Opowiadania grupowe - forum Depesza

Opowiadania grupowe

Nie jesteś zalogowany na forum.

#1 2017-10-14 13:35:14

Arbalester
Szeryf Depeszy
Windows 7Chrome 61.0.3163.100

NO SIGNAL

tumblr_m7vzxm8WcO1r6o8v2.gif
nVXF7PV.jpg

The Truth About Monsters
The truth is this,
every monster
you have met
or will ever meet,
was once a human being
with a soul
that was as soft
and light
as silk

Someone stole
that silk from their soul
and turned them
into this.

So when you see
a monster next,
always remember this.
Do not fear
the thing before you.
Fear the thing
that created it
instead.

- Nikita Gill

Była ich szóstka. Znali się od dzieciństwa, gdy tylko zaczęli chodzić do podstawówki. Los postawił ich sobie na drodze, którą potem nierozłącznie kroczyli razem. W nie tak wielkim miasteczku łatwo im przychodziły codzienne eskapady do własnego domku na drzewie, przeobrażanie placu zabaw w ich prywatną fortecę, którą strzegli przed małolatami. Czas mijał, oni rośli, wydarzenia pogrubiały księgę ich znajomości, a im wciąż udawało się trzymać razem, tak jakby ta nić porozumienia, jaka powstała na początku, była materiałem trwalszym od najlepszej stali. Nie zawsze było kolorowo; wraz z latami przybywało kłótni, ale potrafili je między sobą wyjaśnić. Wszyscy wypowiadali się o nich jak o miejscowej legendzie, starej baśni o przyjaciołach, gotowych zrobić dla siebie wszystko, przezwyciężających wspólnie wszelkie przeciwności losu.
W pierwszej liceum rozpoczęli tradycję wakacyjnej wycieczki na niewielką, malowniczą wyspę, z lokalnymi sklepami, pełną opuszczonych miejsc i tajemniczych widoków, na którą dopływali łodzią rodzica jednego z nich. Smażyli pianki nad ogniskiem, spali w niewielkiej drewnianej chatce na wzgórzu, poznawali kolejne zakamarki... Kontynuowali tę tradycję całe liceum, a potem i na pierwszym roku studiów, gdy jeszcze udało im się dogadać. Zrobili to, choć poprzedniej zimy jedno z nich zginęło w wyniku postrzału podczas, według ustaleń policji, "zwykłego rabunku" - a może właśnie dlatego. Próbowali to sobie ułożyć, wyjaśnić, ale pojawił się zgrzyt, błąd, jakiego wcześniej nie napotkali i rozeszli się, nim wykupiony czas w chatce dobiegł końca.
Minęły kolejne dwa lata, a zjazd się nie odbył. Trzeciego roku jedno z nich rozesłało wieści: organizują w to lato znów zjazd. Częściowo rozsypani po kraju i świecie, tchnięci sentymentem, a może i czymś więcej, zgodzili się, choć kontakt zatarł się, zmatowiał jak tusz rzuconego w zapomnieniu paragonu, wystawionego na działanie słońca w jakimś kącie pokoju. Miała zajść jednak jedna dodatkowa zmiana: obecność nowej osoby w grupie.
Może jednak nie zawsze było tak kolorowo, jak próbowali sobie wmówić? Czy faktycznie byli tą ścisłą, niezachwianą paczką, którą wszyscy w nich widzieli? Co z demonami, jakie każde z nich skrywało głęboko, przed przyjaciółmi,  a nawet samymi sobą?
Co jednak ważniejsze - czy wyspa, na którą przypłyną po raz kolejny, okaże się tym samym spokojnym, ponadczasowym miejscem? Niedługo po ich przybyciu miejsce pustoszeje i zaczynają dziać się dziwne rzeczy... Duchy pokrzywdzonych z dawnych lat dochodzą do głosu, zdeterminowane,
aby opowiedzieć swoją historię. Nie mają jak się wydostać. Są skazani na to, by wśród pisanych od nowa prawd, kłamstw i jednostronnych, wybrakowanych przekazów zapisać to, co wydarzyło się na wyspie naprawdę xxx lat temu..

98RE1RF.png

Akcja rozpoczyna się tam, gdzie sobie zażyczycie - część może już czekać na wyspie w Kanadzie, inni mogą dopiero zmierzać w tamtą stronę. Miasteczko, w jakim się wychowali, leży w pobliżu granicy z USA, w Kolumbii Brytyjskiej. Ich miejsce wypadowe jest wymyślone, toteż pozostaje pewna dowolność w jego kształtowaniu. Przede wszystkim jednak porastają wyspę lasy iglaste, ma spore zróżnicowania terenu, w porcie znajduje się swego rodzaju "centrum" z paroma lokalnymi sklepami, muzeum zamkniętym prawie zawsze (nie udało im się jeszcze do niego wejść) oraz innymi wątpliwymi atrakcjami, ale są też dwie mniejsze, zniszczone i opustoszałe osady. W jednej z części wyspy znajduje się niedziałająca już kopalnia. Bohaterowie zostaną wciągnięci w wir wydarzeń, duchów przeszłości, wierzeń indiańskich i afrykańskich, poznają prawdziwą historię wyspy, zmagając się jednocześnie z własnymi i cudzymi problemami,  a to wszystko podczas bycia odciętymi od świata zewnętrznego. Brak zasięgu, jedynie lokalne wadliwe telefony.

Bohaterowie:

  • Arbalester - Thomas Monaghan

  • Arbalester - Misty Chastillon

  • Dolores - Carmen Soretti

  • Faworek - Elijah Henderson (?)

  • Angelue - Samuel Gordon

  • Angelue - Ashley Gordon - nowa

  • Dziewczyna, która zginęła - Amelia Hargrove

FLxoVbg.png


2tlGTsD
"We are writers, my love. We don't cry.
We bleed on paper.”

Offline

#2 2017-10-14 14:30:11

Angelue
Administrator
Windows 7Chrome 61.0.3163.100

Odp: NO SIGNAL

LPSsPTQ.png
tumblr_m7w1bwPQ5S1r6o8v2.gif
It's a wonderful day to have a friend
To find a hero in you!
It's a wonderful day to sing a song
And find a hero in you

X48AF6B.png

Niepokorny synalek ambitnego tatusia

    - Pański syn znowu nie pojawił się na naszym spotkaniu. Oczywiście to państwa sprawa, jego terapia została z góry opłacona na dwa miesiące, ale sądzę, że chciałby pan otrzymać z tego wymierne korzyści - których nie jestem w stanie zapewnić, gdy mój pacjent nie pojawia się w umówionych godzinach.
Siwiejący już Leon Gordon w geście pełnym rezygnacji ścisnął grubymi, krótkimi palcami kość nosową.
    - Bardzo pana przepraszam. Czy byłaby możliwość pańskich dojazdów? Oczywiście za odpowiednią dopłatą - mężczyzna usłyszał dobiegający z podwórza coraz głośniejszy warkot silnika, który analogicznie wywoływał w nim coraz mocniejsze uczucie irytacji.
    - Oczywiście. Ale panie Gordon... Nalegałbym na dopilnowanie syna następnym razem. Na pierwszym spotkaniu nie wykonał nawet podstawowego testu HCL-32. Bez jego współpracy nie będę w stanie pomóc. Nikt nie będzie.
Uwaga o jego rozpieszczeniu zawisła w powietrzu. Na dworze silnik ucichł i rozległo się trzaśnięcie drzwiczek.
    - Dobrze. Bardzo dziękuję panu za cenne uwagi. Zadzwonię do pana wieczorem, gdy porozmawiam z synem - rozległo się ciche kliknięcie, gdy mężczyzna nacisnął czerwoną słuchawkę.
    - SAMUEL! - ryknął wstając zza biurka.
Z pokoju jego syna docierały do niego odgłosy energicznej krzątaniny. Leon zaczął szukać w gabinecie swojej laski złorzecząc pod nosem. Wiedział, że musi się spieszyć. Gdy dokuśtykał do jego pokoju, drzwi stały otwarte na oścież. Lampka typu lawa rzucała na cały pokój różnokolorową poświatę, z plakatu na ścianie szczerzyła się do niego jakaś aktorka - nie wiedział, nie oglądał filmów - a na podłodze wśród porozrzucanych instrukcji leżał smętnie przewrócony model małego Cadillaca DeVille '68. Leon wypadł na podwórze tak szybko, na ile pozwalało mu bolące kolano. Jego syn - szczęśliwy, z rozwianym włosem, w okularach przeciwsłonecznych i zgrabnej, eleganckiej kurtce, którą sprezentowała mu na święta matka właśnie odpalał auto - identyczne, jak model porzucony beztrosko w pokoju. Obok niego na siedzeniu leżała rozmemłana sportowa torba, do której naprędce władował ubrania z szafy.
    - Samuelu Gordon! Przekrocz tę bramę, a zostaniesz wydziedziczony! - ryknął Gordon Senior. Najwyraźniej ta groźba podziałała na chłopaka, gdyż zaciągnął ręczny hamulec i podniósł okulary na czoło marszcząc z zatroskaniem brwi.
    - Jesteś zły, bo nie pojechałem do psychoterapeuty? - spytał z autentycznym zatroskaniem w głosie, które zawsze sprawiało, że matka wybaczała mu wszystko - nawet celowe wylanie drinka w dekolt ciotki, która zwracała się do niego jakby wciąż miał 10 lat. Na ojca nie działało to tak skutecznie, choć trzeba było przyznać, że się uspokoił.
    - Jestem zły, bo znowu uciekasz - oświadczył akcentując mocno słowa.
Sam pokiwał głową wciąż marszcząc w zatroskaniu brwi - zaraz po chwili je uniósł, by oświadczyć pełnym zadowolenia głosem:
    - Przemyślałem twoje słowa. Rozumiem, dlaczego chcesz, by twoja firma pozostała w naszej rodzinie, dlatego wracam na uczelnię w Toronto.
Chłopak położył dłoń na ręcznym hamulcu, by go zwolnić, na co jego ojciec oparł się o maskę samochodu.
    - Skąd u ciebie ta nagła zmiana? - zdumiał się mężczyzna. Nie ukrywał nutki zniecierpliwienia jego brakiem odpowiedzialności.
Samuel zasępił się na króciutką chwilę.
    - Czy to takie niezwykłe, że chcę ci sprawić przyjemność?

    Trudno było to przyznać Samuelowi - ale tak, to było niezwykłe. Pchały go liczne namiętności - słowo zachcianki było czymś zbyt małym, by odzwierciedlać siłę, z jaką oddawał się ideom, które co jakiś czas ukazywały mu się na wzór boskich objawień. Na ogół były to namiętności równie silne, co krótkotrwałe. Gdy pewnego dnia przejął się losem pobliskiego schroniska pod wpływem obejrzanego dokumentu, wciągnął w akcję wspierania tamtejszych zwierząt wszystkich, do których zdołał przemówić - a trzeba było przyznać, że zdolności przekonywania miał duże. Osobiście dołożył własne oszczędności na zapewnienie porządnego ocieplenia budynku, a na koncie bankowym (kontrolowanym po cichu przez jego rodziców) ustawił comiesięczny przelew na rzecz schroniska. Po dwóch miesiącach zdołał zapomnieć o całej sprawie i odtąd co roku przypominała mu o tym kartka noworoczna ze schroniska z podziękowaniami za wsparcie finansowe. Za każdym razem uśmiechał się leciutko do kolejnej pocztówki z uroczym psiakiem czy kotem, po czym chował ją do pokaźnego pudełka, w którym przechowywał wszystko - od rachunków po świadectwa ukończenia szkoły. Samuel swoimi działaniami mógłby zrobić wiele dobrego,  gdyby nie był tak rozproszony i nastawiony na zapewnienie rozrywki sobie i swoim przyjaciołom. Dla czystej takiej rozrywki założył się z paczką w czasach liceum, że uda mu się zaliczyć z młodziutką nauczycielką matematyki home plate -  co prawda, dotarł jedynie do drugiej bazy wywołując przy tym mały skandal, zgorszenie kadry nauczycielskiej, dymisję młodej nauczycielki oraz pogadanki w szkole o molestowaniu, ale to i tak było więcej niż się ktokolwiek spodziewał - może oprócz samego zainteresowanego. Matematyczka otrzymała od rodziny Gordon odszkodowanie za zaistniałą sytuację, a Samuel ucięcie kieszonkowego - czego specjalnie nie odczuł, gdyż w tamtym okresie leczył złamane serce i nawet nie miał ochoty na batoniki, które podsuwał mu Tom.

zV8BMy1.png?1
   
Cześć, Sam. Tu Misty.
Myślałam, żeby spotkać się znów na wyspie, jak kiedyś. Tom jest chętny.
Odezwij się proszę.


    - Nie możesz uzależniać każdej swojej decyzji od tego, co ci powiem - głos, który nieraz przynosił mu większą ulgę i pociechę, niż mógłby się przyznać, obecnie wywoływał w nim fale frustracji.
    - Myślałem, że za to ci płacimy - chłopak się zaśmiał jakby to miał być tylko żart, ale słychać było wyrzut w jego głosie.
Doktor Gauthier, który siedział naprzeciw niego jedynie uniósł lekko brwi. To była pierwsza od jakiegoś czasu wizyta, kiedy młody Gordon zaczął znów mu odpowiadać i nie gapił się po prostu w ścianę.
    - Widzę, że czujesz się nieco lepiej.
    - Czułbym się lepiej z innymi lekami.
Gauthier pokiwał głową splatając dłonie.
    - Występują skutki uboczne?
Sam zawiesił spojrzenie na drewnianej podłodze. Słoje układały się w powtarzalny wzór. Prawdopodobnie jesion.
    - Wciąż masz te myśli?
    - Nie wiem. Nie.
Fotel doktora jęknął, gdy ten wstał. Jesionowa podłoga zaskrzypiała pod wyglancowanymi butami. Światło w gabinecie było jasne i przynoszące obietnicę czegoś dobrego.
    - Co myślisz o spotkaniu z przyjaciółmi? Dobrze wspominałeś czasy, gdy mieliście kontakt.
    - Ostatnio nie było dobrze.
Buty doktora zdeptały kawałek podłogi, w który młodzieniec wciąż się wpatrywał. Kanapa na której siedział ugięła się lekko. Sam i bez tego wyczułby, że doktor obok niego usiadł. Drażniąca bliskość innej osoby. Wiedział, ze takim podejściem rani przede wszystkim rodzinę, ale nic nie mógł na to poradzić.
    - Ale teraz czujesz się samotny, prawda?
    - Tak... Ale od tego mam ciebie, co nie? - zażartował słabo Sam. Miał wrażenie, że czuje się lepiej niż chociażby tydzień temu.
Gauthier zachował profesjonalizm.
    - Spotkanie mogłoby ci dobrze zrobić.
Sam zamyślił się wpatrując się w telefon. Odblokował ekran, na którym mignął jego ukochany Cadillac.

Wchodzę w to! :)
   
tumblr_m7w1bwPQ5S1r6o8v2.gif
We're gonna throw a party
All the ghosts of trees are coming out

Lista terapeutów i różnej maści lekarzy, z którymi Samuel miał do czynienia była sporych rozmiarów, tak jak i koszta utopione w jego leczeniu. Czasem przypominało to speed dating, a czasem zostawał przy lekarzu na dłuższy okres czasu, co najczęściej było zależne od tego, jaki tym razem incydent przerwie ich współpracę. Ze spektrum takich incydentów wymienić można chociażby: beztroskie unikanie wizyt, zbyt bliskie relacje z terapeutą, raz próba samobójcza. Z doktorem Gauthierem współpracował już długo, bo od czasu tragicznej śmierci Amelii.  Trafił pod jego skrzydła znajdując się w stanie manii. Zachowywał się, jakby do niego nie dotarło, co się zmieniło. A zmieniło się bardzo dużo. Sam nawet nie zauważył, kiedy kontakt z doktorem stał się niemalże jedynym, jaki posiadał z osobami spoza rodziny. Ktoś mógłby powiedzieć,
że ich relacja wykraczała poza granicę psychiatra-pacjent zwłaszcza odkąd Gauthier udostępnił Samowi swój prywatny numer telefonu w razie nagłej potrzeby. Sam jednak swego się nauczył w trakcie "kadencji" poprzednich lekarzy i nikogo o tym fakcie nie informował. Wydawało się,
że wszedł w okres zdrowia i może faktycznie tak było, ale wszystko zniszczył zjazd na ich wyspie. Chłopak nie był przygotowany na falę wspomnień i smutku. Relacje w ich paczce stały się mocno napiętę po śmierci Amelii. [...]


Dziwne, u mnie działa.

Offline

#3 2017-10-14 16:25:39

Arbalester
Szeryf Depeszy
Windows 7Chrome 61.0.3163.100

Odp: NO SIGNAL

RofTqQL.png
q4KptGE.jpg

tumblr_m1zdnlaAvX1r3we0y.gif
Zakop pod ziemią,
Nakryj kamieniem,
A ja i tak
Kości odgrzebię.
Kim jestem?

- Wspomnieniem.

Kiedy Thomas kroczył przez tłum, wszyscy schodzili mu z drogi, by potem obejrzeć się za nim. Kroczył zawsze stanowczo, bez zawahania, znając dokładnie cel, do którego zmierzał. Starał się nawiązywać kontakt wzrokowy z przechodniami, ale jego ponadprzeciętny wzrost mu to utrudniał, tak jak ułatwiał mu przechodzenie w rzece ludzi. Obserwował ich z góry spojrzeniem przeraźliwie bladych, niebieskich oczu, niemal białych w słońcu; wiele osób przechodził dreszcz, gdy padał na nich jego wzrok, jakby niepochodzący z tego świata, lecz istniejący gdzieś poza nim, w krainie, do której żywi nie mieli wstępu. Te oczy sprawiały wrażenie łącznika, ale nie bezpośredniego; raczej weneckiego lustra, nie pozwalającego dostrzec drugiej strony, lecz pozostawiającego to mrowiące uczucie, pełzające pod skórą, że coś tam się znajdowało i nas obserwowało. I choć te oczy, te niewzruszone kąciki ust i jasna skóra tworzyły z Thomasa obraz przystojnego Jeźdźca Apokalipsy, akcentem ciepła, przełamaniem tego chłodu, jakiego nie brakowało także w jego powierzchownym zachowaniu, były włosy, zawsze w nieładzie; wśród kasztanowych pasem lśniły miedziane refleksy, ogrzewając lekko jego aparycję. Okalały pociągłą twarz z mocniej zarysowanymi kośćmi policzkowymi, choć nie tak jak u magazynowych modeli. Usta wąskie, o ciągłym wyrazie zobojętnienia, choć w rzeczywistości obchodziło go wiele spraw i wiele osób. Tak przynajmniej uważał.
Dawniej był wątłym, żylastym chłopcem, aż zaczął przybierać na wadze, podążając śladami swego biologicznego ojca. Nowi rodzice zadbali jednak o jego dietę i ćwiczenia, a on nauczył się jej tak ściśle pilnować, że do dziś z niczego potrafi przyrządzić sobie odpowiedni posiłek. Rozbudował się, a że barki miał również szerokie po ojcu, w połączeniu ze swym wzrostem można się było go wystraszyć - zwłaszcza, że często zakładał luźne płaszcze i kurtki, w których nie dało się dostrzec jego talii węższej, niż mogłoby się wydawać. Na barku i części ramienia widniała srebrzysta, nieregularna blizna po tym, jak w dzieciństwie pogryzł go pies. Wszystko to składało się na postrzeganie Thomasa jako bytu nawiedzonego, oziębłego i bezlitosnego - kogoś, kogo spotyka się na cmentarzu przy rozkopanym grobie, w niepewności, czy chce rzucić się za pogrzebanym ciałem, czy też je wyszarpnąć z dołu - nie lepiącego babki z piasku wśród dzieci.

Żeby zrozumieć przynajmniej częściowo charakter Toma, trzeba zacząć od jego dzieciństwa. Z niego niestety nawet sam nie pamięta wiele, poza tym, że nie lubił ojca, a z matką nie dogadywał. Mętnie kojarzył wizytę policji, sądy, a potem adopcję. Wyraźnie za to już potrafił przywołać pierwszą wizytę w domu nowych rodziców: bogatych, szeroko uśmiechniętych, schludnie ubranych, nie śmierdzących alkoholem ani papierosami, do których zapachu tak bardzo przywykł. Pokazywali mu niezliczone pokoje, a wszystkie z nich przestrzenne, jasne - wciąż pamiętał swój zachwyt, gdy wszedł do potężnego salonu, czując się jak mrówka, bo sufit dostrzegł aż na drugim piętrze. Przez okna zaś wpadały złociste promienie zachodzącego słońca, nabłyszczając gładkie powierzchnie magicznym lakierem. W powietrzu unosiła się woń świeżych kwiatów i perfum. Zelówki jego zniszczonych trampek piszczały na wypolerowanej podłodze. Gdzie nie spojrzał, widział dziesiątki kryjówek. Wszystko to wydawało się zapowiadać mu coś wspaniałego, szczęśliwego.
Dość szybko się przekonał, że choć uśmiechy rodziców były szerokie, to często nieszczere i wymuszone; że wkładali w nie dodatkowy wysiłek, gdy przychodzili goście. Mimo sporego ich rozczarowania, Thomas nie opanował tej gry pozorów, z czym pogodzili się właściwie dość szybko, choć nie tak szybko, jak on. Zrozumiał swą rolę w tym domu i pomyłkę, że rozdmuchał swoje oczekiwania i nadzieje. Nie miał jednak zamiaru narzekać - dobrze go karmiono, zapewniano mu to, czego potrzebował i niemal wszystko, czego chciał. Nie miał wielu ograniczeń, a kary zwyczajnie były zbędne. Dobrze się uczył, nie okazywał agresji wobec rówieśników. Chciałoby się zakończyć ten opis nazwaniem go dzieckiem idealnym, tymczasem zasługiwał jedynie na miano dziecka bezproblemowego. Nie wykonywał niczego, co wykraczałoby poza wymaganą normę, a i to robił z charakterystycznym dla siebie bezlitosnym spokojem, wręcz nienaturalnym. Przez jakiś czas rodzice martwili się, czy Thomas nie cierpiał na autyzm, jednak szybko to wykluczono, gdy odpowiadał na pytania lekarza w krótki, rozumny sposób, patrząc mu wprost w oczy i nie rozpraszając się żadną z dziesiątek zabawek leżących wokół. Przeprowadził jeszcze wywiad, porobił badania. "Taki już ma charakter" - zawyrokował w końcu doktor, rozkładając ręce. Podał im wizytówkę z namiarami do psychologa. Nie skorzystali.
Theresa Monaghan wyjeżdżała z domu rano i wracała popołudniem lub późnym popołudniem. Godziny poza posiadłością poświęcała na masaże (swoich mięśni), malowanie (swoich) paznokci, uczęszczanie na spotkania towarzyskie i udzielanie się w imprezach charytatywnych. Theo Monaghan zaś pracował na miejscu, ale nie miał wtedy czasu zajmować się synem, więc za dnia kręciła się u nich niania, dopóki nie podrósł na tyle, by móc sobie przyrządzać posiłki sam. Niania nazywała się Meredith Crascall i była to nastolatka potrzebująca dodatkowych pieniędzy. Nie zachowywała się natrętnie, szanowała jego przestrzeń i nie nagabywała go, po prostu oboje zajmowali się sobą, z tym, że ona miała na niego oko. Nie wymagało to dużego wysiłku, przynajmniej na początku, bo Tom swój czas wolny zapełniał książkami szkolnymi, fabularnymi (głównie science-fiction), ewentualnie łażeniem po ogrodzie i oglądaniem mikrożycia. Rzeczywistość poczęła malować się trochę inaczej, gdy zawiązał paczkę w podstawówce.
Pamiętał, że raz zapytał rodziców, jakoś w gimnazjum, dlaczego nie zaadoptują jeszcze jednego dziecka, jeśli nie są z niego zadowoleni. Nie robił im wyrzutów. Podszedł do nich z całkowitą powagą, a nawet nadzieją, że stwierdzą, iż kolejna adopcja to świetny pomysł. Thomasowi zawsze marzyło się rodzeństwo, odkąd pamiętał. Poza tym nawet jeśli w domu akurat przebywali wszyscy troje, wydawał się on wciąż za duży i za pusty. Oni jednak pokręcili głowami ze zmęczeniem, tak jakby oddawanie go pod opiekę niani i przedstawianie sąsiadom i gościom było tak wielce wyczerpującym zajęciem. Nigdy więcej nie poruszył tego tematu; za bardzo zalazły mu pod skórę ich zmarszczone brwi, jakby mierziła ich myśl o kolejnym dziecku pałętającym się po tym nienagannie czystym domku, być może jeszcze gorszym niż on.
W to właśnie wierzył Tom całe swoje życie, a jedynie z czasem nauczył się to spychać w te zakątki serca, w których staramy się upchnąć wszelkie myśli godne dobrego zamka. Wierzył, że biologiczni rodzice go nie chcieli (nie mylił się), a potem nowi rodzice rozczarowali się nim (również się nie mylił). Nie był jedynie pewien, czy zwyczajnie nie nadawali się do wychowywania czy też to jego oziębła otoczka i brak zamiłowania do fortepianu ich tak odtrącały. Proponowali mu różne hobby - instrumenty smyczkowe, balet, szermierkę. On jednak wolał trzymać nos w książkach, chodzić na wyprawy z przyjaciółmi lub strugać figurki. Zaczął od drewna, a z czasem podjął próby w mydle i kamieniu. Nie był to fantazyjne ani duże twory, Thomasowi brakowało do takich wyobraźni, ale rzeczywistość potrafił powielać całkiem sprawnie. Miał sprawne, precyzyjne i pewne dłonie, co później zaważyło na jego decyzji skierowania się na studia medyczne, ze specjalizacją chirurga dziecięcego.

Wg784LY.jpg

The problem is you depend on other people to love you the way you should love yourself.

[tu będzie jeszcze jedna historia]

tumblr_m7w2py1dEP1r6o8v2.gif

Usadzili Thomasa pomiędzy wujkiem Debbie, łysym i wysportowanym panu o donośnym głosie, a wyciszoną kobietą o mysich, krótkich włosach i krzywych okularach na nosie, która przedstawiła się tak cicho, że zupełnie jej nie usłyszał. Harmider był niesamowity, na raz toczyło się z pięć różnych rozmów - panie dyskutowały o nowej kolekcji biżuterii, inne o dzieciach i ich odżywaniu, panowie przekazywali sobie rady o samochodach i przytaczali wspomnienia z lat szkolnych. Tom wciąż gubił się w wątkach, nie miał pojęcia, którą dyskusję w końcu śledzić, ale ten chaos, zapach przypieczonego domowego obiadu i familijne dogryzki relaksowały jego umysł, rozlewając się ciepłem po sercu. W którymś momencie wziął ciastko z talerza ustawionego dokładnie przed nim, i zamarł.
- Co jest, Tom? - zagaiła Debbie, siedząca naprzeciw niego. - Nie smakuje ci? Mama sama robiła.
Thomas otworzył oczy (kiedy je zamknął?) i wznowił przeżuwanie, ale bardzo powoli.
- Są pyszne. Nie chciałem za szybko zjeść.
Wszyscy przy stole gruchnęli na raz śmiechem, aż się chłopak wystraszył. Wyciągnął rękę po drugie ciastko.
- Nie zjedz za szybko, bo ci potem będzie szkoda, że już nie ma - zachichotała ciotka Eve.
Tom, lekko speszony, odłożył ciastko. Debbie wyciągnęła do niego dłoń przez stół.
- Hej, to był żart. Nie żałuj sobie.
Uśmiechnął się minimalnie, ledwo zauważalnie, ale nie zjadł w końcu przysmaku. Jakąś godzinę później, podczas dyskusji o nadchodzącym nowym członku rodziny, przecisnął się przez wujka Debbie i pomknął na klatkę schodową. Słyszał, jak część rozmów minimalnie cichnie, ale nie mógł się teraz tym przejąć. Usiadł na chłodnych schodach, zwieszając głowę, przytłoczony tym wszystkim. Nie mógł przestać porównywać, nie mógł przestać gdybać, wyżerając się tym samym od środka. Po minucie wyszła do niego Debbie.
- Wszystko w porządku?
Wzruszył ramionami, zerkając jej w stronę. Próbował się uśmiechnąć, ale kąciki ust ciągnęły ku dołowi, jakby ktoś zawiesił mu na nich obciążniki. Nic nigdy nie wydawało się do końca w porządku.
Pół roku później...
- Po prostu nie mogę. Nie mogę tak dłużej, Tom.
Patrzył na nią pustym wzrokiem, nie potrafiąc się zdobyć na jedno słowo.
- Jesteśmy ze sobą rok, a nadal nie wiem o tobie praktycznie nic.
- Co chcesz wiedzieć?
- Nie o to chodzi, Tom! - zirytowała się Debbie. - Wiesz, czego chcę? Żebyś czuł potrzebę mówienia mi o różnych rzeczach. O twoim dzieciństwie, twoich znajomych, rodzinie...
- Nie lubię o tym rozmawiać - odparł, marszcząc lekko brwi.
- A o czym lubisz rozmawiać?! Czuję się, jakbym w ogóle cię nie znała. Rozumiesz? - Nie otrzymawszy po raz kolejny odpowiedzi, machnęła ręką. - Próbowałam. Przepraszam, Tom. - Pokręciła głową. - Nie potrafię ci pomóc.

jCcEGPw.jpg

Próbowałem ci pomóc ze wszystkich sił. Ale bardzo trudno jest pomagać człowiekowi, dla którego życie stało się skrzynką na listy, które nie nadejdą.

tumblr_m7w2py1dEP1r6o8v2.gif

- Chcesz zrobić to w aucie?
Tom spojrzał w lusterko wsteczne na rozłożonego przez wszystkie trzy siedzenia Marka. Jego szczupłą, apollińską twarz rozświetlał ekran komórki. Deszcz zacinał mocno w szyby samochodu, światła miasta kładły się długimi wstęgami na błyszczącym asfalcie, nie mogąc jednak skutecznie ocieplić atmosfery. Jakieś auto niedaleko zaboksowało na śliskiej jezdni, ktoś trąbnął. Z radia dobiegała piosenka o mocnym basie, wywołując wibracje w fotelach, pobrzękując pustą puszką w progu. Thomas zwolnił, mignął długimi, przepuszczając kierowcę usiłującego wydostać się z parkingu.
- A ty? - odbił pytanie, podkręcając szybkość wycieraczek.
- Czemu nie.
Zjechał w jakieś opuszczone miejsce. Po wszystkim przerzucił nogi przez próg, bo ledwie się mieścili z tyłu razem, jeśli na sobie nie leżeli. Mark uchylił okno, zapalił papierosa, ignorując natarczywy wzrok jego taksówkarza. Nie wiedział, tak jak nikt poza rodzicami Toma, że jego biologiczna matka miała raka płuc od palenia, a jemu ten smród za każdym razem przypominał wizytę w szpitalu i to, jak z niego wychodził, mijając przed wejściem nowego jej partnera, zaciągającego się najgrubszymi, najbardziej śmierdzącymi fajkami, z jakimi chłopak się w życiu spotkał. Nie mógł za to nikogo oczywiście winić, dlatego nic nie mówił.
- Dlaczego Debbie odeszła?
Mark przeniósł na niego spokojne spojrzenie czekoladowych oczu, dziwnie sprzecznie ciepłej barwy w odniesieniu do jego sposobu bycia.
- Odeszła od ciebie, czy wyprowadziła się?
Tom wzruszył ramionami, mając na myśli: "jedno i drugie". Mark wydmuchał dym przez szparę w oknie, krzywiąc się, gdy wiatr zawiał grube, ciężkie krople deszczu na jego twarz, omal nie gasząc peta. Thomas śledził każdy jego ruch.
- Cóż, wyprowadziła się pewnie dlatego, że czuła się niezręcznie w całej sytuacji, a szkoda. Bez niej jest potwornie smętnie w tym mieszkaniu. - Zaczął się wiercić, aż w końcu zarzucił nogi na jego uda. - Z tobą samym jest smętnie.
- Jestem smętny?
- Nie dlatego cię zostawiła? - Mark uniósł brew, gubiąc ją pod blond grzywką.
- Powiedziała, że mnie nie zna - odpowiedział cicho Tom.
Mark zaśmiał się krótko, bez wesołości.
- Nie dziwi mnie to. Zawsze nawijała o sobie jak najęta, a ty tylko jej słuchałeś z tymi maślanymi oczami.
- To źle? - Thomas zmarszczył brwi, a w jego ton wkradła się nuta tyle irytacji, co poddania.
- Dla jednych tak, dla innych nie. Dla większości jednak to ważne. Nie sądzę, by ktoś chciał budować związek z kimś, o kim nic nie wie i nie zapowiada się na to, by się dowiedział. Ludzie lubią mówić o sobie, ale czasem muszą też posłuchać, poczuć się dobrze ze sobą. - Wyrzucił papierosa przez okno. Na parę długich sekund oślepiły ich światła przejeżdżającego samochodu.
- Ty nie chcesz, żebym ci o sobie opowiadał - zauważył Tom, ze skołowaniem wpatrując się w swoje splecione dłonie.
- Nie - przyznał Mark, zamykając szybę. - Bo nie bawię się w związki. Myślę, że wiem, dlaczego nic nie mówisz. Nie jestem też twoim psychologiem, ani księdzem, żebyś mi się spowiadał.
Tom patrzył teraz na niego, myśląc sobie, że byłby w stanie mu opowiedzieć chociaż część swojej historii, gdyby tylko zapytał. Może właśnie dlatego, że Mark patrzył na wszystko z dystansem, wręcz olewając istotę rzeczy, które dla innych były esencjonalne. Wiedział, iż zbagatelizowałby jego wyrzuty sumienia odnośnie śmierci Amelii, jego tchórzostwo wobec jej dziadków, wyśmiałby jego rodziców. Właśnie to potrzebował usłyszeć, ale bał się poprosić, bał się kąśliwej uwagi, zlekceważenia tej jego jednej, jedynej potrzeby, więc milczał. Zastanawiał się, dlaczego nigdy nie poczuł takiej potrzeby względem Debbie; ale wtedy, kiedy z nią przebywał, słuchając o jej życiu, wypełnionym rodziną, zabawnymi anegdotkami, imprezami z przyjaciółmi, to nie chciał wrzucać do tego jasnego kłębowiska pozytywu swoich czarnych, mętnych przeżyć i myśli. Zaś Mark wydawał się nimi równie wypełniony, wręcz przepełniony. Może dlatego sam nie palił się do wysłuchiwania.
- Jedźmy już, głodny jestem - mruknął Mark, ubierając buty.

tumblr_m7w2py1dEP1r6o8v2.gif

To wydarzyło się rok temu. A może pół? Tak niedawno, a nawet nie mógł sobie przypomnieć, jaka była wtedy pora roku. Rodzice zadzwonili do niego, by przyjechał na weekend. Chcieli o czymś porozmawiać, ale woleli nie robić tego przez telefon. Chętnie wtedy wykorzystał tę okazję, bo sytuacja z jego współlokatorem coraz bardziej się komplikowała i potrzebował choćby chwilowej ucieczki. Spakował się dokładnie na trzy dni, razem z częścią notatek, bo czekał go od razu w poniedziałek ważny egzamin. Nie pamiętał teraz już z czego, ale w każdym razie miał zaważyć o jakimś przedmiocie. Zabrał swoją walizkę z włókna węglowego, klucz od mieszkania schował pod doniczką przed wejściem, udał się na lotnisko. W domu zjedli niewielką kolację przy niezbyt ożywionej rozmowie., obracającej się wokół pracy rodziców i jego wyników w nauce. Uśpił się do snu książką. Rano poszedł na spacer, omijając  te domy, w których pamiętał, że właściciele trzymali psy. Gdy dostrzegł w oddali mężczyznę idącego z rottweilerem, zawrócił. Przy śniadaniu, po paru niezręcznych podejściach, w końcu mu powiedzieli.
Leżała w jakimś obskurnym szpitalu w Winnipeg. Rak płuc z przerzutami... wszędzie. Tak mu przekazano. U jej łóżka spał mężczyzna w fotelu, którego nie znał. Postawny, o nalanej mordzie, łysy. Samą rodzicielkę z trudem rozpoznał bez spuchniętej, posiniaczonej twarzy. Tłuste brązowe włosy zwisały z jej niedbałego koka, wpadając do podkrążonych oczu i wąskich ust. Nieznajomy się nie zbudził, ale ona uniosła lekko głowę, gdy Tom wszedł do pomieszczenia. Zaraz jednak zaczęła płakać i zawodzić z bólu, wyrywając mężczyznę ze snu. Ten z kolei się zdenerwował na nią, podniósł głos, by się zamknęła, przestała marudzić. Thomas nie rozumiał. Obserwował chwilę tę scenę, ale im dłużej to robił, tym bardziej czuł się zasysany w jakiś wir przeszłości, cofany z teraźniejszości. Odwrócił się na pięcie i wyszedł. Przysiadł na krześle w korytarzu, wyłączając się na dźwięki z sali, którą opuścił, tak jakby znalazł się znów w tej wielkiej, śmierdzącej starej szafie i okrył się stosem ubrań. Z rzadka mijała go jakaś pielęgniarka czy lekarz, za to z uporczywą precyzją gdzieś niedaleko zegar ścienny głośno manifestował każdą mijającą sekundę.
Nie wiedział, po jakim czasie zdecydował się znów zajrzeć do sali. Przysiadł na pustym łóżku naprzeciw niej, przy akompaniamencie skrzypnięć. Wpatrywał się w farbę odpadającą ze ściany, wsłuchiwał w trzeszczenie ledwo żarzącej się lampy sufitowej, buczenie aparatury. Czuł się coraz mniejszy; nawet nie zauważył, że brakowało partnera kobiety.
- Pomyliłeś sale, kochanieńki? - zapytała mocno zachrypniętym głosem, a on dopiero po chwili zrozumiał, że w ogóle mówiła do niego. Odwrócił głowę w jej stronę bez słowa. - Szukasz krewnych?
Spojrzał gdzieś w bok, zamrugał powoli.
- Nie. Znalazłem - odpowiedział w końcu.
Theresa zaczęła pleść głupoty o tym, jak nie znosiła szpitali, jak ciężko jej teraz żyć, że przyjaciółki się od niej odwróciły, a nowy mąż jest taki wspaniały, bo siedzi u jej boku... Chyba nigdy nie usłyszał tyle o jej życiu.
- Jestem Thomas - przerwał jej spokojnie, niegłośno. - Tom.
Spojrzała na niego pytającym wzrokiem, przekrzywiając nieznacznie głowę. Usilnie starała się przypomnieć sobie, czy go skądś znała.
- Tom - powtórzyła głucho. Nim jednak zdążyła powiedzieć coś jeszcze, wstał i opuścił teren szpitala, nieodprowadzony żadnym wołaniem, ni okrzykiem. Pozostawił za sobą jedynie cierpiętnicze jęki pacjentów. Znów był sześciolatkiem, opuszczającym pośpiesznie rodzicielkę.
Miesiąc później odbył się pogrzeb. Ten dzień pamiętał doskonale. Słońce świeciło ostro. Zeszła się zaledwie garstka osób, nikt nic nie rzucił do grobu. Thomas całą ceremonię ściskał w dłoni różę, ale ostatecznie opuścił z nią cmentarz. Nie poszedł na stypę, chyba nawet żadna się nie odbywała. Siedział nad nowym grobem, wykonanym najtaniej, jak się dało. Próbował objąć rozumem wszystko, co się wydarzyło, ale mózg płatał mu figle, zacierając większość kluczowych wspomnień. Im dłużej tam siedział, tym mniej rozumiał. Zmierzchało, gdy dotknął delikatnie nagrobka, tak lekko, jak gdyby miał się rozpaść pod jego palcami, i odszedł, oskubując po drodze kwiat z płatków. Nie zamierzał więcej tu wracać.

kZSiBZj.png


2tlGTsD
"We are writers, my love. We don't cry.
We bleed on paper.”

Offline

#4 2017-10-14 20:58:47

Dolores
Kucyponek Jednorogi
Windows 7Chrome 61.0.3163.100

Odp: NO SIGNAL

tumblr_m7w2py1dEP1r6o8v2.gif
QSpyPT8.png
0RujV4T.png

I became the color, I became the daughter and the son. When the feast is over, welcome to another one.

Każda  rodzina ma swoje tajemnice. Prawda...? Wstydliwe sekrety, które chowają w szafkach z bielizną, upychają między równo poskładanymi ręcznikami, zamiatają pod dywan, przykrywają wykrochmalonym obrusem, jak tę rysę na stole, którą tata kilka lat temu zrobił niechcący nożem. A może zrobił ją z pełną premedytacją...? Ukrywają trupy w szafach, wieszają je na wieszakach między zimowymi futrami mamy. Soretti też mieli swoje tajemnice, grzeszki, które woleli schować za plecami. Przeprowadzili się do Kanady pod koniec lat dziewięćdziesiątych. Kupili zrujnowany kurort Lost Woods Resort, który tutejsza młodzież żartobliwie nazywała Lust Woods, gdyż w czasach swej świetności zjeżdżali się tam biznesmeni z Toronto wraz ze swoimi kochankami. Jednak z biegiem lat, hotel został opuszczony i zamiast zamożnych inwestorów zjeżdżało się tam pełno miejscowej młodzieży, która w Lust Woods eksperymentowała z alkoholem, narkotykami i przeżywała swoje pierwsze (albo niepierwsze) razy. Soretti tchnęli w kurort nowe życie. Zakryli warstwą świeżej farby wszystkie zdrady i narkotyczne haje. Zagruntowali ściany i zakonserwowali podłogi, przygotowując je na nowe sekrety, jakie posiadłość miała zatrzymać w swoich murach. Przywrócili budynkowi wygląd z czasów jego świetności, a jednocześnie tchnęli w niego włoskiego ducha. Stał się dokładnie taki, jacy byli Soretti: równoważący tradycję i nowoczesność, elegancki, z lekkim przepychem, ale nie bijącym po oczach, zdecydowanie włoski.
Początkowo budzili mieszane uczucia. Kurort kupili przez pośrednika, nikt z nich nawet nie przyjechał go obejrzeć. Ponoć Pan Soretti już wcześniej prowadził w Kanadzie interesy, jednak nikt z okolicznych mieszkańców nigdy nie słyszał tego nazwiska. Zjawili się nagle, z dwuletnią córeczką na ramieniu i zaledwie kilkoma walizkami. Zdawali się nie mieć nic, prócz niewyobrażalnej ilości środków na kontach. Mało mówili o swojej przeszłości, wiadomo było jedynie, że przeprowadzili się z Sycylii. Nie odwiedzała ich żadna rodzina. Nigdy też nie latali do nikogo w odwiedziny. Na zajęcia w szkole Carmen przyniosła wyjątkowo małe drzewo genealogiczne, a na pytania nauczycielki odnośnie rodziny tylko przecząco kręciła głową. Jednak ta rodzina miała jakiś urok. Zawsze szczerze uśmiechnięci, beztroscy, żywo gestykulujący. Wszystko robili z rozmachem, a kiedy inni rzucali tylko rzucali hasłami live your life to the fullest, Soretti naprawdę to robili. Potrafili faktycznie żyć.
Nikt by się nie spodziewał, że kiedy radośnie bawili się na barbecue, na które została zaproszona cała okolica, kilka metrów pod ich stopami, w piwnicy stoi zamrażarka pełna poćwiartowanych ludzkich zwłok.

I lay my body down, down, down upon the water. Wrapped up in the clothes of my mother and my father.

Carmen od najmłodszych lat była przygotowywana na to, co może nadejść. Nie do końca świadomie, z pewnością nie z własnej woli. Kiedy inne dziewczynki brały udział w zajęciach plastycznych albo baletowych, ona uczyła się szermierki i wschodnich sztuk walki. Od dziesiątego roku życia jeździła z ojcem na weekendowe wyprawy na łono natury. I nie było to przyjemne biwakowanie w oTENTiku.


Ja pierdolę, ale ameby.

Offline

#5 2017-10-15 19:57:20

Faworek
Pochwalony Faworek Depeszek
AndroidChrome 60.0.3112.116

Odp: NO SIGNAL

"There will always be a reason why you meet people.
Either you need to change your life or you are the one that will change theirs.
"




Budziła nas każdego poranka włączając w trzeszczącym radiu swoją ulubioną składankę. Znała dokładnie słowa każdej piosenki i w duecie z Ruth Brown lub Cabem Callowayem śpiewała pięknym, zachrypniętym głosem do dźwięków saksofonu, wyciągając nas z łóżek. Mówiła, że kiedyś będziemy słuchać jej płyty, że będzie sławna jak oni i będziemy mieć przytulne mieszkanko w kamienicy w centrum miasta, bo kochała być częścią jego oblicza nocą. Jak dowiedziałem się później, to właśnie dlatego uciekła z domu. Chciała zrobić karierę jako wokalistka jazzowa. Miała być następną Dinah Washington, ale pośród bezgranicznego pożądania do sztuki oraz muzyki zatraciła rozsądek. Oddając się romansom nie tylko z melodią stała się samotną matką zdaną na własne siły, która chcąc wychować syna, jak i później córkę, musiała zmienić priorytety i zacząć uprawiać to, co kochała dla zysku zamiast dla przyjemności. Dorabiała więc nocami w klubach i barach, umilając czas podpitym gościom owych lokali wokalem.
Ale o tym dowiedziałem się wiele lat później czystym zbiegiem okoliczności. Nigdy nie pozwoliła odczuć mi, że jestem powodem jej niepowodzenia, zmęczenia, ani że chrypa była wynikiem zdzieranego dla miernych pieniędzy gardła. Zamiast woni niespełnionych marzeń matki, dzieciństwo kojarzę z zapachem bekonu, syropu klonowego i taniego tytoniu, który bez przerwy paliła. Gdyby tamtej nocy nic się nie wydarzyło... Gdybym wtedy wiedział, co zrobić... Gdyby Deli została z nami, nigdy nie nazwałbym tego okresu swojego życia straconym ani złym.
Nigdy nie przerywałem matce, gdy zaczynała śpiewać. Uwielbiałem jej słuchać i patrzeć, jak muzyka budzi w niej gorączkowe ożywienie - jak jej głos wyrywa się z krtani pełen pasji i rządzi jej mimiką oraz częściami ciała, bawiąc się w poruszanie każdą z osobna na różne sposoby. Lubiłem to wrażenie, że śpiewa jej dusza, jej szczęście i pozwalałem się zarażać, przyłączając się do wystukiwania rytmów tym wszystkim, co tylko się do tego nadawało.
Dziś tęsknię chyba najbardziej właśnie za tymi porankami, kiedy spędzaliśmy czas w trójkę, bawiąc się, śmiejąc i ignorując późniejsze komentarze sąsiadów o nieznośnym hałasie. Nie poczułem tego rodzinnego ciepła i bliskości nieuzależnionej od naszej marnej sytuacji ani razu po tym jak Deli została zabrana. Tak jakby nasza mała rodzina była układanką i bez chociażby jednego puzzla traciła wyraz, sens, przyjemność dopasowywania. Rzadko kiedy potem widywałem matkę w radosnym nastroju. Dodatkowo przyłapywałem ją na notorycznym zamęczaniu się brakiem snu i popędzaniem się z jednego etatu na drugi, ale wtedy, kiedy miałem niewiele ponad jedenaście lat lat nie miałem pojęcia, gdzie i dlaczego znikała na coraz dłużej i częściej, zostawiając mnie samego. Do dziś unika mówienia o wielu rzeczach wprost, choć nie kryje specjalnie ich zaistnienia. Dziś umiem jednak dojrzeć to, czego ona nie chce mi wskazać.
Kiedy w końcu pozwalała sobie na krótką przerwę, zaglądałem w jej przekrwione oczy, bojąc się, że ona też zniknie i któregoś poranka nie wróci do domu. Ona, jakby odczytując moje lęki, brała moją twarz w swe dłonie i mówiła, że mnie kocha i jest dumna ze swojego cudnego skowronka, który wyrósł na mądrego, myślącego chłopca, a ja w jakiś nieoczekiwany przez nikogo sposób wiedziałem, że mówiła wówczas o "byciu mądrym" jako zwinnym unikaniu kłopotów i odpowiedzi na pytania wścibskich sąsiadek i nauczycieli.
Moja matka ma zimne palce. Od kiedy pamiętam zawsze miała zimne palce.
Jednak moje obawy o jej zdrowie powodowane były czysto egoistycznymi, dziecięcymi pobudkami: myślałem o sobie, niezaspokajanej potrzebie jej obecności, której nie była w stanie mi dać, własnej samotności. Musiałem dojrzeć, żeby w pełni pojąć, jak trudne było jej życie w tamtym okresie, kiedy mając niewiele więcej lat niż ja dziś i żadnego wsparcia znikąd, poświęcała swoją młodość na zapewnianiu mi warunków do życia i jak się później okazało, na walkę w sądach o zachowanie praw rodzicielskich. Na szczęście, tak jak lubiła powtarzać, byłem mądrym dzieckiem ze zdrowym instynktem samozachowawczym i nie bawiłem się w głupi bunt przeciwko złemu losowi. Miałem głowę na karku, dwie pary sprawnych kończyn i trochę sprytu, co wystarczyło, żeby podczas przyśpieszonego kursu dojrzałości nauczyć się samodzielności i zapobiegliwości. Dzięki temu umiałem zadbać o siebie przez tydzień, mając w portfelu kwotę potrzebną do przetrwania, zajmowałem się domem i chodziłem potulnie do szkoły, aby nie podejrzewano matki o niepilnowanie mnie. Mimo to dalej byłem niedorobionym gówniarzem i potrafiłem wdepnąć w przysłowiowe gówno na własne życzenie - zwłaszcza z przyjaciółmi, ale nawet po tym, jak prawie wisiał nade mną kurator, ona nie przestała ufać w mój rozum i okrzesanie. Właściwie w tamtym momencie zorientowałem się, że dawno zrezygnowaliśmy z relacji na poziomie rodzic-dziecko. Zrozumiałem, że zostałem wypchnięty z gniazda. Nie stosuję porównania do życia zwierząt zwykłym przypadkiem. To najlepsze możliwe zilustrowanie wytłumaczenia, co mam na myśli.
Normalne matki, widząc że ich dziecko ma problemy stają przed nim, zasłaniając je własną piersią, chcąc ukryć je przed całym złem tego świata, wygrzać potem ciepłem swojego ciała, a na koniec wylizać. To instynkt macierzyński. Samice tracą tę potrzebę poświęcania się wraz z końcem lekcji zaradności. Kobiety nie wyrastają z tego nigdy. Wyjątkiem stała się moja matka, która dawno przestała traktować mnie jak potrzebujące opieki szczenię. Byłem dorosłym członkiem stada. Miałem dbać przede wszystkim o swój interes, pamiętając że mogę liczyć na wsparcie, gdybym go potrzebował, ale nikt nie będzie nadgorliwie nadstawiał za mnie karku. Wierzyła, że jestem w stanie rozwiązywać swoje problemy bez pomocy, a mimo tego czekała na znak, gdybym jednak jej potrzebował. Stała za moimi plecami, gotowa zareagować, chroniąc tyły. Chociaż czułem się samotny, nigdy nie czułem się porzucony. Była przy mnie, więc ja zacząłem być przy niej, zarabiając pieniądze na mieszkanie, znajdując jej mniej męczące posady i przejmując motywację dotarcia do Deli.

bC5RSzU.png

tumblr_n60ujayrwH1qlqhmbo1_500.png

O jego charakterze tu

O relacjach tu


Nie ucz Fawora wafle robić.

Offline

#6 2017-10-17 20:01:34

Arbalester
Szeryf Depeszy
Windows 7Chrome 61.0.3163.100

Odp: NO SIGNAL

tumblr_m7vxuuzOHZ1r6o8v2.gif
QWQcrPT.png
f07d0ae565d3c33885673f7b8cd7036c.jpg

Pogrzeb, Wisława Szymborska

„tak nagle, kto by się tego spodziewał”
„nerwy i papierosy, ostrzegałem go”
„jako tako, dziękuję”
„rozpakuj te kwiatki”
„brat też poszedł na serce, to pewnie rodzinne”
„z tą brodą to bym pana nigdy nie poznała”
„sam sobie winien, zawsze się w coś mieszał”
„miał przemawiać ten nowy, jakoś go nie widzę”
„Kazek w Warszawie, Tadek za granicą”
„ty jedna byłaś mądra, że wzięłaś parasol”
„cóż z tego, że był najzdolniejszy z nich”
„pokój przechodni, Baśka się nie zgodzi”
„owszem, miał rację, ale to jeszcze nie powód”
„z lakierowaniem drzwiczek, zgadnij ile”
„dwa żółtka, łyżka cukru”
„nie jego sprawa, po co mu to było”
„same niebieskie i tylko małe numery”
„pięć razy, nigdy żadnej odpowiedzi”
„niech ci będzie, że mogłem, ale i ty mogłeś”
„dobrze, że chociaż ona miała tę posadkę”
„no, nie wiem, chyba krewni”
„ksiądz istny Belmondo”
„nie byłam jeszcze w tej części cmentarza”
„śnił mi się tydzień temu, coś mnie tknęło”
„niebrzydka ta córeczka”
„wszystkich nas to czeka”
„złóżcie wdowie ode mnie, muszę zdążyć na”
„a jednak po łacinie brzmiało uroczyściej”
„było, minęło”
„do widzenia pani”
„może by gdzieś na piwo”
„zadzwoń, pogadamy”
„czwórką albo dwunastką”
„ja tędy”
„my tam”


Amelią od najmłodszych lat opiekowali się dziadkowie. Jej matka zmarła przy porodzie, a ojciec zachorował na raka niedługo później. Obojga nie zdążyła nawet poznać, lecz może właśnie to sprawiło, że nie odczuwała za nimi takiej tęsknoty. Dziadkowie byli dla niej zawsze mili i cierpliwi, rozpieszczali, jak to się robi wnukom, ale starali się też nauczyć ją wielu zasad, a przede wszystkim tego, że karma wraca. Wierzyli, iż pozytywna energia miała wpływ na wnętrze człowieka jak i osoby go otaczające, a to przekładało się na całe środowisko i dalej, na społeczeństwo. Amelia była też tego pewna. Kiedy tylko trochę podrosła, stała osiedlowym szczeniaczkiem, wałęsającym się po domach, zewsząd dokarmianym i głaskanym. Wszyscy ją kochali - zwłaszcza starsi ludzie oraz zwierzęta. Wyprowadzała psy ze schroniska, bawiła się z kotami, dotrzymywała towarzystwa tym złaknionym w domu starców. W szkole, a także poza nią, uchodziła za najbardziej uczynną, uprzejmą i gotową nieść pomoc dziewczynę, jaką ktokolwiek kiedykolwiek znał. Trzepotała rzęsami, gdy wpadała wraz z przyjaciółmi w kłopoty, słodziła władzom, by uniknąć kar. Niemal wszystko uchodziło jej płazem. Chodziła wciąż pogodna, olśniewając swoim białym uśmiechem równych zębów, śmiała się dużo i głośno; nie w ten irytujący sposób, lecz przyjemnie zaraźliwy. Miała wiele marzeń. Czasami zmieniały się one z dnia na dzień. Raz chciała być weterynarzem, a wieczorem już myślała o wolontariacie, by dwa dni później rozgadać się o masażach i zmienić zaraz temat na lekarza rodzinnego. Nikt nie potrafił za nią nadążyć, ale nie przeszkadzało jej to. Wiele osób próbowało ją znienawidzić, jak to bywało z osobami cieszącymi się dobrą opinią, jednak nie potrafili znaleźć niczego konkretnego, co mogłoby postawić ją w złym świetle. Wszelkie próby upodlenia Amelii ukrócali w pierwszej kolejności jej paczka, a potem inni znajomi. Była po prostu chodzącym kłębkiem szczęścia, emanującym ciepłem we wszystkie strony, miejscowym drugim słoneczkiem, wirującą energią. W liceum poznała chłopaka, na punkcie którego oszalała. Przyjaciele mieli podzielone zdania co do jej wyboru, czasami podnosiły się gorące dyskusje, które kończyły się za każdym razem jej śmiechem i pytaniem: "Jestem szczęśliwa, czy to źle?". A jednak nikomu o tym wcześniej nie mówiąc, zaręczyli się po niedługiej znajomości. Wydawałoby się, że życie miała jak z bajki...

tumblr_m7vyteNNC51r6o8v2.gif
Singled out, no hope
Myself blinded, more than enough
And I submissively stepped out the door

Był grudzień, trzy dni przed Wigilią. Amelię rozpierała energia. Chciała przyrządzić wspaniałe przyjęcie świąteczne dla ich paczki, bo ostatecznie jako jedyna nie wybrała się na studia i uważała, że w jej obowiązku leżało zorganizowanie imprezy po tych dwóch miesiącach rozłąki. Przystroiła już swój dom, wydając na ozdoby i jedzenie ostatnie oszczędności. Zapomniała jedynie o paru drobiazgach, więc poprosiła Toma, któremu rodzice kupili auto, a ona jeszcze nie miała okazji się nim przejechać, by zawiózł ją choćby i na stację benzynową. Dochodziła już dwudziesta pierwsza, śnieg sypał mocno, zmuszając chłopaka do powolnej, ostrożnej jazdy. Amelia paplała przez cały czas, nie zrażając się brakiem odpowiedzi ze strony kierowcy, zwyczajnie przyzwyczajona. Na stacji szedł za nią, zbierając to, co mu podawała - orzeszki, chipsy, colę. W radiu leciała skoczna świąteczna piosenka, do której zaczęła sobie podśpiewywać, szturchając Thomasa, by się do niej przyłączył. Lekko unosząc kąciki ust, chłopak zanucił. Poszedł w inną alejkę, by wziąć jej ulubione żelki i batoniki dla Sama, kiedy nad drzwiami rozbrzmiał dzwoneczek, obwieszczając przybycie kolejnego klienta. Oboje nie zwrócili początkowo na niego uwagi, dopóki nie podbiegł do kasy w masce, krzycząc, by pracownik wydał mu pieniądze, machając gwałtownie bronią. Rzucił mu pustą torbę. Mężczyznę za ladą wcięło, zaś napastnikowi trzęsły się ręce jeszcze bardziej, niż tamtemu nogi. Tom widział to wyraźnie, i Amelia też. Stała parę kroków od złodzieja, co paręnaście sekund znajdując się na celowniku. Była pewna, że to po prostu zdesperowany człowiek, przyciśnięty do muru, niekoniecznie zły.
Nie pomyślała, że tacy są najbardziej niebezpieczni.
Otworzyła usta i zrobiła krok naprzód. Thomas pokręcił stanowczo głową. Mrugnęła do niego.
- Stój, kurwa! Ani kroku dalej! - wrzasnął napastnik wysokim głosem.
- Posłuchaj... - zaczęła, postępując dalej do przodu.
W tym momencie rozległ się dźwięk połączenia z komórki Toma. Jak potem się dowiedział, dzwonił zmartwiony Elijah, by upewnić się, że nie rozbili się gdzieś po drodze. Telefon okazał się rozbrzmieć w najbardziej niefortunnym momencie. Wystraszony złodziej szarpnął się i wystrzelił, trafiając w gardło Amelii. Przerażony wytrzeszczył oczy, a potem po prostu chwycił torbę z pieniędzmi i wybiegł, zostawiając ranną dziewczynę na ziemi. Thomas przez parę sekund również tylko patrzył na nią z szeroko otwartymi powiekami, aż w końcu rzucił wyjątkowo ostro do pracownika stacji, by zadzwonił na pogotowie, sam zaś podbiegł do przyjaciółki i padł na kolana. Przycisnął obie dłonie do jej gardła, ale krew tryskała spomiędzy jego palców. Amelii łzy ciekły potokiem po twarzy, wsiąkając we włosy. Zdążyła się zebrać wokół nich spora kałuża krwi, gdy odepchnęła niemrawo od siebie jego ręce. Starała się coś powiedzieć, ale wydobyła z siebie jedynie serię bulgoczących dźwięków. Nim karetka dojechała, zdążyła się wykrwawić. Po stwierdzeniu zgonu, ratownicy bez problemu zdołali odciągnąć jej przyjaciela od zwłok. Zjechała się policja, zapakowali ją w czarny worek. Zasunęli zamek błyskawiczny nad jej stygnącym ciałem. Niedługo potem przybyła reszta jej przyjaciół i dziadkowie. Wokół rozlegały się krzyki, płacz, powietrze tętniło śmiercią, frustracją, wyrzutami.
Dwa dni później odbył się pogrzeb przy zamkniętej trumnie. Odprawiono mszę, na którą zjawiło się mnóstwo ludzi. Dużo osób podeszło do mikrofonu, by opowiedzieć o tym, jakim wspaniałym dzieckiem była Amelia. Wszędzie rozbrzmiewały ciche rozmowy, wspomnienia.
"Pamiętam, że gdy się wprowadziliśmy, przyszła do nas z tacką ciasteczek."
"Zawsze była trochę nierozważna, nie uważasz?"
"To straszne, że dziadkowie stracili najpierw dzieci, a potem jeszcze jedyną wnuczkę."
"Ta młodzież chciałaby zbawić cały świat..."
"Była za dobra na ten świat."
"Zupełnie jak syn mojej siostrzenicy..."

Wigilia odbyła się w ciężkiej, mrocznej atmosferze. Przyjaciele odwiedzili dziadków Amelii, mijając się z jej narzeczonym, który chyba jako jedyny nie zjawił się na pogrzebie. Starali się siedzieć najdłużej, jak potrafili, ale nie udało się nie zejść na temat dziewczyny i wkrótce oboje starców zaczęło zawodzić, prosząc ich, by odeszli. Wszędzie wokół z wyrzutem i smutkiem patrzyły na nich ozdoby, które Amelia zakupiła na ich spotkanie. Na ganku doszli razem do wniosku, iż powinni wrócić do swoich rodzin. Rozeszli się w milczeniu.
Napastnika złapano niecały tydzień później, pędzącego rozwalającym się autem na złamanie karku, by uciec z kraju. Proces był szybki - zebrano zeznania od świadków, przekazano wiele jednoznacznych dowodów. Skazano go na parę lat. Thomas i kasjer na stacji, który zwolnił się po tym wydarzeniu, opowiedzieli o zdarzeniu. Dziadkowie nie zjawili się na żadnej z rozpraw.


2tlGTsD
"We are writers, my love. We don't cry.
We bleed on paper.”

Offline

#7 2018-02-02 19:51:34

Arbalester
Szeryf Depeszy
Windows 7Chrome 63.0.3239.132

Odp: NO SIGNAL

tumblr_m7vzaiecBK1r6o8v2.gif
8nt6WSN.png
c4056fd9f4d67c9cbb8df9cc80cf50d7.jpg

Znasz to uczucie, że jesteś w jakimś miejscu i pytasz sam siebie, co tu robisz?
Ze mną jest tak cały czas, skręca mnie, żeby sobie pójść. Z każdego miejsca, w którym jestem, do innego.
To nie ma końca.

- Wiecie, chyba coś zrozumiałam o swoich rodzicach.
Carmen i Amelia uniosły głowy znad babskiego czasopisma i spojrzały na Misty, skuloną na parapecie i wyglądającą przez okno. Jej lakierowane, czarne buty lśniły czystością w popołudniowym słońcu, chylącym się ku zachodowi. Miała na sobie tylko spódnicę od mundurku i zakolanówki, niewygodną koszulę zdjęła już w szkole, zmieniając ją na obszytą srebrnymi koralikami koszulkę i sweterek. Za długie, niesforne włosy związała w dwie kitki, z których często wyśmiewały się ich rówieśniczki w szkole, bo to dziecinne i niemodne. Usta błyszczały od bezbarwnego kosmetyku; w gimnazjum nie mogły malować się mocniej, ale kuse mundurowe spódniczki już uważano za w porządku.
- Co takiego? - Amelia podniosła się z futrzanego dywanu Carmen, by usiąść. Uśmiechnęła się ciepło, zachęcająco, tak jak robiła to wiele razy. Naturalnie.
Misty spuściła wzrok czarnych oczu, wpatrując się w ugnieciony placek na dywanie w kształcie sylwetki Amelii. Czasopismo leżało otwarte na stronie z horoskopami. Jeden z nich zaznaczała Carmen, paznokciem idealnie spiłowanym, maźniętym bladoróżowym kolorem, prawie niedostrzegalnym. Obie patrzyły na nią, podczas gdy ona zastanawiała się, czy to w porządku mówić takie rzeczy. Zaraz jednak przypomniała sobie całą sytuację i oznajmiła cicho, lecz zdecydowanie:
- Myślę, że są ślepymi egoistami.

Mieli plastykę. Zadanie polegało na ulepieniu wymarzonego zwierzaka. Można było się posiłkować materiałami innymi, niż plastelina, więc Misty oczywiście zabrała ze sobą swój wielki niezbędnik, wypchany koralikami, cekinami, piórkami i guzikami, tyleż kupionymi, co i znalezionymi. Inne dzieciaki tworzyły hybrydy tego, co znały - konia z rybą, psa z ptakiem, chomika z dinozaurem. Twór Misty  przypominał raczej karykatury, anatomiczne anomalie, w rezultacie papkę różnych elementów. Podczas gdy pani od plastyki stała nad nią skonsternowana, chłopiec o jasnych włosach podbiegł do jej ławki, obejrzał rzeźbę i stwierdził: To brzydkie i dziwne. Podoba mi się. Zakolegujmy się. Tak nawiązała pierwszą przyjaźń w swojej przyszłej paczce.
Misty od dziecka spędzała dużo czasu z babcią. Jej mama, Cécile, prowadzi sama odziedziczony po swoich rodzicach sklep z medycyną naturalną, ziołami i innymi, zaś ojciec Antoine dużo jeździ po kraju, szkoląc i prezentując różne nowinki medyczne, implanty, leki. Z tego względu często ich córka nie miała wyboru, jak trafiać pod opiekę babci. Babcia Madeleine to znana w mieście wróżbitka, korzystająca z Tarota, mająca swój magiczny pokój, cuchnący starymi firanami i duszącymi kadzidłami, okazjonalnie ziołami podejrzanie podobnymi w zapachu do marihuany, wypełniony najróżniejszymi bibelotami, figurkami, rzeźbami, obrazami, a przede wszystkim książkami o tajemniczych tytułach, często z poplamionymi, pożółkłymi, rozpadającymi się stronami. Staruszka miała swoje fiksacje, ale mieszkała dom obok i uwielbiała spędzać czas z wnuczką w równym stopniu, co ona z nią. Miała duży wpływ na Misty, toteż skończyło się na tym, że zaraziła ją swoim dziwactwem i spaczonym gustem.
Nie pozwalała mamie się ubierać. Na zakupy chodziła z babcią, a potem sama lub z przyjaciółkami. Nie miała koleżanek. Dzieliła ludzi w otoczeniu na dwie kategorie: przyjaciół i znajomych. Nie istniał dla niej stan pośredni, bo też ani rówieśnicy nie akceptowali do końca jej stylu bycia i zgryźliwego języka, ani ona nie próbowała tego zmienić. Nie obchodziło jej, co myślą o jej pracach, bo dedykowała je zawsze konkretnym osobom i wtedy tylko ich opinia miała dla niej znaczenie. Nie tworzyła pod publikę, robiła to dla siebie, by ucieleśnić myśli skotłowane bardziej, niż włosy na głowie. Tak naprawdę specyficzny styl i eksperymenty, których się ciągle podejmowała tak mocno zawężały grono aprobaty, że nie potrafiłaby znieść każdorazowej dawki krytyki, choć nikomu by się do tego nie przyznała, nawet przed samą sobą.
Lubiła snuć abstrakcyjne pogawędki na najróżniejsze tematy, poczynając od ślimaków, przez rozwój technologii, kończąc na kosmitach. Słuchała niepopularnej wśród rówieśników muzyki, czytała lektury od deski do deski i uwielbiała brać aktywny udział w dyskusjach o nich podczas lekcji. We wszelkich pracach pisemnych przekraczała limit i obniżano jej za to oceny, ale nie dbała o to. Nie znosiła być ograniczana, w żaden sposób. Zmuszenie się do noszenia mundurku było gigantycznym wyzwaniem, ale jak już trochę go przerobiła z pomocą babci, dało się w nim wytrzymać. Obnosiła się z nim dumnie, choć wytykano ją palcami. Poświęciła na to dużo czasu, nic innego się nie liczyło. Była sobą.
Każde miejsce ją jakoś uwierało. W niczym, nigdzie, nie czuła się do końca wygodnie. W domu znajdowali się na dwóch różnych planetach - rodzice na świetlistej, katolickiej, ułożonej i nudnej, a ona na futrzanej, skłębionej, ciemnej z błyszczącymi przejaśnieniami. U babci odczuwała wielką swobodę i niewątpliwie tam było jej najlepiej, jednak też nie rozumiała wszystkiego, w co wierzyła babcia, bo też sama nie potrafiła się do końca do tego przekonać, choć chciała. Szkoła to prosta sprawa - nigdy tam nie pasowała, od dzieciństwa, do liceum. Miała swoją paczkę, ale przyjaciele to nie miejsce, i chociaż mogła do nich pójść kiedy chciała, to jak przyszłość pokazała, żaden z nich trwały budynek czy teren - żaden Partenon czy szkockie wrzosowiska. Tak myślała, ale nie miała racji. Właśnie przypominali Partenon - dawniej wspaniała świątynia, teraz tylko ruiny, oddane na pożarcie turystom. Żadna rekonstrukcja nie mogłaby przynieść mu dawnej świetności.
Czasami płakała nad ich małym, kanadyjskim Partenonem. Stworzyła z nimi odrębną planetę, na której znalazło się miejsce dla nich wszystkich, nawet dla Misty. Teraz znów dryfowała bezradnie w kosmosie, niezdolna, by uczepić się czegokolwiek... lub kogokolwiek.

THwyZjG.png

Nigdy nie pojmowałam sensu spowiedzi w ogólnie przyjętej formie.
Co to da, że grzechy odpuści mi obcy człowiek?
O wybaczenie trzeba prosić, patrząc skrzywdzonym w oczy.

tumblr_m7vzaiecBK1r6o8v2.gif
McTa5F2.png

- Szukasz towarzystwa?
Usłyszała obok siebie miękki, dziewczęcy głos. Serce zabiło jej szybciej, dłoń zacisnęła się mocniej na zimnej szklance; lód wewnątrz zadzwonił cicho o szkło, a Misty zmarszczyła brwi, nie patrząc na osobę, która do niej podeszła.
- Wyglądam, jakbym szukała towarzystwa? - odpowiedziała z typową dozą irytacji i gburowatości, jakich się doskonale ostatnio wyuczyła.
- Hmm... - Kątem oka dostrzegła, że dziewczyna siada obok. - Na pewno wyglądasz, jakbyś go potrzebowała. Sama przy barze, ze szklanką... whiskey?
Dłuższą chwilę milczała, wpatrując się w złocisty płyn, obserwując ledwie widoczne w przyciemnionym świetle rozpływające się w nim macki wody.
- Nie mieli likieru - odezwała się w końcu, patrząc na nieznajomą. Była ładna. Miała puszyste, ciemnoblond włosy i łagodne oczy, a do tego miły uśmiech pomalowany na różany kolor. Na samym środku czoła widniał ciemny, duży pieprzyk i to jakoś przechyliło szalę na jej korzyść. Wyciągnęła do niej rękę. - Misty.
- Natalie.
Wiele drinków później wyszły zapalić, a że był środek zimy, to skuliły się blisko siebie. Nie przestawały rozmawiać, nawet w taksówce, nawet w mieszkaniu Natalie. Na kanapie, z kubkiem gorącej herbaty, przed talerzem ciasteczek, rozmowa jakoś przerodziła się w monolog Misty, a potem w płacz, ostry i gwałtowny, pełen wyrzutu dla niej samej. Była na kanapie poznanej tego wieczora dziewczyny, leżała z głową złożoną na jej kolanach, skulona i łkała, próbując się wytłumaczyć; w końcu to zaraz rocznica. Jak do tego mogło dojść? Jak rodzice mogą wierzyć w Boga, który zabiera nastolatki, i to takie nastolatki jak Amelia? Dlaczego odebrał jej jedynych przyjaciół, jedyne osoby, które ją rozumiały? Czy miało to związek z jej bratem? Czy chęć oszczędzenia cierpień to grzech?
Natalie nie była w stanie odpowiedzieć jej na żadne z tych pytań, tak jak nikt wcześniej. Już na zawsze miały pozostać w próżni niejasności, prześladując ją w każde święta. Kiedyś uwielbiała Boże Narodzenie. Teraz stało się ono najgorszym koszmarem.

Od urodzenia chodziła z rodzicami na niedzielne msze, czasem tylko z mamą, ze względu na pracę taty. Nie było jej tam źle - chór ładnie śpiewał, wokół sporo młodych osób, obecność innych dzieci dawała też otuchę, a księża mówili ciekawie. Nie mogła jednak też powiedzieć, by to lubiła. Traktowała raczej neutralnie, jak zjawisko, ciekawostkę. Lubiła za to kościoły, budowane na wzór europejskich katedr, strzeliste, kamienne, o wielkich oknach, które w te weekendowe południa potrafiły czasem tak pięknie przez zajaśnieć. Lubiła ich chłodny, mokry zapach, parę wznoszącą się wewnątrz tych nieocieplanych brzydkimi kaloryferami lub nadmuchami. Czasem przychodziła tam, by posłuchać echa stukających obcasów, szeleszczących szeptów pojedynczych osób, chłonąć doniosłą atmosferę, zapalić świeczkę dla dziadka. Lubiła myśleć, że ten gest coś dawał, wysyłał w eter pewną wiadomość niewerbalną, niepisaną. List motywacyjny do Boga, śmiała się Cécile. Zastanawiała się potem często, dlaczego nie znienawidziła tych miejsc równie mocno, co Boga, ale znalazła na to proste wyjaśnienie - nigdy nie utożsamiała kościoła z Bogiem.
Kiedy Misty miała dwanaście lat, jej mama zaszła w ciążę. Zawsze marzyła o rodzeństwie i jej radość nie znała granic. Wciąż nasłuchiwała brzucha Cécile, nawet gdy jeszcze był płaski, i wypytywała ojca o wszelkie szczegóły. Nie wiedziała i nie dostrzegała ukradkowych spojrzeń, jakie jej rodzice za każdym razem sobie posyłali.Powiedziano im, że ich syn prawdopodobnie nie dożyje nawet połowy dekady. Misty dowiedziała się niedługo po porodzie, kiedy ich życie wywróciło się do góry nogami, stało się wiecznymi badaniami, terapiami, walającymi się po domu lekami, błądzącymi pustymi spojrzeniami, wznoszącymi się ostrymi głosami i łkaniami po kątach. Misty znikła wtedy z obrazka mimowolnie; nie miała o to żalu, ale nie rozumiała, co się działo. Nikt jej nie tłumaczył. Cztery lata później jej braciszek umarł. Ciężka atmosfera w domu powoli się rozpływała, a ciężar, jaki nieśli rodzice, zsuwał się z ich ramion, tak jak zmęczony podróżny zrzuca w domu swój ciężki plecak. Ostrożnie, szybko, z ulgą. Misty nadal nie rozumiała. Nie chcąc rozdrapywać niezasklepionych jeszcze ran, poczęła wypytywać wokół, a wtedy w jej głowie narodziło się tysiące pytań i każde zaczynało się od "po co". Poszli do kościoła na mszę za Tearlacha. Nie podobało jej się to imię, ale ponoć oznaczało "silny". Tak jakby to mogło cokolwiek zmienić. W kościele dotąd ciekawe słowa księdza przerodziły się w przykre, ostre i bezsensowne. Z roku na rok coraz bardziej nagabywała rodziców, wszczynała zażarte dyskusje, kończące się trzaskiem drzwi po jednej lub drugiej stronie, czyjąś ucieczką. W tym wszystkim pośrodku czasami stawał Antoine, którego ledwo wyprostowane plecy znów zaczynały się garbić. Skończyły się wspólne niedzielne msze. Święta przemieniły się w teatrzyk, nakładanie masek, uciszanie gniewnych starć na spojrzenia. Misty czuła, że wraz z utraconym respektem dla matki ulatuje z niej miłość, i przerażało ją to; starała się jak najmniej przebywać w jej towarzystwie, unikała, podróżowała, nocowała u babci. Ani razu Cécile nie przekazała jej znaku pokoju.

XXOwBrH.png

Nigdy nie komu nie ufaj, a tym bardziej ludziom, których podziwiasz.
Bo nie kto inny, a właśnie oni zadadzą ci najboleśniejsze rany.

tumblr_m7vzaiecBK1r6o8v2.gif
Kl6Xawg.png

- Ja będę lekarzem.
- Lekarzem? Nie wolisz być weterynarzem?
- Nie lubię psów...
- Ja będę kaskaderką! A ty, Amelia?
- Hmm... Chciałabym zostać piosenkarką i jeździć po świecie, choć to wymaga wielu wyrzeczeń...
- Misty, a co z tobą? Kim ty chcesz zostać?
- Sobą.
Na chwilę zapadła cisza, a potem jej przyjaciele parsknęli śmiechem. Sam aż opluł hamburgerem Elijaha, siedzącego naprzeciw. Obsługa zajazdu spojrzała na nich z dezaprobatą, więc Amelia syknęła na nich ostrzegawczo. Misty zaś zacisnęła usta, bo mówiła zupełnie poważnie. Nie miała bladego pojęcia, jaki zawód chciałaby uprawiać w przyszłości, z kim miałaby być w związku, właściwie w ogóle nie widziała siebie w przyszłości. Zdawała sobie sprawę, że jej przyjaciele najpewniej rozjadą się po świecie i choćby codziennie utrzymywali kontakt, znikną z obrazka, pozostawiając po sobie w najlepszym wypadku wirtualnego ducha. Nie przepadała za technologią; w telewizorze oglądała jedynie wiadomości, a z komputera korzystała tylko w sprawach naukowych lub by czasem obejrzeć jakiś dobry film. Drażniły ją powiadomienia przychodzące na telefon, nawet jeśli pojawiały się rzadko, więc jak miała zamienić bezpośredni kontakt z nimi na taki? Spojrzała po ich roześmianych twarzach, starała się wyryć w pamięci skórkę pomidora między jedynkami Carmen, oplutego Elijaha, Sama z rozsypującym się w dłoniach burgerem, Toma nieśmiało próbującego zwrócić na siebie uwagę kelnerki i Amelię roniącą łzy ze śmiechu, a gdy to wszystko wypaliło się w jej mózgu, pozwoliła sobie na swobodny uśmiech, przesłaniając chęć rozpłakania się, czającą się na dnie gardła, trzymającą je w żelaznym uścisku. Zapiła ją bananowym szejkiem, starając się myśleć o czekającym ich biwaku, pieczeniu kiełbasek i pianek, nocnych kąpielach w chłodnej wodzie, piwie i ameliowych przygrywkach na gitarze, wyciu do księżyca, tworzeniu nowych konstelacji na dziurawych kocach jej babci... To chciała robić w przyszłości. Choć oczywiście nie było to możliwe.

Misty nigdy nie spała regularnie. Poświęcała na sen minimum lub niedostatecznie dużo czasu, toteż w dzieciństwie zdarzało jej się lunatykować, do siódmego roku życia, aż dostosowano leki przeciwhistaminowe, a rodzice o nią zadbali, pilnując jej dokładnie. W wieku trzynastu lat znów zaczęło się to powtarzać. Chodziła po domu, otwierała szafki, przelewała sok, myła zęby, ubierała się, parę razy wyszła na dwór. Rodzice zorientowali się dopiero, kiedy miała napad lęku nocnego. Trochę trwało tym razem, nim zapisali ją do lekarza, bo przecież z Tearlachem mieli dużo na głowach. Zmotywowała ich jej próba wyjścia na ogród przez okno. Czasem robiła tak z przyjaciółmi, zwłaszcza jeśli któreś chciało zapalić - chowali się wtedy w załamaniu połaci. Wiele razy przyjaciele podsłuchiwali ją, jak wygadywała głupoty przez sen - nigdy nie miały one większego sensu, bo sny Misty były dziwacznymi sceneriami, pełnymi tajemniczych rozmyć - twarzy, obiektów, słów. Nic nie rysowało się wyraźnie. Babcia parę razy proponowała jej interpretację tych majaków, ale dziewczyna zawsze odmawiała. Bała się, że te wymysły powiedzą o niej więcej, niż chciałaby wiedzieć. Te senne światy wydawały się dokładnym odzwierciedleniem jej wnętrza, niejasnego, zagubionego, zdezorientowanego. Wmawiała więc sobie, że tyle samoświadomości jej wystarczało.
Po śmierci Amelii sny przeniosły się na jawę, zupełnie jakby mogły zarazić sobą rzeczywistość. Myślała, że to zabawne. Podśmiewała się czasem niespodziewanie, a jej śmiech niósł się echem po pustej, mlecznej scenerii życia prawdziwego. Paradoksalnie, ta nijaka przestrzeń zaciskała się wokół niej, napierała na nią, podduszała. Nie potrafiła się temu przeciwstawić, nie wiedziała nawet, przeciw czemu tak naprawdę miałaby walczyć. Bogowi? Rodzicom? Zabójcy? Systemowi? Światu?
Może i miała walczyć ze światem. Ale czy nie robiła tego codziennie, oddychając? Tak, jeszcze żyję, jestem tutaj, choć nie wiem, co znaczy tutaj, ani czy tak naprawdę żyję.

aYuhLdW.png

What do you want?
To feel awake when my eyes are open.

tumblr_m7vzaiecBK1r6o8v2.gif
tv0pM3B.png

Tuż przed wyjściem w telewizji mówili o nastolatku, którego zabił pijany kierowca. Rozpłakała się, więc babcia odłączyła telewizor z kontaktu. Wzięła potem wnuczkę pod rękę i razem zapukały do domu obok. Misty wciąż miała zaczerwienione, spuchnięte oczy, ale nic jej to nie obchodziło. Matka otwierając drzwi poświęciła jej zaledwie sekundę uwagi, po czym po prostu wróciła do kuchni. Madeleine poklepała Misty po dłoni, dodając otuchy. Wraz z upływem lat i to przestało mieć znaczenie, bo nic się nie zmieniało lub wręcz pogarszało. Ojciec przytulił córkę na powitanie, posłał zmęczony uśmiech, zawsze tak samo rozdzierający jej drobne, wybrakowane serce. Przy stole w salonie już siedział wujek z ciocią, dziadkowie mamy, starsi kuzyni. Przywitała się z każdym po kolei, nie wspominając cioci, że gdy się nachyliła, skrawek jej swetra wylądował w jedzonej przez nią zupie. Kuzyn Robert również to przyuważył, ale puścił tylko do niej oczko. W pomieszczeniu minimalnie się rozjaśniło.
- To co u ciebie, Misty, kochanie? Nie słyszymy o tobie za wiele.
Ciocia posłała jej grzeczny uśmiech i niewątpliwie chciała dobrze, ale to, co powiedziała, było jednym z wielu ciosów, jakie otrzymywała, przychodząc do swego dawnego domu. Przywykła już jednak, więc jedynie wzruszyła ramionami i odparła:
- W porządku.
Nie mogło jednak na tym się zakończyć.
- Podjęłaś jakieś studia może? Ostatnio słyszałam-
- Nie podjęła żadnych studiów - wtrąciła oschle jej matka. - Nie zależy jej na nauce. Woli latać po świecie. Wygrzewać się w ciepłych krajach i chodzić z Harrym po górach.
Widziała już błagający wzrok ojca, ale nie mogła się powstrzymać. Wbijając bordowe paznokcie we wnętrza dłoni, odparowała:
- A gdzie jest Harry, mamo? Dostał zaproszenie na nasze
rodzinne święta?
- Chciał zdobywać jakiś szczyt. Nie mógł przyjść.
- Miał, ale pogoda się zmieniła i to przesunął. Dlaczego kłamiesz?
- Misty...
Antoine uniósł głos, próbując ratować sytuację, ale jego córka już rzuciła memłaną w dłoniach serwetkę o stół. Patrzyła na mamę, na jej zły wzrok wbity w talerz, zaciśnięte usta, i wspominała jej kiepskie żarty i powtarzane od koleżanek ploteczki podczas wypiekania ciast, wszystko to sprzed narodzin syna. Pamiętała jedno ze śniadań w lecie, gdy tata opowiadał przygodę z pracy, a one popłakały się ze śmiechu. Jedna z nielicznych chwil, gdy wydawało się, że ich planety znalazły się w koniunkcji. Teraz nie potrafiła sobie wyobrazić, że takie wydarzenie miało kiedykolwiek miejsce.

[tu będzie opisik pokoiku]

aBNHNPD.png

Człowiek to jednak dziwne stworzenie. Może się postarzeć w jednej chwili.
To niesamowite. Dawniej myślałem, że ludzie starzeją się stopniowo, rok po roku (…).
Ale tak nie jest. Starzeją się w jednej chwili.


2tlGTsD
"We are writers, my love. We don't cry.
We bleed on paper.”

Offline

#8 2018-02-08 19:24:10

Angelue
Administrator
Windows 7Chrome 64.0.3282.140

Odp: NO SIGNAL

Ashley Gordon
tumblr_m1zdofSlea1r3we0y.gif
If I were to go away
Would you follow me
To the ends of the earth?

6c5355f8faf71f410b3df61ffb3445f1.jpg

    - Jeeezu, naprawdę muszę? - burknęła Ash siedząc na skórzanej kanapie z podwiniętymi nogami. Czuła, że pośladki wystające spod kusych szortów przykleiły jej się do siedzenia co napawało ją dodatkową irytacją. Nie lubiła tych kanap. Nie pasowała do nich, tak jak i do całego salonu.
    - Twój brat potrzebuje teraz wsparcia - stwierdziła przepraszającym tonem głosu matka. Ojciec siedział na razie w milczeniu. Zazwyczaj tak było, że po jakimś czasie tracił cierpliwość i wtedy zabierał głos w sprawie.
Ashley powstrzymała się od wywrócenia oczami. Choć takie zachowanie bardzo kusiło, wiedziała, że nie zadziałałoby na jej korzyść. Z ich rodzeństwa to Samuel cechował się urokiem osobistym usuwającym mu z drogi wszelkie problemy. Kochała swojego brata całym sercem, ale nie lubiła, gdy rodzice wymuszali na niej jego ulgowe traktowanie - tak jak to robili oni.
Może dlatego ich więź była na zupełnie innych zasadach jak więź z synem.
    - Rozumiem, ale on przecież jedzie się spotkać ze swoimi przyjaciółmi, tak?
    - Tak, ale dobrze wiesz, jak ostatnio się to skoń...
Ashley zerwała się na równe nogi ignorując ból pośladków, gdy jej skóra oderwała się od skóry kanapy.
    - I jeszcze co, mam wam pisać co godzinę sms-y, co będzie robił? - żachnęła się gwałtownie, po czym wyszła z salonu ignorując nawoływania rodziców - niańczyć będę własne dzieci w przyszłości! - krzyknęła na odchodne.
Efektownie trzasnęła dwuskrzydłowymi drzwiami, przekroczyła hol głośno tupiąc, po czym zamaszyście otworzyła drzwi wejściowe.
Stanęła z bratem twarzą w twarz.
Zmizerniał przez ostatni czas, ale wszystko wskazywało na nastąpienie remisji.
    - Hej, brat - odezwała się obcesowo. Miała na sobie jego flanelową koszulę, co musiał zauważyć. Z jego koszulki polo wystawało parę lizaków - ujmujący widok.
    - Hej, siostra - odparł uśmiechając się kątem ust. Naprawdę było z nim lepiej; jeszcze parę tygodni temu mógłby jej nawet nie odpowiedzieć.
Ashley złapała się na tym, że wciąż wypatruje w nim objawów jego samopoczucia. Pora na coś, czego chciała ona.
    - Jedźmy zobaczyć monster trucki! - zarządziła porywając z jego kieszeni jednego z lizaków.

Ic6RYJc.png
Problem? :B

Ashley kręciło zniszczenie. Lubiła oglądać walki monster trucków. Podobało jej się strzelectwo (choć nigdy nie skrzywdziłaby żadnego zwierzęcia), lubiła zgłębiać temat wojny secesyjnej. Domowa gablota z pamiątkami po ich dziadkach budziła w niej nostalgię za czasami, które już nie istniały. Podobały jej się opuszczone, zniszczone miejsca. Marzyła jej się wycieczka do Czarnobyla. Gdy była młodsza, próbowała zainteresowaniami nadążać za starszym bratem, ale w końcu sama zauważyła, że ślepo za nim podążając, w niczym nie będzie dobra; zawsze będzie też porównywana. Wtedy też postanowiła zboczyć z tych samych torów.
Czuła, że rodzice podchodzą do jej zainteresowań z lekką nieufnością, ale starała się tego nie brać do siebie. Tak jak wszystkiego, co wskazywało na faworyzowanie ich syna.

Nie czytać tego, to prywatne notatki.
Samuel lubił konstruować, a Ash - niszczyć.


Dziwne, u mnie działa.

Offline

#9 2018-02-15 20:13:11

Arbalester
Szeryf Depeszy
Windows 7Chrome 64.0.3282.167

Odp: NO SIGNAL

8nt6WSN.png
I don’ t want to stay
there's no way to heal your brain

igP7jsl.pngPrzyjechała pierwsza na miejsce. Zawiózł ją Harry, bo przecież babcia już za stara na dalszą podróż, a rodziców nie chciała o nic prosić, choć ojciec może i by się zgodził. Pewnie tak. Nawet gdyby mieli całą podróż milczeć, bo nie wiedziałby o co zapytać, a ona nie wiedziałaby, od czego zacząć, i tak chciałby spędzić razem trochę czasu. Często miała wyrzuty sumienia z jego powodu. O matkę również, ale je potrafiła z łatwością, może zbyt wielką, wyciszyć. Ostatecznie to Harry zaproponował jej przejażdżkę, twierdząc, że i tak zmierzał w tym kierunku. Misty lubiła jego towarzystwo; był człowiekiem pogodnym i motywującym, ale nie natrętnym ani wścibskim, co czyniło go idealnym kierowcą. Przytuliła się do niego na powitanie trochę dłużej, niż normalnie; dawno się nie widzieli, a stęskniła się za jego niedźwiedzią posturą drwala. Próbował ją podpytać o swojego brata, ale nie była w stanie mu powiedzieć nic konstruktywnego.
igP7jsl.png– Stresujesz się? – Posłał jej szeroki uśmiech.
igP7jsl.pngNiby czym? – prychnęła lekceważąco, choć od rana miała ściśnięty żołądek i nic nie zjadła na śniadanie z racji apetytu.
igP7jsl.png– Ja tam bym się przejmował na twoim miejscu, ale skoro jest okej, to okej...
igP7jsl.pngWidziała, że rzucił jej jednoznaczne spojrzenie, więc czym prędzej wyjrzała przez okno, udając wielkie zainteresowanie widokami śmigających drzew, zlewających się w jedną leśną ścianę.
igP7jsl.pngOdmówiła hot doga na stacji i batonika, którego i tak wziął, pod pretekstem przekąski dla siebie. Upiła tylko trochę arktycznie zimnej wody. Mimo nacisków Harry’ego w trosce o jej samopoczucie, nie ugięła się. W efekcie, gdy dotarli na miejsce, jej żołądek głośno i wyraźnie manifestował swoje niezadowolenie z jej kiepskich decyzji. Oczywiście nikt jeszcze nie czekał. Przyjechała przynajmniej dwie godziny wcześniej. Z jakiegoś niejasnego teraz powodu myślała, że tak będzie łatwiej.
igP7jsl.pngNie było.
igP7jsl.png– Jeśli chcesz, mogę tu trochę poczekać z tobą na nich, nie będziesz się gotować na tym słońcu.
igP7jsl.pngNie trzeba, dzięki. – Zaczęła zbierać manatki.
igP7jsl.png– Jesteś pewna? To żaden problem.
igP7jsl.pngPrzygryzła wargę, zerknęła na pomost, gdzie nie dało się dostrzec ani metra kwadratowego cienia.
igP7jsl.pngJestem pewna. Jeszcze raz dzięki za podwózkę.
igP7jsl.png– Nie ma sprawy. Baw się dobrze.
igP7jsl.pngOdmachała wujkowi na pożegnanie, po czym rozejrzała się wokół. Właściwie mogła się skryć pod drzewami kawałek dalej, ale stęskniła się za słońcem, zresztą nie chciała przegapić czyjegoś przyjścia. Pociągnęła za sobą z trudem walizkę po szarych kamieniach, a potem z niewiele większym problemem po pomoście. Przysiadła na walizce i wystawiła twarz do słońca. Przez krótką chwilę wydawało się, że będzie dobrze. Potem jednak zrobiło się zbyt gorąco na taki pozytywizm i Misty potrafiła myśleć tylko o swojej skórze topiącej się jak czekoladka położona na asfalcie. Nie wiedziała, czemu ktoś miałby kłaść czekoladkę na asfalcie, ale tak się właśnie czuła. Słodka i pozostawiona na pastwę losu.
igP7jsl.pngTom również proponował, że mógłby ją zabrać, lecz udała, że akurat była poza miastem. Musiała się przygotować psychicznie na spotkanie z nimi wszystkimi, na pewno nie zniosłaby godzin jazdy z Thomasem, który najpewniej by milczał lub nieudolnie próbował ją zagadać, a jej by puściły nerwy i zalałaby go potokiem niejasnych, przypadkowych historyjek i ciekawostek. Źle reagowała na taki stres.
igP7jsl.pngWłaśnie wstawała, by schować się pod drzewami, kiedy dostrzegła zbliżającego się Toma. Szedł z plecakiem równie wielkim co on sam, a w dłoni trzymał wypchaną po brzegi reklamówkę z hipermarketu. Pomachał jej niepewnie, na co mu odmachała z ulgą. Nadchodził jej cień, jej zbawienie, jej...
igP7jsl.png– Ale skwar, co? – przywitał ją, rzucając obok swój plecak.
igP7jsl.pngWyczuwała w nim tę samą nieporadność i roztargnienie co zawsze, a jednak w tym wszystkim wyglądał na dużo starszego, niż go zapamiętała. Jego dotąd straszne, blade oczy teraz jeszcze podkreślały wory pod nimi, a rosłość sylwetki – zwiększona masa mięśniowa. Nie bała się do niego podejść, ale jednak tkwił w niej jakiś dyskomfort, podobny do tego, gdy dopiero co go poznawała i jeszcze nie rozumiała. Teraz wydawało się, że musiała nauczyć się go na nowo.
igP7jsl.pngNieznacznie zaskoczył ją, gdy rozłożył ramiona, aby przytulić się na powitanie. Thomas rzadko kiedy wiedział, jak się zachować i długo uczyli go tego nawyku, kiedy się przyjaźnili. Czegoś się spodziewała, ale raczej nie tego. Z niewielką niepewnością wstąpiła w szeroką przestrzeń jego ramion, które zaraz bardzo delikatnie i ostrożnie zamknęły się wokół niej na chwilę tak krótką, że za miesiąc mogłaby się zastanawiać, czy to miało faktycznie miejsce. Chłopak przysiadł obok swojego plecaka i począł grzebać w reklamówce. Misty natychmiast strategicznie ustawiła się tak, by schować się w jego cieniu. Kiedy on był zajęty poszukiwaniami, zerknęła na stary zegarek po babci. Mieli nadal półtorej godziny.
igP7jsl.pngCzemu jesteś tak wcześnie? – zagadnęła go swobodnym tonem, by nie odebrał tego jako ataku.
igP7jsl.pngThomas rzucił jej przelotne spojrzenie, odpowiadając:
igP7jsl.png– Mówili o dużych korkach na autostradzie, którą miałem jechać, więc wolałem mieć zapas. Ale sytuacja została już opanowana, kiedy przejeżdżałem.
igP7jsl.pngDziwne – zauważyła, starając się nie poplątać w sprzedanych wcześniej kłamstewkach. – Nic nie słyszałam, żeby coś działo się na tej trasie.
igP7jsl.png– Zjechałem trochę, bo miałem coś do załatwienia.
igP7jsl.pngOch.
igP7jsl.pngPatrzyła, jak marszczy lekko brwi, aż w końcu rozpogadza się nieznacznie, wydostając z reklamówki paczkę kwaśnych żelków i panini. Obie zdobycze wyciągnął w jej stronę z niejaką dumą. Tym razem nie odmówiła, natychmiast wgryzła się w pieczywo z mozzarellą, rukolą, pomidorkami i czymś jeszcze, ale w tym momencie już nie miało to żadnego znaczenia. Liczyło się tylko to, że mogła w końcu coś zjeść bez strachu o zwrócenie wszystkiego zaraz potem. On sam podjadał w zupełnym spokoju cukierki ICE.
igP7jsl.pngNagle rozbrzmiał dzwonek w wykonaniu rockowej kapeli, a Tom rzucił się, by wyłączyć dźwięk i odebrać wiadomość. Misty uniosła brew.
igP7jsl.pngNie wiedziałam, że lubisz taką muzykę.
igP7jsl.png– Kolega mi to ustawił...
igP7jsl.png„Kolega”, powtórzyła za nim w myślach. Wiedziała, że naciskanie nic teraz nie da, więc po prostu umościła się wygodnie, zagłębiając w ciszy między nimi, wśród której rozbrzmiewał tylko delikatny szum fal.

RofTqQL.png
Un Nouveau Soleil

igP7jsl.pngMark stał na tarasie ich wielkiego domu i palił grubego papierosa. Oparty o balustradę, oglądał widoki w spokoju, jaki ostatnio rzadko mu się zdarzał. Tom zaś siedział w jadalni na krześle, podrzucając w ręce zabrane z misy jabłko, i patrzył na niego.
igP7jsl.png– Wiesz – odezwał się Mark, zerkając przez ramię w stronę Thomasa. – To ma jakoś sporo sensu, a jednocześnie go nie ma.
igP7jsl.pngTom chwycił jabłko, marszcząc lekko brwi.
igP7jsl.pngCo? – zapytał, lekko skołowany.
igP7jsl.png– Ten dom, ty – odpowiedział Mark, wzdychając.
igP7jsl.png- Jak coś może jednocześnie mieć i nie mieć sensu?
igP7jsl.pngMark obrócił się, biodro oparł o balustradę, gasząc o nią peta. Była matelowa, więc nie ucierpiała, ale Thomas i tak się skrzywił. Wiedział, że chłopak nie zrobił tego z premedytacją, po prostu nikt nie nauczył go szacunku do rzeczy, zwłaszcza nie swoich; nawet on zdołał to zaobserwować. Patrzył, jak zabiera od niego jabłko i je nadgryza, myśląc nad stosowną, czyli zrozumiałą dla Toma, odpowiedzią.
igP7jsl.png- Kiedy nie masz o czymś wszystkich informacji, wydaje ci się, że coś wiesz, ale niewystarczająco. Stąd ten paradoks. Łapiesz? - Kiwnął głową w jego stronę, jednocześnie rzucając mu owoc.
igP7jsl.png- Chyba - westchnął Tom, niezgrabnie go łapiąc. Zerknął na zegarek, a widząc godzinę, sięgnął po kluczyki. Ubiegł go w tym jednak Mark, prędko je przechwytując.
igP7jsl.png- Ja prowadzę.

igP7jsl.pngJak zwykle musiał kurczowo trzymać się uchwytu nad drzwiami. Tylko podczas jazdy z Markiem ten element wyposażenia zmieniał swoją funkcję z wieszaka koszul na pomoc do utrzymania się w jednej pozycji. W duchu odmawiał jedną zdrowaśkę za drugą, kiedy chłopak agresywnie wyprzedzał, hacząc niemal o zderzaki aut. Wyczekiwał momentu, aż w końcu zatrzyma ich policja.
igP7jsl.pngPo prawdzie na to liczył.
igP7jsl.png- Naprawdę mi się nie spieszy - zapewnił Tom niemrawo po raz setny, co też po raz setny nie przyniosło żadnego efektu.
igP7jsl.pngZatrzymali się w sklepie spożywczym po prowiant. Kiedy tak chodził alejkami wśród słodyczy, mimowolnie przypomniał sobie pamiętny wieczór; dzień, którego nigdy już nie zapomni, jak bardzo by się nie starał. Podniósł z regału tę samą paczkę cukierków co wtedy, i czuł jak zaciska mu się coraz mocniej gardło. Ile razy myślał o tym, by cofnąć czas, zareagować inaczej, rzucić się samemu na tamtego mężczyznę, nim zrobiłaby to ona?
igP7jsl.pngOna.
igP7jsl.pngPrychnął do siebie. Nawet nie potrafił w myślach wypowiedzieć jej imienia. Wciąż za to widział jej uśmiech, wesołe oczy, i Boże, miej litość, słyszał ciepły, lekko chrapliwy głos, jakby jeszcze wczoraj opowiadała mu o swoim dniu przez telefon. Tak bardzo za nią tęsknił.
igP7jsl.pngCały czas odpychał od siebie te rozważania, ale teraz już nie mógł powstrzymać się od zastanawiania, jak to będzie? Z nimi, bez niej? Tak samo, co ostatnim razem? Bał się tego. Tym razem nie udźwignąłby ich oskarżających spojrzeń, dyskusji, gdzie każde z nich popełniło błąd. Przywykł do lawirowania wśród emocjonalnych plątanin we własnej głowie, ale słyszeć to od innych, musieć odpowiedzieć - to już kosztowało dużo więcej. Zbyt wiele. Tymczasem on zamiast się zrastać, z każdym miesiącem coraz bardziej kruszał.
igP7jsl.png- Tommy?
igP7jsl.pngPrzeniósł wzrok na Marka i zorientował się, że źle widział. Zamknął oczy, przetarł z nich wilgotność, ale nic to nie pomogło.
igP7jsl.png- Stoisz tu od pięciu minut. Dobrze się czujesz?
igP7jsl.pngZaprzeczył ruchem głowy, niezdolny wydobyć z siebie głos. Przez gardło nie przedarłaby mu się teraz nawet kropla wody, a co dopiero słowa. Ku jego zaskoczeniu, Mark podszedł do niego i objął go ramieniem, ręką poklepując po plecach. Ten banalny gest w przypadku jego osoby znaczył więcej, niż Thomas mógł się spodziewać. Wziął od niego słodycze i poszedł do kasy, choć przed wyjazdem mówił mu, że znowu był spłukany.

igP7jsl.png- Chcesz włączyć muzykę? - zapytał Misty, unosząc przenośny głośnik, cały obklejony nalepkami, które każde z nich zebrało przez gimnazjum i liceum. Przez chwilę myślał, że dziewczyna z jakiegoś powodu się obraziła o to pytanie, ale wtedy uśmiechnęła się lekko i skinęła głową.
igP7jsl.png- Puść coś letniego - poprosiła, przymykając oczy.
igP7jsl.pngNim wykonał to polecenie, obracał w dłoniach urządzenie i patrzył na koleżankę, na jej wiecznie zmarszczone czoło, od czego już robiły jej się zmarszczki, na usta, zazwyczaj wykrzywiane w ironicznym grymasie, na strzechę nieuporządkowanych, gęstych włosów... Dostrzegł lekko zapadnięte policzki, szczuplejsze ramiona. Nim znów stracił wizję, włączył głośnik i, według prośby, wystukał na telefonie letni kawałek, a potem obserwował leniwy uśmiech wykwitający na twarzy Misty. Usiadł wygodniej, pilnując, by nadal rzucać jej cień, tak jak robił to wiele razy w słoneczne dni przed laty.. Skupił się na wypatrywaniu kolejnych członków wycieczki, starając się pozostawać w bezruchu.


2tlGTsD
"We are writers, my love. We don't cry.
We bleed on paper.”

Offline

#10 2018-04-06 20:45:31

Angelue
Administrator
Windows 7Chrome 65.0.3325.181

Odp: NO SIGNAL

LPSsPTQ.png
She wore hurt surprise
As she re-checked her make-up to protect herself.

    - Musimy tego słuchać? Dziwaczne - jęknęła Ashley, gdy zaczął się motyw muzyczny po pierwszych słowach. O dziwo nie marudziła podczas wcześniejszego koncertu progresywnego rocka w wydaniu tego samego piosenkarza, który trwał prawie dwie godziny i umilał im - w każdym razie Samowi - podróż czerwonym cadillaciem przez tutejsze pustkowia.
    - Zaraz będziemy na miejscu - stwierdził pogodnie, wybijając rytm piosenki na kierownicy. Ashley ze znudzoną miną przewijała Snapchata wietrząc stopy, które wyciągnęła z glanów w drodze. Po chwili namysłu zaczęła nagrywać siebie i brata prezentując do kamery olśniewający uśmiech, o który Sam jej nie podejrzewał widząc jej znudzenie sprzed chwili. Osobiście również zaprezentował wspaniały uśmiech, który w połączeniu z jeansową kurtką i okularami Aviator upodabniały go do gwiazdy z lat 80.
    - Eeeech, nie chce się wysłać - żachnęła się klikając kompulsywnie "ponów", gdy wyświetlił się komunikat o braku zasięgu.
    - No to musimy być blisko - skwitował Sam skręcając na żwirową ścieżkę prowadzącą w głąb lasu. Mógł sprawiać wrażenie pogodnego lub nawet szczęśliwego, ale w środku czuł ogromne napięcie. Nie miał pojęcia czego się spodziewać. Po trochu cieszył się z obecności siostry u boku, ale z drugiej strony to go dodatkowo stresowało i wyzwalało większe pokłady emocji. Ashley bez słowa komentarza schyliła się, by zawiązać na nogach glany. Chyba nie była zbyt zadowolona z faktu, że jechała na ten zjazd z nim i jego przyjaciółmi.
    - Ash...
    - Błagam Sam, nie teraz.
    - Nie nalegałem, żebyś jechała ze mną. Wiem, że wolałabyś spędzić ten czas inaczej - Gordon w końcu wypowiedział to, co go dręczyło odkąd w ogóle stanęło na tym, że jego młodsza siostra ma z nim jechać i go niańczyć. Zerknął na nią ze skruchą. Zdążył zobaczyć, jak siostra ukradkowo przewróciła oczami. Ubodło go to.
    - Wiem - westchnęła Ashley wbrew temu co przed chwilą zrobiła - to starzy za bardzo się przejmują. Co mówił twój doktorek?
Samuel nie odpowiedział od razu zaskoczony tym dysonansem między mimiką Ashley, a tym co mówiła. Dziewczyna uniosła pytająco brwi spoglądając na niego. Ale Sam był już w innym świecie.
    - Misty! Tommy! - zawołał radośnie, gdy tylko spomiędzy drzew wyłoniło się wybrzeże z przycumowanymi do niego łodziami i dwójką ludzi przycupniętych na pomoście. Oboje byli zbyt charakterystyczni, by móc się długo zastanawiać, czy to na pewno oni. Misty wstała z ławki osłaniając przed słońcem oczy. Sam z kolei wykręcił tuż przed nimi sypiąc żwirem na wszystkie strony. Muzyka wciąż leciała zapewniając im dość głośne wejście.
   - Świetnie was widzieć! - chłopak wpadł w swój pełny euforii nastrój. Objął ciepło Misty i zderzył się po męsku ramieniem z Tomem - dobrze się trzymacie? - spytał przechodząc natychmiast z euforii do zatroskania. Tom zaczął się dziwnie wiercić.
   - Taak... - mruknął zerkając gdzieś za Sama. Misty była bardziej bezpośrednia.
   - Dobrze cię widzieć, Sam. Zabrałeś ze sobą Ash? - spytała wskazując ruchem głowy Ashley, która wciąż wylegiwała się w aucie zerkając na nich z ukosa.
   - Noo... Naciskali na mnie, żebym ją zabrał - odparł Sam z lekkim zakłopotaniem. Jego siostra zerknęła w ich stronę. Musiała zauważyć, że sytuacja zrobiła się co najmniej niezręczna.
   - Wiesz przecież, że to miał być nasz zjazd i... że ostatnio nie było łatwo - zwróciła mu uwagę Misty. Nie wyglądała na zadowoloną. Sam przeniósł spojrzenie z niej na Toma. Tom nic nie mówił, ale wydawał się zgadzać z Misty. Chłopak momentalnie stracił dobry nastrój. Wciąż rozpierała go niezdrowa energia sprzed chwili i teraz czuł tylko nieodpartą potrzebę uwolnienia z siebie tej energii. Muzyka dochodząca z radia wydawała się tak idiotyczna, że miał ochotę po prostu wyrwać to radio. Musiał się upomnieć, żeby się ogarnąć. Przerabiali już takie sytuacje z psychiatrą.
   - Już problemy? Świetnie! Sam, zabierz mnie do domu! - burknęła zapadając się głębiej w fotelu.
Sam westchnął ciężko, a Misty skrzyżowała ręce burcząc:
   - Świetnie. Krzyżyk na drogę.
Tom najwyraźniej poczuł się w obowiązku załagodzić sytuację.
   - Hej, spokojnie. Już i tak nic z tym nie zrobimy.
Sam uśmiechnął się z zażenowaniem krzyżując ręce w obronnym geście. Pouczony przez psychiatrę, jakich zachowań się wystrzegać, zupełnie stracił wizję na to, jak należy się teraz zachować.
   - Nie ma co drzeć kotów, po prostu zapakujmy się na łódź - kontynuował Tom. Wydawał się czuć niekomfortowo w związku z tym, że uwaga wszystkich skupiła się na nim.
   - Tak, to dobry pomysł - mruknęła Misty łapiąc w ręce swój bagaż. Sam również przytaknął, po czym wrócił się do swojego wychuchanego cadillaca.
   - Wracamy? - jęknęła Ash nie wyściubiając z auta nosa.
   - Nie zachowuj się jak dziecko - skwitował Sam o dziwo całkiem poważnie, wyciągając z bagażnika ich torby.
Ashley zamilkła - czy to posłusznie, czy bardziej ze zdumienia, że przyganiał kocioł garnkowi. W końcu łaskawie wyszła z samochodu. Miała na sobie stanowczo za kuse szorty, ciężkie buty i patriotyczny t-shirt z liściem klonu.
   - Pomóc ci? - spytała wkładając dłonie do tylnych kieszeni w spodniach.
   - Otwórz jacht - poprosił Sam zduszonym głosem. Próbował utrzymać za jednym razem wszystkie ich bagaże; spod pachy wysuwało mu się powoli jego ukulele. Ashley porwała mu kluczyk razem z instrumentem, po czym podbiegła w stronę jachtu zostawiając trójkę przyjaciół samą.
   - Przepraszam, że tak wyszło - mruknął Sam z autentycznym zatroskaniem w głosie. Jego problemem było, że próbował zadowolić parę osób naraz czasem nawet bez refleksji, co zadowala jego. W tym przypadku nie chciał sprawiać kłopotu rodzicom, ani też przykrości Ashley, gdyby oponował zbyt gwałtownie przeciw zabraniu jej ze sobą. Teraz z kolei to jego przyjaciele byli niezadowoleni z faktu, że nie będą tylko i wyłącznie w swojej paczce. Gdy pytał psychiatrę o rozwiązanie problemu, ten zbył go odpowiedzią, że nie może uzależniać swoich czynów od tego, co zrobiłby on na jego miejscu. Stanęło na tym, że zrobił to, co akurat pasowało jego ówczesnym rozmówcom - czyli rodzicom. Teraz, gdy ich nie było, czuł doskonale, że to nie był dobry pomysł. Pozostało mu tylko przepraszać, po czym przejść nad tym do porządku dziennego i swojego zwykłego zachowania w trybie "blabladora".
Misty westchnęła przeciągle w odpowiedzi. Tom jedynie odchrząknął.
   - Cukierka?


Dziwne, u mnie działa.

Offline

Użytkowników czytających ten temat: 0, gości: 1
[Bot] claudebot

Stopka

Forum oparte na FluxBB

Darmowe Forum
najlepszaklasa - polandforever - edaros - pl - nicponie