mieli zabawić tutaj nieco dłużej, by przeczekać burzliwe dni na pełnym morzu. Dni zaczęły zmieniać się w tygodnie i jasnym stało się, że z powrotem do ojczyzny będą musieli wstrzymać się do następnego roku. Nikt z załogi nie przejawiał zadowolenia z takiego obrotu spraw poza Mahaakiem. Ich problem polegał na tym, że nie odkryli bardzo prostego sposobu na zjednanie sobie tutejszych, więc brakowało im zwyczajowych rozrywek, zaś Ma nie zamierzał podawać go im na tacy. Sam czynnie korzystał z sytuacji, dowiadując się coraz to nowych rzeczy i ucząc podstawowych zwrotów. Czasami czuł, że jasnowłosa kobieta z rozchwytywanym asortymentem śledzi go wzrokiem, lecz gdy tylko stała się ją na tym przyłapać, odwracała głowę. Była naprawdę piękna i pewnie to dlatego w kolejce po jej produkty ustawiali się głównie mężczyźni. Wielu z nich próbowało z nią flirtować, a przynajmniej tak to wyglądało z perspektywy Ma. Kilka razy wręczali jej kwiaty razem z cebulkami lub korzonkami, ale nigdy ich nie przyjmowała; mało tego, brzmiała jakby ich strofowała za podawanie takich prezentów. Dużo się śmiała z klientami, bawiła z dziećmi, które ją nagabywały, paru osobom dała muszelki, którymi zapłacił jej Mahaak. Jednocześnie kiedy ktoś przeciągał strunę albo próbował robić awantury, stawała się natychmiast stanowcza i po krótkiej, acz intensywnej kłótni wygrywała za każdym razem. Najbardziej jednak podobało mu się w niej to, że nie dostrzegał w jej zachowaniu ani krzty fałszu. Jeśli się cieszyła, złościła, obrażała czy śmiała - robiła to, ponieważ takie rzeczywiście emocje jej towarzyszyły.
Mahaak tymczasem zapełniał swoje dni tym, co robił najlepiej - słuchał, pracował i szlifował magię. Słuchał legend, a im więcej to robił tym częściej dostawał okazję, by i samemu coś opowiedzieć. Dbał o statek, ale ponieważ nie wymagało to od niego aż takiego wysiłku ani czasu, na lądzie pomagał nosić ciężkie rzeczy, naprawiał chatki, zdejmował zagubione koty z drzew za drobne usługi - ciepły lokalny posiłek, słodki wypiek, parę monet, raz dostał nawet piękną, wielobarwną tkaninę, gdy pomógł jednej staruszce. Uplotła materiał sama i choć nie miał bladego pojęcia, co z tym zrobić, podziękował jej z głębi serca. Tymczasem kobieta, która wymieniła dżemy na muszle pojawiała się ze swoim stoiskiem i znikała, ale przybyszy z Wezoshu nigdy nie potraktowała przychylnie. Mahaak zrzucił to na karb laquiańskiej niechęci do obcych i zaprzestał prób nawiązania z nią rozmowy.
Któregoś razu ćwiczył magię na wzgórzu prowadzącym do tutejszej akademii. Był to ładny, spokojny dzień, więc mógł się odpowiednio skupić i wyczuwać efekty pracy. Czuł duże zadowolenie ze swoich postępów. Panował nad podmuchami naprawdę świetnie, pozostało mu doskonalenie ich siły. Tak jak zazwyczaj, zamknął oczy i balansował ciałem, starając się, by jego kości, mięśnie, skóra stały się przedłużeniem magii. W oddali słyszał chichoty, więc uważał, by nie uderzać w tamtą stronę. Wykonał gwałtowny ruch ostrego wichru w przeciwnym kierunku. Rozległ się krótki, wysoki krzyk.
Mahaak natychmiast otworzył oczy, ale w pierwszej chwili zupełnie nie mógł pojąć, co się stało. Odwrócił się i zobaczył na krawędzi urwiska trójkę dziewcząt śmiejących się do rozpuku. Któraś z nich wskazywała coś palcem w jego kierunku. Spojrzał znów za siebie i tym razem zauważył - pędzącą w dół zbocza plątaninę bordowych tkanin i blond włosów. Uzmysłowiwszy sobie, że musiał przypadkiem zepchnąć tę osobę swoją magią, rzucił się w pogoń za postacią, modląc się do We o to, by się nie połamała.
Nie zdążył jej zatrzymać. Dobiegł do niej na płaskim już terenie, oddychając ciężko. Poszkodowaną okazała się kobieta ze stoiska. Leżała na plecach, krzywiąc się i trzymając za kostkę. Na skroni miała krwawiące rozcięcie, ale poza tym wyglądała na tylko wybrudzoną i może poobijaną. Mahaak uklęknął przy niej, klnąc w myślach, że nie rozejrzał się, nim wykonał tamto uderzenie.
- Strasznie mi przykro. Nic ci nie jest?
Nie odpowiedziała. Zaciskała mocno powieki, a jej usta zamieniły się w cienką kreskę.
- Jest tutaj miejsce, gdzie mógłbym cię zanieść, aby cię opatrzono?
- Nie dotykaj mnie.
Patrzyła teraz na niego swoimi ciemnymi oczami. Widział, jak jej pierś unosi się i opada nerwowo. To nie była niechęć, tylko nieufność. Kiedy to zrozumiał, zrobiło mu się jakoś lżej. Starała się podnieść, ale gdy przenosiła ciężar na jedną z nóg, syczała boleśnie i kolano samo się pod nią uginało.
- Nie możesz iść. Skoro nie chcesz, żebym ci pomógł, to chociaż zawołam twoją matkę - zaproponował, nadal czując się paskudnie, że doprowadził do jej krzywdy. - Pozwól mi.
- W porządku - westchnęła, opadając z powrotem na trawę.
Jej matka - Sul, jak mu się przedstawiła - wydawała się z kolei bardzo rozbawiona sytuacją. Mokrą szmatką przetarła córce skórę, nałożyła maść na rozcięcie, choć ta próbowała zrobić to sobie sama, a na koniec wzięła się za owijanie kostki czymś przypominającym morskie glony. Może to po prostu były morskie glony. Tak czy inaczej, śmierdziały okrutnie.
- Co ty tam robiłaś, Laone? - Sul od czasu do czasu zerkała na Ma, który cały czas siedział cierpliwie obok i obserwował uważnie każdy jej ruch. - Na wzgórzu?
- Musiałam... coś zebrać.
- Och. - Mahaak uśmiechnął się niespodziewanie. - Wreszcie poznałem twoje imię. Laone? Dobrze je wypowiadam?
- Bardzo dobrze, chłopcze - odpowiedziała za córkę Sul. Laone wlepiała wzrok w niebo, jakby mogła tam dostrzec sens istnienia. - Więc znów u nas utknęliście, co? Warunki nie sprzyjają waszym handlom.
- Tak, to prawda. Pozostali nieco się podłamali. Liczyli, że zdążymy jeszcze na Dni Dymnych Kadzideł. - Ponieważ obie kobiety zerknęły na niego pytająco, pospieszył z wyjaśnieniem: - To ostatnie dni naszego sezonu bez wichur i nawałnic, cała wyspa je świętuje. Gotujemy wielkie gary zup, są tańce, alkohol... - Uśmiechnął się z lekką nostalgią. - Niestety nas, jako żeglarzy, często one omijają lub zjawiamy się na sam ich koniec. Chłopcy tęsknią za rodzinami.
- Chłopcy tęsknią, ale ty nie?
Przenikliwe, bystre spojrzenie Sul speszyło Mahaaka.
- Ja najlepiej czuję się na morzu, a poznawanie innych wysp i ich mieszkańców sprawia mi wielką radość.
- Och, doskonale rozumiem! - Sul poufałym gestem poklepała go po ramieniu, aż drgnął z zaskoczenia.
- Mama jest Nomadką - wtrąciła Laone, podnosząc się do pozycji siedzącej. Musiała spleść długie włosy, by nie ubabrać ich maścią. Ma obserwował, jak zwinnie i szybko robiła sobie fryzurę. - Nie potrafi nigdzie spędzić więcej czasu niż tydzień - dodała kąśliwie.
Kobiety zaczęły się przekomarzać w swoim ojczystym języku. Mahaak patrząc na nie przypomniał sobie czasy, kiedy jego brat jeszcze żył. Nic nie było w stanie zapełnić pustki po jego stracie. Czując, że myśli o nim zaczynają mu ciążyć, upewnił się, że Laone czuje się już dobrze i sobie poradzą, po czym pożegnał się grzecznie i wrócił do swojej kajuty.

tumblr_inline_pdoj46RrqQ1r8jbqm_75sq.gifv
We can be safe in our own little place
Where the skyline kiss the shore

Od tamtego dnia zdarzało mu się porozmawiać z Laone. Ponieważ frustrowała się, gdy za dużo ją wypytywał o ciekawe rzeczy w trakcie jej pracy, blokując kolejkę, kazała mu któregoś dnia usiąść obok i nie przeszkadzać. Posłusznie to zrobił, zachowując bezpieczny dystans. Zachowywała się swobodniej, kiedy nie krzyżowała z nim spojrzeń, a w momentach wytchnienia starała się uczyć go laquiańskiego. W dni, gdy to Sul zajmowała się stoiskiem, Laone przychodziła czasem z nim na wzgórze i obserwowała, jak ćwiczy. Nie pomagała mu na pewno się skupić. Wciąż słyszał, jak rzuca jakieś uwagi i komentarze w swoim języku, a był pewien, że to nic pochlebnego, bo śmiała się po tym głośno sama do siebie. Raz porwał jej za to chustę wiatrem i rozbawiony patrzył, jak próbuje ją odzyskać. W końcu zniecierpliwiona poddała się i zamiast tego podeszła do niego i go popchnęła. Miała dużo siły, ale to głównie z zaskoczenia upadł na ziemię. Pierwszy raz zbliżyła się do niego sama. Pierwszy raz go dotknęła. Sama chyba się tym zdziwiła. Stała nad nim, przygryzając wargę. Jej usta miały kolor tutejszych owoców - różowych, o lekko pomarańczowym zabarwieniu. Skłamałby mówiąc, że nie chciał się przekonać, czy smakują równie słodko. Dusił w sobie jednak pożądanie, tak jak sobie obiecał, choć ciężko było tego dokonać, kiedy patrzył na barwne tkaniny ciasno oplatające jej ciało. Najszybciej na ziemię sprowadzały go jej wielkie oczy - ciemne, nadal nieufne. Tym razem patrzyła na niego inaczej. Pytająco. Nie potrafił tylko rozszyfrować, o co go pytała.
Chwycił z trawy porwany wiatrem błękitny kwiatek o czerwonym wnętrzu, wstał i podszedł do niej powoli. Nie cofnęła się, więc wplótł jej kwiat we włosy, tuż za uchem. Z bliska widział delikatne piegi na jej twarzy.
- Nie zrobię ci nic złego - szepnął.
Przeszła obok niego. Myślał już, że tak oto przekroczył granicę, jednak usłyszał za plecami:
- Wypływacie za miesiąc?
Odwrócił się i zobaczył, że położyła się znów na trawie.
- Tak - potwierdził, siadając obok niej.
- Opowiedz mi o swojej wyspie - poprosiła.
Opowiadał.
Rok później znów zawitali na Laquii. Tym razem zaczęli swą podróż handlową od tej wyspy, więc mieli tu zabawić zaledwie tydzień, a po Laone i Sul nie było śladu. Trzy dni minęły, aż czwartego niespodziewanie zobaczył ich stoisko. Jak zawsze gdy Laone sprzedawała, czekała do nich długa kolejka. Kiedy go wreszcie dostrzegła, uśmiechnęła się promiennie. Poprosiła jednak, by zaczekał do wieczora aż skończy, bo miały opóźnienie na drodze i nie chciała się rozpraszać. Ma odszedł więc niepocieszony, ale w sercu zrobiło mu się ciepło. Rozpraszał ją.
Czekał na nią w ich ulubionym miejscu - na wzgórzu, tuż pod linią drzew lasu. Kładąc się tam na plecach widzieli jednocześnie ciemne korony drzew i przejrzyste, gwieździste niebo. Mahaak nigdy nie miał dość patrzenia w nieboskłon. Laone za to nie potrafiła ciągle zrozumieć, jak mogą żyć wewnątrz skał i nie mieć tej przestrzeni nad sobą, którą ona brała za pewnik, za coś oczywistego.
Tego dnia rozmawiali żywo do rana. Mieli sobie tyle do opowiedzenia. Długi czas, jaki minął, zdawał się tylko zbliżyć ich do siebie. Nie pojawiły się między nimi żadne niepewność, dystans ani zakłopotanie. Starali się streścić wszystko to, co wydarzyło się, kiedy byli z dala od siebie, aż Laone zboczyła na temat swoich sióstr, jednej z ich córek, urodzonej w ostatnich miesiącach. Opowiedziała także o ojcu dziewczynki i znalezionym niedawno wraku statku, na którym pływał. Ma słuchał uważnie Laone. Nie przerywał jej, widząc, że jej relacje z rodziną były ostatnio napięte i potrzebowała wyrzucić z siebie emocje. Nad ranem zmorzył ją sen; zasnęła z głową na jego wyciągniętej ręce. Było mu okropnie niewygodnie i wciąż drętwiała mu kończyna.
Nie ruszył się, dopóki sama się nie zbudziła.
Następny dzień spędzili cały razem. Pozwoliła się namówić, by pokazać mu nieco Szmaragdowego Lasu, pod warunkiem, że będzie robił wszystko, co ona mu rozkaże. Wiedząc, że nikt z załogi nie przekraczał granicy lasu nie bez powodu, zgodził się bez dyskusji. Nie żałował. Zobaczył niezwykłe drzewa, jedną driadę (za co dostał z liścia, nie od Laone), spróbował świeżo zebranych owoców i miodu. Kiedy dzień zaczął chylić się ku zachodowi, zatrzymali się przy niewielkim stawie. Napili się, ochłodzili... A potem Laone nagle zdjęła buty i stanęła po kolana w wodzie. Końcówki jej spodni namokły. Uśmiechnęła się.
- Chodź.
Jej wzorem ściągnął buty. Trawa była nieziemsko miękka, podobnie jak dno stawu, które porastały rośliny. Trochę czuł się, jak gdyby miały opleść jego stopy i wciągnąć go pod powierzchnię, ale zamierzał zaufać towarzyszce i dołączył do niej. Stanął może o krok za blisko. Na jej ustach błąkał się zaczepny uśmiech.
- Pamiętasz, że miałeś zrobić wszystko, co rozkażę?
- Pamiętam.
W powietrzu unosił się mocny zapach wody, kwitnących w niej traw i ich spoconych ciał.
- Myślę, że przydałaby ci się kąpiel - szepnęła. Musiała zadzierać głowę, by patrzeć mu w oczy z takiej odległości.
Uśmiechnął się lekko. Ściągnął z siebie koszulę i rzucił ją na brzeg. Czuł oddech Laone na swojej rozgrzanej piersi. Musnęła palcami naszyjnik z kamienia zawieszony na jego szyi.
- Pozwolisz, żebym kąpał się sam? - zapytał ją tak cicho, że byle podmuch mógłby porwać jego słowa. Może i powinno tak się stać. Obiecał sobie. Miał pozostać obojętny, zamiast tego rozplątał rzemyk wiążący jej włosy i rozczesał je palcami delikatnie. Były miękkie i puszyste, w płomiennych promieniach słońca lśniły złoto.
Złapała rąbek swojej koszulki, ale zamarła. Spuściła wzrok, tak że widział tylko czubek jej głowy.
- Pamiętasz, co mi obiecałeś ostatnim razem?
Zaskoczyła go tym pytaniem. Zachodził w głowę, co mógł takiego palnąć, aż wreszcie ona mu przypomniała:
- Powiedziałeś, że nic mi nie zrobisz. Nic złego.
- Nie kłamałem. Nie zrobię niczego wbrew twojej woli.
- I nie skrzywdzisz mnie?
W pierwszym odruchu chciał ją natychmiast zapewnić, że oczywiście nie. Nigdy. Potem jednak wspomniał uczucia towarzyszące mu na pierwszych wyprawach i pustkę, która go wypełniała po spotkaniach z kobietami.
- Laone. Nie jestem stąd - przypomniał jej miękkim głosem. Delikatnie odgarnął jej włosy za ucho, chcąc zobaczyć jej twarz, ale pochyliła się jeszcze bardziej. Przez dłuższą chwilę trwali w bezruchu, a las wokół nich płonął zachodzącym słońcem.
- W porządku - powiedziała w końcu, prostując się. W jej oczach nie było wahania. Ściągnęła bluzkę.
Widział wiele nagich kobiet, o różnych kształtach i ciałach. Żadna z nich jednak nie miała już żadnego znaczenia przy niej. Chciał coś powiedzieć, ale ona sięgnęła do pasa spodni. Znów poszedł w jej ślady i stali teraz po kolana w wodzie, zupełnie nadzy, lustrując wzrokiem nawzajem swoje ciała. Mahaak dotknął blizn na jej żebrach, a ona przesunęła z fascynacją dłonią po mięśniach jego ud. Zapragnął ucałować każdy skrawek jej spieczonej słońcem skóry. Objęła go w pasie i pociągnęła do tyłu. Las wokół buczał od owadów, niektóre ptaki śpiewały swoje ostatnie pieśni za dnia. Plusk wody towarzyszący ich krokom scalał się w jedną melodię z dźwiękami przyrody.
Laone pierwsza straciła dno pod stopami. Chciała, by popłynął za nią, ale Ma zamiast tego zaparł się piętami w śliskim dnie i przyciągnął ją do siebie. Pierwszy raz czuł jej skórę na swojej skórze. Była ciepła, miękka i lekko drżała. Głaskał ją po plecach pod wodą, palcami wyczuwał jej kręgosłup. Wtuliła twarz w jego szyję, objęła ją rękami.
- Będę musiał odejść. Ale chciałbym wrócić. Do ciebie.
- Będę na ciebie czekała.
Pocałował ją najpierw w ramię. Tafla wody z czerwonej zamieniała się w fioletową. Pocałował ją w szyję. W czoło. Uprzedziła go z pocałunkiem w usta. Był bardziej słony, niż sobie wyobrażał. Inny, ale i lepszy. Serce zaczęło mu bić jak oszalałe. Temperatura powietrza spadała, ale jemu było coraz goręcej. Choć trzymał ją mocno, objęła go nogami. Przesunął dłonie na jej pośladki, a ona uniosła się wyżej. Chciała spojrzeć na niego z góry. Roześmiał się krótko, wtulając się w jej pierś.
Kochali się długo tego wieczora. W wodzie, na brzegu, pod drzewem, w pół ubrani, kiedy zapadła ciemna noc i zrobiło się zimno.
- Powinniśmy wracać - szepnęła do niego, widząc, że przymykał sennie oczy.
- Zostańmy tutaj - mruknął, obejmując ją mocniej.
- Lepiej nie - stwierdziła stanowczo, wyswobadzając się z jego uścisku. Szarpnęła go do pionu. - Chodź.
Prowadziła go przez las za rękę jak małe dziecko, ale nie narzekał. Obiecał robić, co rozkaże, więc potulnie podążał, gdziekolwiek go poprowadziła. Pomyślał, że mógłby to robić i przez resztę życia.
- Laone?
- Tak?
- Kocham cię.

- Chciałabym, żeby moje siostry cię poznały. Zamknęłabym im usta raz a porządnie.
Mahaak parsknął.
- Nadal nie wierzą, że istnieję?
- Wierzą, ale mówią, że na pewno jesteś paskudny jak morska najada. - Dotknęła dłonią jego twarzy i przesunęła nią po białej brodzie. - Szczęki by im opadły.
- Wciąż nie chcą się tutaj zjawić? - Ma chwycił jej rękę i pocałował wnętrze jej dłoni. Smakowała solą i słodyczą owoców, które dopiero co jedli.
- Nie. Z trójką dzieciaków i czwartym w drodze mają pełne ręce roboty, więc nawet nie mogę się powściekać na nie za to. Przynajmniej mogę cieszyć się chwilami spokoju od tych małych cienistych pomiotów.
Roześmiała się wesoło. Pomiędzy soczyście zielonymi liśćmi nad ich głowami lśniło lazurowe niebo. Wiatr poruszał koronami drzew pieszczotliwymi, delikatnymi podmuchami. Wśród szelestu dwukolorowego sklepienia przemykały barwne ptaki, szukające par. Ma lubił te momenty, kiedy mógł po prostu leżeć z Laone i nic nie robić, słuchać jedynie świata wokół, otulony przez ciepło wyspy i jej ramiona.
Choć nadal nie przywykł do relaksowania się na wysokości. Oglądanie się przez ramię na kilkumetrową przepaść nie należało do jego definicji odpoczynku.
- Chciałbym zobaczyć twój dom i twoją rodzinę. Naprawdę.
- Wiem. - Objęła go całym swoim ciałem. - Możemy pożegnać się tutaj? Nie chcę stać tam i patrzeć, jak odpływasz.
Zrobili, jak prosiła. Mahaak stał na pokładzie i patrzył ku linii drzew, ale nie potrafił dostrzec wśród nich jej sylwetki, ani jasnych włosów. W dłoni trzymał niedużą fiolkę z jej puklem. Jak bardzo pragnął zabrać ją ze sobą - żadne słowa by tego nie wyraziły. Wiedział jednocześnie, że jego ojczyzna nie spodobałaby się jej ani trochę, podobnie jak ona nie spodobałaby się jego rodakom. Zrobili się już podejrzliwi, wypytywali, gdzie znikał, dawali mu więcej roboty w portach, odganiali jego rozmówców, twierdząc, że się rozpraszał. To wszystko sprawiało, że coraz ciężej wypływało mu się w rejsy, coraz trudniej żyło mu się z dala od Laone. Jeśli spędzał na Laquii rok, tak silnie przyzwyczajał się do jej obecności, dotyku, uśmiechu, żartów, śpiewu, że później czuł się tak, jakby brakowało mu kończyny. Stawała się nieodłączonym i pewnym elementem jego życia i codzienności, by potem zupełnie z niego zniknąć.
Zastanawiał się nie raz, czy ona czuje się podobnie, ale coś go powstrzymywało przed zadaniem tego pytania.

tumblr_inline_pdoj46RrqQ1r8jbqm_75sq.gifv
I'll give you everything I can
I'll build your dreams with these two hands
You won't have to ask if I still care
'Cause as the time turns the page, my love won't age at all

Wszystko zmieniło się następnego razu. Oboje chyba poczuli, że żyją ze sobą na pożyczonym czasie. Było dużo żalu w ich spotkaniach - nie do siebie nawzajem, ale do sytuacji, w jakiej się znaleźli. Niepewność, kiedy się znów rozstaną i jednoczesna pewność, że na pewno nastąpi to prędzej czy później, nadawała gorzkiego posmaku pocałunkom. Mahaak więc zaryzykował - gdy tylko zobaczył, że brakuje mu pracy, odszukał Laone i poprosił, by zabrała ich gdzieś na dwa dni. Poprowadziła go na wskroś cyplu tworzącego zatokę z portem do kolejnej - o wiele mniejszej, głównie skalistej, ale jak się okazało ktoś w tych strzelistych skałach wyrzeźbił krzywe stopnie tu i tam, dzięki czemu zdołali zejść na drobną, białą plażę.
Było pięknie.
- Nawet łodzie tu nie podpływają, dno tuż za linią wody robi się kamienną pułapką.
Chwyciła go za rękę i poprowadziła w stronę morza. Ciepła woda obmyła ich kostki.
- Podczas odpływu można zobaczyć wśród formacji fragmenty wraków. Nefeliny też tu nie podpływają. Morze bardzo silnie tu wypycha.
Wystarczyło parę kroków, by krystaliczna woda dosięgła ich kolan. Ma widział wyraźnie, jak dno opada gwałtownie i spomiędzy drobnego piasku wyzierają ostre kamienie, niemal jak jaskiniowe stalagmity.
- Dziękuję, że mi to pokazałaś. - Ucałował ją w czoło, jego dłonie powędrowały na talię.
- Pomyślałam, że tutaj nikt nie będzie nam przeszkadzał. Ale chciałam ci pokazać coś jeszcze innego.
Ruszyła w stronę klifu. Kiedy stanęli tuż pod wysoką skałą, skinęła na niego głową i poszła w głąb morza. Szybko wyrwał za nią.
- Hej! Nie powiedziałaś przed chwilą, że to niebezpieczne? Co robisz?
Próbował ją złapać, a ona tak po prostu chlapnęła go wodą. Nim się obejrzał, zniknęła pod powierzchnią. Widział jej stopy, chowające się pod przesmykiem. Ufał jej, więc zanurkował i wpłynął za nią pod podwodny łuk. Machnął ledwo dwa razy nogami, nim  sklepienie nad nim się znów otworzyło i wypłynął na powierzchnię.
- Tutaj - usłyszał niespodziewanie jej głos, dziwnie zniekształcony. Poniekąd znajomo.
Jaskinia. Całkiem spora. Wpadało do niej trochę światła z ujścia po przeciwnej stronie, otwartego na morze. Światło odbijało się od tafli wody i tańczyło na ścianach w barwach głębokiego turkusu. Było pięknie. Nie mógł przestać się rozglądać.
- I jak ci się podoba? - W głosie Laone słychać było lekką nerwowość. - Trochę jak w domu?
Spojrzał nagle prosto na nią. Zrozumiał, po co było to wszystko i łzy stanęły mu w oczach.
- Inaczej, ale podobnie. Choć tylko dlatego, że ty tu jesteś - powiedział cicho.
W kilku susach znalazł się przy niej i porwał ją w ramiona. Ściskał ją mocno i obracał, nie myśląc o niczym innym poza tym, że nie kochał w swoim życiu nikogo bardziej, nawet morza. To ona stała się jego domem. Dziadek zmarł i już nic nie trzymało go na Wezoshu, choć zdawał sobie sprawę jak źle to brzmiałoby dla jego rodaków. Po prostu znalazł swoje małe marzenie i jedyną możliwością spełnienia go była Laone u boku.
- Co by się stało, gdybyśmy tutaj zostali? - zapytał ją, wtulony w jej pachnące kwiatami włosy.
- Tutaj, w jaskini?
Roześmiała się, wyswobadzając się z jego objęć. Splotła ze sobą ich dłonie i przysiadła na wygładzonej przez wodę skale.
- Choćby i tutaj. Łowilibyśmy ryby.
Kiedy się uśmiechała, w policzkach robiły jej się małe dołeczki, a wśród rumieńców znikały jasne piegi, które tak bardzo mu się podobały. Klęknął obok niej i ucałował ją w ramię.
- Mógłbym tutaj zostać z tobą...
Laone odsunęła się raptownie, marszcząc brwi.
- Nie mów takich rzeczy - powiedziała nieco niepewnie.
- Mógłbym założyć z tobą dom. Gdzieś, gdzie moja magia by się przydała - szeptał jej dalej do ucha, głaszcząc delikatnie po nodze. - Mielibyśmy swój ogródek warzywny, taki sam, jaki mi opowiadałaś, że macie w Nieprzebytej Dżungli. Może też parę drzew owocowych i jakiegoś ich strażnika, żebym nie musiał jak twoja babcia zaprowadzać tam wciąż porządku. Nauczyłabyś mnie, jak robić przetwory i te wasze genialne świece. Któregoś dnia wzięlibyśmy ślub i odwiedzili stolicę,  by tam świętować. Pokazałabyś mi niesamowity pałac królewski i wodę spływającą ulicami. Dorobilibyśmy się dzieci, może dwójki? Bawiłyby się ze sobą podczas naszej pracy.
Laone próbowała otrzeć łzy, ale te nie chciały przestać płynąć.
- I kapliczkę dla Arosa? - spytała, wtulając się w jego pierś.
- Co tylko zechcesz. Laone, stałaś się moim morzem. To do ciebie chcę wracać, tobie ufać, na ciebie patrzeć. Mogę to robić godzinami - obserwować jak pracujesz, jak dbasz o swoją społeczność, jak tańczysz. Chcę dzielić z tobą wszystkie wielkie i drobne chwile mojego życia, rozumiesz?
Czuł jej miarowy oddech.
- Oboje dobrze wiemy, że tak się nie stanie. Sam mówiłeś, że ci na to nie pozwolą.
- Wymyślę coś.
- Nie chcę, żebyś porzucał to, co kochasz dla mnie. Swoją ojczyznę, ojca, społeczeństwo, pracę, wszystko co ci znane. - Zasłoniła mu usta dłonią, nim zdążył odpowiedzieć. - Wiem, że to jest nadal w twoim sercu. Też chciałabym taką przyszłość dla nas. Pokazać ci wszystko, co najpiękniejsze na mojej wyspie, wszelkie tajemnice, jak tę jaskinię. Chciałabym zobaczyć, jak zapuszczasz tutaj korzenie razem ze mną, jak powiększa się nasza rodzina. Kocham cię, choć boję się tego. Boję się, że porwie cię sztorm, że zaatakuje cię jadowity wąż, że zachorujesz, że... Zobaczysz, jak wiele możliwości jest przed tobą i to je wybierzesz. I ja bym to zrozumiała.
Chwycił jej nadgarstek, by móc powiedzieć:
- Nie chcę tego więcej słuchać.
- Nie ma tu dla ciebie przyszłości, Mahaak.
- Możemy ją stworzyć, jeśli tylko będziesz chciała. Być może nie tego roku, będę musiał załatwić sprawy i je pozamykać, znaleźć kogoś na moje miejsce. Ale następnym razem?
Pocałował ją delikatnie w usta. Czuł słony smak jej łez.
- Obiecujesz?
- Obiecuję.

- Jesteś ostatnio nieobecna. Wystraszyła cię moja propozycja?
Mahaak zaczął wątpić, czy Laone chciała tego samego, co on. Kiedy mówił o swojej przeprowadzce na Laquię, był pewien, że się ucieszy. Jej początkowy upór wziął za przejaw troski i może niepokoju, ale coraz częściej pojawiały się w jego głowie paskudne myśli mówiące, że starała się odwieść go od tego pomysłu, ponieważ zadowalało ją widywanie go nieregularnie. Może wcale nie chciała wieść z nim takiego życia, o jakim jej opowiadał.
W ostatnich dniach Laone zrobiła się bardzo cicha. Widział, jak często przygryzała wargę w zamyśleniu albo odpływała umysłem gdzieś daleko podczas rozmowy z klientami. Stała się roztargniona, ciągle coś leciało jej z rąk. Mahaak był głupcem. Pozwolił sobie na nadzieję, że tak piękna i zaradna kobieta będzie pragnęła dzielić z nim dom i czas; a może problemem było ostatecznie jego pochodzenie. Wiedział, że darzyła swoich bożków i boginię wielką czcią. Czy to możliwe, aby dogmaty religijne nie popierały takich małżeństw? Nie posiadał zbyt rozległej wiedzy na te tematy.
Siedzieli na łące na wzgórzu, w tym samym miejscu, gdzie rozpoczęło się ich pierwsze spotkanie. Laone chciała tu przyjść. Rozłożyła krzywo, choć własnoręcznie szyty koc i postawiła na nim świeże owoce i warzywa. Nie miała talentu do gotowania, z ich dwójki to Ma lepiej radził sobie z garami. W innych okolicznościach zażartowałby na ten temat, ale teraz tylko patrzył na nią. Oboje zdawali się nie mieć apetytu. Laone ubrała się w zwiewną, kolorową suknię, charakterystyczną dla ludzi z tych okolic. Miała wzory przedstawiające rośliny i zwierzęta, a na rękawach, dekolcie i rąbku misterne hafty w piaskowym odcieniu. Niedawno ścięła włosy, sięgały jej teraz zaledwie piersi i zaplatała je w ciasny warkocz. Teraz spojrzała na niego ciemnymi, podkrążonymi oczami.
- Nie. Ucieszyłam się, że chcesz ze mną zostać. Naprawdę. Przepraszam, jeśli odczułeś to inaczej. Chcę z tobą być na takich samych zasadach, jak inni ludzie. Nie przywykłam jedynie do tego, by ktoś stawiał mnie za swój priorytet. Wydawało mi się, że to egoistyczne z mojej strony, by cię o to prosić.
- Kiedy ja...
- Nie - przerwała mu. - Pozwól mi dokończyć. Kocham cię i chcę dla ciebie tego, co najlepsze. Ostatnio biłam się z myślami... Nie wiedziałam, co robić. Nie chciałabym, żebyś czuł się tu związany odpowiedzialnością. Jednak wiem, że zasługujesz na to, by wiedzieć i by podjąć własną decyzję, nim ja... - Wzięła głęboki, urywany oddech. - Nim ja podjęłabym swoją.
Ma czuł się coraz bardziej zagubiony.
- Co powinienem wiedzieć?
Zacisnęła usta w cienką kreskę, przebierała nerwowo palcami, a jemu udzielał się jej stres.
- Chcesz, żebym odszedł?
Laone zrobiła minę, jakby ktoś uderzył ją kamieniem w głowę.
- Ja ci mówię, że cię kocham i chcę z tobą być, a ty mnie pytasz, czy chcę zakończyć naszą relację? - Wyglądała na naprawdę zirytowaną. - Nie, ty lefika butu. Próbuję ci powiedzieć, że nie krwawię od trzech miesięcy.
Zgłupiał. Zaniemówił.
- Nie musisz się jednak martwić. Mama zna sposoby...
- Chcesz powiedzieć, że... będę ojcem?
- Możesz być ojcem.
- A ty?
- Co ja?
- Czy chcesz zostać matką?
- Ja... Nie wiem. Chcę zostać rodzicem. Nie po prostu matką. Chcę cię opiekować tym dzieckiem tylko z tobą. Dlatego jeśli nie jesteś gotów...
Nie pozwolił jej dokończyć. Przetrącając misy z owocami, przykląkł obok niej, objął ją w pasie i przytulił twarz do jej brzucha.
- Więc tu rośnie nasze dziecko?
Laone wplotła palce w białe włosy Ma. Nie musiała odpowiadać.
- Chciałabyś córkę czy syna?
- Córkę, żeby wychować ją lepiej, niż moje siostry zostały wychowane - odpowiedziała z przekąsem.
Mahaak roześmiał się. Pod uchem czuł pulsowanie krwi Laone. Nagle jednak spoważniał.
- Laone. - Uniósł się, by móc spojrzeć jej w oczy. Starał się mówić miękkim głosem. - Byłaś gotowa usunąć ciążę?
- Tak - odpowiedziała krótko, nie spuszczając wzroku.
- Jeśli tego chcesz... Jeśli nie jesteś gotowa, będę cię wspierał w każdej decyzji. - Chwycił jej twarz w dłonie. - To twoje zdrowie i ciało. Ja zrobię wszystko, by ci pomóc, bez względu na to, co zrobisz.
- Czasem wydaje mi się, że nie jesteś prawdziwy.
Uszczypnął ją delikatnie. Czasem czuł podobnie. Tak naprawdę kierował nim egoizm. Nie chciał, by cierpiała. Nie chciał odbierać jej szczęścia. Nie chciał narażać jej życia. Nie miał pojęcia, co zrobiłby na jej miejscu i nigdy nie zostanie przed takim wyborem postawiony. Powierzył więc tę decyzję w jej zapracowane dłonie.

I stało się. Oczekiwał swojego pierwszego dziecka. Nieślubnego. Z kobietą na innej wyspie. Chciałby przyznać przed samym sobą, że się nie bał, że był pewien siebie. W rzeczywistości przerażenie czaiło się tuż za jego plecami i w najmniej spodziewanych momentach rzucało się na niego, wywracając żołądek na drugą stronę i odbierając mu oddech w piersi. Zastanawiał się, czy nie powinien potraktować tego jako znaku na brak gotowości, ale przecież wiedział jednocześnie, tutaj nie miał wątpliwości, że mu zależało. Niczego nie pragnął bardziej. Nie miał niestety z kim o tym porozmawiać. Matka Laone, jakkolwiek wspaniała by nie była, to nadal, cóż, jej matka. Nie czułby się komfortowo zwierzając się jej z tych konkretnie rozterek. Zaś załoga? Albo nie podobało im się, że tak zbliżył się do „obcej”, albo go przestrzegali o konsekwencjach. Raz próbował wyczuć reakcję kapitana na scenariusz, gdyby ktoś chciał przenieść się na stałe na inną wyspę i założyć tam rodzinę.
Po tej rozmowie zrozumiał, że nie postawi więcej stopy na Wezoshu. Pragnął porozmawiać ostatni raz z bratem, ale na pewno nie będzie się na niego gniewał z zaświatów. Jako jeden z garstki ludzi na tym świecie doskonale zrozumiałby podejmowaną przez niego decyzję. Ciekawe, czy dogadałby się z Laone. Pewnie tak. Oboje kochał nad życie, bo byli wspaniałymi osobami, więc nie mogło być inaczej. Gdyby miał się o coś założyć, to że stworzyliby zgrany duet, by się z niego nabijać.
- Kogo tam wypatrujesz, Mahaaku? Swojej ukochanej?
Ma zorientował się, że bezwiednie podążał oczami za krzątającą się na targowisku Laone. Chciała uszyć koc dla dziecka z pewnego cennego, wytrzymałego włókna, więc dwoiła się i troiła, by je najpierw pozyskać, wyszukując najlepszego towaru, ceny i wymieniając coraz to inne produkty. Ma zgubił się przy szóstej transakcji.
- Nie wiem, o czym mówisz - odpowiedział nawigatorowi. Niespecjalnie przepadał za tym mężczyzną. Na jego gust za często wściubiał nos w cudze losy zamiast mapy.
- Och, przestań. Przecież wszyscy już o tym mówią. Zakochałeś się? W Laquiance?
Nie podobał mu się ton, w jakim mówił o Laone, starał się jednak zachować spokój.
- Widujemy się. Czy to naprawdę taki problem?
- Ty mi powiedz. - Nawigator oparł się o barierę obok niego. Jasnymi oczami lustrował Mahaaka. - Wiesz, jak cenna jest dla Nas produktywność, a twoja ostatnimi laty dość… zmalała. Jesteś nam potrzebny, Ma. Ty, twój trzeźwy umysł i magia wichru.
Ma stukał palcem o drewno. Też chciał coś zrobić dla dziecka. Może wyrzeźbi figurkę w drewnie? Nie miał w tym zbyt wiele doświadczenia, poza dłubaniną w wolnym czasie, ale to przecież nie mogło być takie trudne, prawda?
- Sądzę, że moja niewiele znacząca jednostka nie sprawi, że ojczyzna zostanie sparaliżowana, Dahrze - rzucił na odchodne, schodząc z pokładu.
- Masz rację, Mahaaku, nie sprawi - zawołał za nim Dahr. - Niestety nie ma to znaczenia.

tumblr_inline_pdoj46RrqQ1r8jbqm_75sq.gifv
Leave a note on your bed
Let your mother know you're safe
And by the time she wakes
We'll have driven through the state

- Po prostu uważam, że tak będzie bezpieczniej.
- Dla kogo?
- Nie mów tak, proszę.
Nie chciał przeprowadzać tej rozmowy. Długo się do niej zbierał. Zwymiotował parę godzin wcześniej, choć to mogło mieć związek z zapachem ryby, którą mu wcisnął tutejszy sprzedawca. Teraz siedział z Laone na brzegu linii drzew i patrzył na swoje dłonie, splątane ze sobą tak mocno, że aż bielały mu knykcie.
- Sama mi mówiłaś niezliczoną ilość razy, że ta podróż jest niebezpieczna i najlepiej odbywać ją w grupie. W późniejszej ciąży będzie ci jeszcze trudniej, Laone. - Stopa zaczęła mu drgać nerwowo w górę i w dół. - Chcesz rodzić tutaj? Bez rodziny, bez swojej społeczności? Przecież wiem, że nie traktujesz tutejszych ludzi do końca jak swoich. Powierzysz im życie swoje i naszego dziecka…?
- Co mam według ciebie zrobić, Ma? - Słyszał smutek i żal w jej głosie. - Ruszyć sama? Dlaczego… Jak…? Spójrz na mnie. Spójrz. - Chwyciła jego twarz w swoje dłonie i nie miał wyboru, jak skrzyżować z nią wzrok. Dopiero wtedy zrozumiał, że już o tym myślała, ale się bała. - Co z tobą?
- Dołączę do ciebie jak najprędzej. Jeśli żadna grupa nie będzie znów ruszać, zatrudnię przewodnika. Muszę upewnić się, że nie będą mnie szukać, ani próbować sprowadzić na wyspę.
Laone pokręciła głową, rozsypując wokół swoje jasne włosy.
- Wezmą cię siłą z powrotem? Przecież i tak wypływacie za kilka miesięcy. Nie rozumiem.
- Wiem. Przepraszam. Nie chcę, żeby wiedzieli, że mamy dziecko. To może popchnąć ich do działań, jakich nie jestem w stanie przewidzieć.
Patrzyli na siebie długo w milczeniu, oboje pogrążeni w myślach. Ma nie potrafił wyjaśnić Laone specyfiki jego ludu, ani poczucia obowiązku i widma zdrady, które ciążyły na jego sercu jak wielki głaz. Musiał się najpierw z tym wszystkim uporać, nim raz na zawsze się z tym pożegna. Zaś ona nie powinna dłużej czekać.
Pochyliła się, by dotknąć jego czoło swoim. Otoczyła ich złocista kurtyna. Pachniało owocami i solą. Nie musiała nic więcej mówić.

Ma siedział wykończony na pustej skrzyni pod czyimś domem na obrzeżu osady. Miał tam nieco cienia z samotnego drzewka, ale upał dnia w połączeniu z nieludzką wilgotnością i tak sprawiały, że skóra topiła się, zostawiając nagie mięśnie, a potem kości. Chyba zmienił się w wodnego żywiołaka, jeśli coś takiego istniało. Musiało istnieć, bo tak się właśnie czuł - jak beczka potu.
Jak miraż na pustyni, dostrzegł w oddali znajomą sylwetkę. Z zaskoczeniem przetarł oczy, ale nie znikła i po niedługim czasie Laone stała przed nim. Miała czerwone i spuchnięte oczy i gdy tylko Ma wstał, jej twarz wykrzywił bolesny grymas. Szlochała bez łez. Mahaak prędko chwycił ją w objęcia, choć nic nie rozumiał. Nie miało to jednak znaczenia, bo kobieta, którą kochał, cierpiała. Nic więcej teraz wiedzieć nie musiał. Głaskał ją po plecach, mimowolnie wyczuwając, że schudła.
- Odtrąciły mnie - wyrzuciła z siebie w końcu, ściskając go jeszcze mocniej w pasie. - Powiedziały, że to ja je odrzuciłam dla ciebie, zostawiłam je same dla obcego gnoja. Nie chciały słuchać, co mam do powiedzenia. Nazwały mnie głupią i naiwną. Pokłóciłyśmy się i kazały mi… Kazały mi się wynieść z domu. - Laone upadłaby na ziemię, gdyby nie uścisk Ma. Osunęli się powoli na kolana. - Nie uwierzyły mi, że jestem w ciąży, którą chcę zachować, ani że ty dotrzesz.
Nie wiedział, co mógłby powiedzieć. Chciałby wbić rozum do głów sióstr Laone, ale nie uważał, jak na dobrego Shu przystało, by agresja była dobrym rozwiązaniem. Zamiast tego ucałował lekko ukochaną w czoło, a potem w usta.
- Przykro mi, że tak się zachowały. I że nie było mnie przy tobie. Nie martw się. - Pocałował ją jeszcze raz, tym razem dłużej. - Jakoś sobie poradzimy.
- Przepraszam - szeptała raz po raz, zwieszając ramiona, jakby chciała się zapaść w sobie. - Nie chciałam cię narażać, ale nie wiedziałam co robić. Matki nie było, wyruszyła ponoć na Bagna. Nie mogłam tam zostać, wszyscy...
- Zrobiłaś, co uważałaś za słuszne. - Przesunął kciukiem po jej policzku, a potem pod oczami, jakby chciał zetrzeć łzy, które nie popłynęły. - Chcesz pić?

Niedługo później nie dało się ukrywać już prawdy i ich związek stał się gorącym tematem plotek w porcie. Całe szczęście Mahaak zaskarbił sobie przyjaźń lub przynajmniej przychylność wśród tutejszych mieszkańców, więc nie mieszali go z błotem. Poza tym na Laquii, w przeciwieństwie do Wezoshu, dziecko bez ślubu nie oznacza społecznego ostracyzmu. Tutaj ludzie wiążą się tylko dla siebie samych i swojej pary przed Boginią, kiedy tylko czują, że są na ten krok gotowi. Często oznacza to różne koszty wszelkiej maści - nie tylko materialnej - by ceremonia przebiegała według tradycji lub marzeń pary, więc nikomu się z tym nie spieszy.
Cała załoga Mahaaka zaczęła zaś patrzeć na niego spod byka. Każdy poczuwał się w obowiązku poinformowania go o swojej dezaprobacie i konsekwencjach jego czynów. Przy ósmej osobie zaczął się już śmiać. Cóż za absurd.
Ciągle pracował nad swoją figurką. Zmieniał materiał, kształt, dodatki, formę, pomysł, ćwiczył, poprawiał, pytał Laone o zdanie, choć ona już też zaczynała tracić cierpliwość do jego niezdecydowania w tej kwestii. Twierdziła, że liczy się gest, ale przecież małe dziecko nie docenia gestów. Może miała na myśli siebie.
Nie był to dla nich łatwy czas, ale miał swoje ciepłe momenty. Ekscytowali się każdym ruchem malucha, każdym kopnięciem. Głównie jednak uczyli się, jak radzić sobie z kryzysem stresu i nerwów drugiego. Ma niepokój zżerał od środka, ale nie chciał pokazywać tego ukochanej. Wolał by widziała w nim oparcie i nie wątpiła, że w chwili swojej słabości mógłby ją zawieść. Przez to zaczął częściej pić. Zwłaszcza wieczorami, kiedy niebo zalewała czerń i Laone kładła się do łóżka w wynajętym pokoju, on wychodził do baru. Nie potrafił znieść tego, jak czasem łkała w poduszkę w tęsknocie za rodziną. Kwestionował wtedy wszystkie swoje decyzje i docierało do niego, że nie miał bladego pojęcia, co robił. Był obcym człowiekiem na obcej wyspie, wśród obcych ludzi, bez wsparcia, bez gwarancji bezpieczeństwa, bez domu… A zakładał rodzinę.
Czasem budził się w środku nocy i nie mógł złapać oddechu. Zazwyczaj przerażenie szybko mijało, a kilka kufli alkoholu pomagało mu zasnąć z powrotem. Nie tym razem.
Ma został raz wciągnięty przez fale pod powierzchnię, bez szans na rozpoznanie, którędy powinien płynąć ku powierzchni. Woda wokół niego kotłowała się białą, wściekłą pianą. Otworzył usta w mimowolnym odruchu, ale tylko się zachłysnął. W tamtym momencie sekundy wydłużyły się w godziny. Nie widział przed oczyma wspomnień z życia. Myślał jedynie o tym, jakie to byłoby głupie, umrzeć tam, w ten sposób.
Teraz miał mnóstwo powietrza do dyspozycji, ale jego ściśnięte gardło nie potrafiło się rozluźnić, by złapać oddech. Absurdalnie. Rzęził chwilę, aż chwycił Laone za rękę; zostaną jej po tym siniaki. Laone spojrzała na niego wystraszona, zamroczona po wyrwaniu ze snu. Nie wiedziała co robić. Nie puszczał jej z uścisku. Nagle pochyliła się, przyłożyła swoje usta do jego. Zaskoczony Ma wstrzymał oddech, rozluźnił ciało. Choć serce biło mu jak szalone, znów oddychał. Laone, widząc to, uderzyła go pięścią w pierś.
- Nigdy więcej tak nie rób! - Przez moment patrzyła na niego wściekła ze strachu, ale potem wtuliła się w niego. - Co ci się śniło?
- Wciąż ten sam sen. - Zadrżał, gdy przez okno wdarł się chłodny powiew. - Mój brat, pełne morze. Mam wrażenie, że to ostrzeżenie.
Czuł, jak jej ramiona zacieśniają chwyt.
- Przed czym?
- Baghan nie był nigdy wielkim poetą, więc gdybym miał zgadywać, to dosłownie przed morzem. Załogą. Niedługo wypływają. Gdybyśmy mogli gdzieś stąd ruszyć...
- Musielibyśmy iść we dwoje.
- Matka...? - Ma pozostawił pytanie otwarte, ale Laone wiedziała, co miał na myśli. Pokręciła głową.
- Nie odpowiada. Coś musiało się wydarzyć. Nie ma sensu na nią czekać. Moglibyśmy spróbować dotrzeć złotym traktem do stolicy. Tam też byłoby dla nas najbezpieczniej.
- Znaleźlibyśmy tam pracę?
- Tak sądzę.
Odetchnął nieco, mając plan. Może jednak sobie poradzą.

Było lepiej, odkąd stworzyli konkretny plan i zaczęli go realizować. Kiedy tracili do siebie nawzajem cierpliwość, zbaczali niespodziewanie z dyskusji i wracali na tory kreowania swojej przyszłości i możliwości, jakie przed nimi staną. Laone na przykład wciąż powtarzała, że Ma powinien otworzyć swój bar z wezoshańskimi napitkami i jedzeniem, bo byłoby to „egzotyczne”, a dobrze radził sobie w kuchni. On oczywiście upierał się, że jego natywne smaki nie przypadną Laquiańczykom do gustu, ale Laone nie chciała tego słuchać. W duchu uważał, że zwyczajnie upewniała się, że będzie zawsze gotował, bo sama była w tym beznadziejna.
Nie musieli dużo pakować. Co tylko mogli, sprzedali, by ich nie obciążało i aby mieć trochę monet na start w Let’hethe. Lada dzień kilkoro kupców i kupcowych miało ruszać w tymże kierunku, więc jednak los uśmiechnął się nieco w ich stronę. Laone nadal chudła, szybciej się męczyła, ale poza tym wydawała się w całkiem dobrej formie. Cieszyła się chyba na myśl, że zaczną wkrótce coś swojego. Przestała płakać w nocy, czasem jeszcze próbowała pozyskać informacje o swojej matce, ale bezskutecznie. Mówiła, że zdarzało się tak czasem, w końcu wraz ze swoim mężem była nomadką; bywało, że wędrowali w trudno dostępne rejony lub posłańcy do nich nie docierali. Nie martwiła się więc jeszcze o jej bezpieczeństwo, bardziej o to, czy zdąży otrzymać wiadomość i dotrzeć do stolicy, nim dojdzie do porodu.
Tego dnia żegnali się z miejscowymi. Był to przyjemny, chłodny wieczór, więc wiele osób zebrało się na plaży, by pić i ucztować przy zielonym świetle laquiańskich świetlików oraz białych gwiazd na czystym niebie, niknącym w czarnej toni morza. Czy trwało jakieś święto? Nie tym razem, ale Laquiańczycy chętnie wykorzystywali byle pretekst, by się zabawić. Przyszli rodzice otrzymali nawet kilka drobiazgów od stałych klientów Ma’alik i od tych, którym Mahaak często pomagał w trakcie swoich pobytów.
Jego załoga oczywiście patrzyła na to wszystko z dezaprobatą, ale nie zbliżali się, bo gdy tylko próbowali, portowcy robili kwaśne miny, skutecznie ich odstraszając. Tym sposobem Ma i Laone mogli cieszyć się swoimi ostatnimi chwilami nad morzem.
- Co powiesz na Sheilyę? Dla córki - zagadnęła go nagle.
Przechadzali się samym brzegiem plaży. Ciepła woda obmywała ich stopy, powietrze pachniało solą, lekko drażniącą nos wonią żywicy i rybami. Przez gwar rozmów i śmiechów przebijał się spokojny szum fal.
- Z jakiego to języka? - zdziwił się, chwytając jej dłoń. Jak zawsze, była nieco szorstka i pełna małych strupków od buszowania po lesie.
- Nowe wpływy w laquiańskim. Podoba ci się?
- Co powiesz na to - uśmiechnął się półgębkiem - żeby syna nazwać Rahan, a córkę Sheilya?
- Kompromis? W porządku. Przypieczętowane. - Laone wyrwała mu się, odbiegła kawałek, a potem odwróciła i wykonała prześmiewczy gest ręką. - I tak czuję, że to będzie dziewczynka.

tumblr_inline_pdoj46RrqQ1r8jbqm_75sq.gifv
My mind is a place that I can't escape your ghost

Wiele razy wyobrażał sobie tę chwilę. Laone mogła odetchnąć, zmęczona, ale i zdrowa, szczęśliwa, kiedy on wziął dziecko do rąk. Tak małe i bezbronne, czerwone i płaczące z rozpaczy, że musiało opuścić bezpieczne, ciche miejsce. Na krótką chwilę opuścił go strach, bo nie mieścił się w sercu razem z bezbrzeżną miłością, która je zalewała. Wiedział, że pewnie nie będzie doskonałym ojcem i pojawią się przed nim trudne dni; jednocześnie wystarczyło jedno spojrzenie na tego malucha, by zrozumiał, że postawi swoje życie na szali, byle je uratować, byle je uszczęśliwić. Myślał o tym, jak opowiada dziecku o swojej ojczyźnie, zwyczajach, a wszystko to siedząc pod ich własnym owocowym drzewem. Razem z nim uczyłby się od Laone jak pielęgnować ogród, by nie opanowały go niepożądane stwory oraz ile i jak mogą zbierać plony, by następnym razem tylko ich przybyło. Natomiast któregoś dnia, gdy będzie wystarczająco duże, wyruszą w podróż i zaślubią swą miłość - bez względu na to, czy ich rodzina się zjawi czy nie.
Bardzo szybko pojął, że zostało mu to odebrane. Wystarczyło, że otworzył oczy, zobaczył nad sobą drewniane sklepienie i poczuł charakterystyczne bujanie statku na falach. Dotarły do niego dźwięki morza, doskonale je znał. Przez moment jeszcze łudził się, że może znajdowali się blisko brzegu. Wybiegł z kajuty, w paru susach pokonał schody na pokład... i zobaczył wodę. Wszędzie dookoła wodę. Ląd nawet nie majaczył nigdzie na horyzoncie.
Ma uważał, że choć nie był niezwykle przydatnym i produktywnym Shu, to jednak miał swój wkład w rozwój wyspy. Nie potrafił pojąć, dlaczego nie mógł uczyć się magii będąc starszym, ani dlaczego nikt nie porozmawiał z jego ojcem po tym, co o nim opowiadał. Gubił się w wielu rzeczach, ale zrujnowanie jego marzeń i rozbicie rodziny, którą zakładał, to nie było coś, czego miał potrzebę zrozumienia. Zalała go złość, jakiej nigdy w życiu nie czuł - paliła ogniem w żołądku i pompowała krew do głowy i kończyn, dając im przekonanie niezwyciężenia. W duszy zaś spojrzał na nić, jaka splatała go z rodakami i przeciął ją. A gdy to zrobił, ruszył w stronę nic nie spodziewającego się kapitana i uderzył go sierpowym w twarz. Zaskoczony mężczyzna zachwiał się, w jego oczach coś błysnęło. Nim Mahaak wykonał kolejny ruch, trzech rodaków chwyciło go i powaliło na pokład krótkim, ale zdecydowanym manewrem. Słysząc dookoła siebie wiele pouczających i potępiających głosów, Ma pojął, że to nie tylko złość go tak piekła - to poczucie zdrady. Wbito mu nóż w serce i powtarzano, że to dla jego dobra i dobra ogółu.
Tymczasem jedyne dobro zostawił za sobą. I miał go już nigdy więcej nie zobaczyć. Nie pozwolono mu nawet dotknąć jego dziecka.
Na miejscu miała czekać go kara; jaka - nie wiedział dokładnie, ale i niewiele go to już obchodziło. Nic go nie obchodziło. Poddał się. Do końca podróży morskiej zamierzał wykonywać, co do niego należało - nie chciał narażać życia załogi - ale po powrocie nie planował kiwnąć palcem. Zaszyje się gdzieś, a jeśli umrze, niech tak będzie.
Jednak kiedy dobijali do brzegu, pomyślał, że może za szybko porzucił nadzieję. Laone nie chciałaby, żeby spotkał go taki los. Zapewne zezłościłaby się, że nawet nie próbował stworzyć choćby i niemożliwego planu. Zdzieliłaby go, że tak zwyczajnie zrezygnował z ich marzeń. Miałaby rację, oczywiście. Postanowił, że wróci do nich, choć byłaby to ostatnia rzecz, jaką zrobi.
Czekali na niego już w porcie. Najpierw rozmówili się z kapitanem, po czym zniknęli. Wrócili po paru dniach i nie wyjaśniając nic słowem, kazali mu za sobą podążać. Nie protestował - rozumiał, że tylko pogorszyłby w ten sposób swoją i tak beznadziejną sytuację. Początkowo rozpoznawał tereny wokół, ale wkrótce znaleźli się na zupełnie obcych mu szlakach. Po ostrych skałach dało się stwierdzić, ze nie uczęszczano nimi często, nikogo też nie mijali po drodze. Zaczął się martwić, że być może czeka go wygnanie, ale ten proces przebiegał inaczej.
Nawet kiedy znalazł się na progu czyjegoś domu, nie pojmował co się działo. Straże skrępowały mu ręce za plecami, nim w drzwiach stanął mężczyzna. Nie sprawiał wrażenia szczęśliwego. Zmarszczki wokół jego oczu i opadnięte kąciki ust świadczyły o zmęczeniu, jakiego nigdy nie osiągnie się pracą fizyczną. Poprowadził Ma na dziedziniec budynku, strażników zostawiając na zewnątrz. Stało tam wiele rzeźb wykonanych z różnych kamieni. Wyglądały bardzo specyficznie - jedne zdawały się rozmyte, inne wyjątkowo wydetalowano, ale wszystkie cechował przerażający realizm. Wywoływały w Mahaaku niepokój tak głęboki, że czuł jakby insekty łaziły mu pod skórą. W powietrzu iskrzyło czymś nienaturalnym. Chciał stąd jak najszybciej wyjść, ale został usadzony na kamiennym krześle i w nim unieruchomiony.
Przedstawił mu się. Wyjaśnił, kim był i co zamierzał zrobić. Powiedział, że nie sprawi mu to żadnej przyjemności, tak jakby Ma miał poczuć się po tym lepiej. Odbiorą mu wspomnienia. Wszystkie chwile, jakie spędził z Laone, zostaną przekute w rzeźbę i tym samym wymazane z jego pamięci na zawsze. Łkał. Zalewał się łzami, dławił się nimi, myśląc, że to gorsze niż śmierć. Przepraszał na głos ukochaną i ich dziecko. Za swoją lekkomyślność. Za rozbicie im życia i rodziny. Za zniweczenie ich marzeń.
Rzeźbiarz rozpoczął swoją pracę, przepraszając go. Im dłużej pracował, tym Mahaak robił się cichszy. Smutek nadal tkwił w jego piersi jak wbity kołek, ale stał się rozmyty, nieuchwytny, coraz trudniejszy do zrozumienia, zupełnie jakby obudził się ze snu, który rozwiał się wraz z nadejściem brzasku. Nie dowiedział się, że Rzeźbiarz pozwolił mu zachować miłość do kobiety i myśl, że gdzieś tam ktoś na niego czeka...


2tlGTsD
"We are writers, my love. We don't cry.
We bleed on paper.”

Offline

Użytkowników czytających ten temat: 0, gości: 1
[Bot] ClaudeBot

Stopka

Forum oparte na FluxBB

Darmowe Forum
siedzibkaanusiakaforum - avstory - zfn - zorska - jezykpolski